Twarze pomocy Ukrainie. „To nie sklep z uchodźcami”
To sprawa bez precedensu. Tak, jak bez precedensu jest wojna tuż za naszą granicą. W pomoc dla Ukrainy i uciekających przed wojną Ukraińców włączył się kto żyw. Otwarte serca, otwarte domy, zbiórki żywności, odzieży, artykułów higienicznych. Marsze dla Ukrainy, tańce dla Ukrainy, flagi i przypinki na piersiach. Ci, którzy w bombardowanych miastach zostawili swoich bliskich apelują: pomagajcie mądrze. I nie oczekujcie wylewnej wdzięczności.
Działające w Poznaniu Stowarzyszenie Społeczno - Kulturalne „Polska - Ukraina” znane jest z organizacji festiwalu kultury ukraińskiej „Ukraińska Wiosna”. Teraz wszystkie jego siły skoncentrowane są na pomocy ogarniętemu wojną państwu.
- Zaczęliśmy dostawać setki telefonów z całej Ukrainy, że jest ogromne zapotrzebowanie na medykamenty. Nie tylko w regionach, gdzie trwają walki, ale też w innych, gdzie wożeni są ranni - tłumaczy Maria Andruchiw, członkini stowarzyszenia.
Pierwszym etapem było uruchomienie małej zbiórki podczas pokojowej manifestacji w sobotę. To spotkało się z ogromnym wsparciem.
- Zrozumieliśmy, że to jest obszar, który powinniśmy wesprzeć. Postanowiliśmy, że zorganizujemy zbiórkę dla trzech szpitali i trzech jednostek wojskowych, które potrzebują wsparcia. Zbiórka się rozrosła i cały czas dostajemy nowe prośby - mówi Maria Andruchiw.
Potrzebną przestrzeń udostępniła Fundacja im. Julii Woykowskiej, której misją jest wspieranie kobiet w życiu publicznym i politycznym. Jej członkinie od początku wybuchu wojny zastanawiały się jak wesprzeć Ukrainę.
- Najpierw zaproponowałam dziewczynom przestrzeń, gdzie mogłyby się spotykać i wspierać w tej trudnej sytuacji, a potem doszłyśmy do wniosku, że w tym momencie najpotrzebniejsze jest miejsce na zbiórkę - mówi Paulina Kirschke, prezeska fundacji.
Jak opowiada, po zakończeniu zbiórki mają odbywać się tutaj spotkania i warsztaty psychologiczne dla uchodźczyń.
- Wiemy z różnych źródeł, że uciekające są w bardzo różnym stanie psychicznym. Ale chcemy pomagać też Ukrainkom, które mieszkają w Poznaniu. One cały czas działają i są aktywne, a z drugiej strony czują się winne, że są w bezpiecznym miejscu, a życie ich rodzin, chłopaków czy mężów jest zagrożone - tłumaczy Paulina Kirschke.
- Ja, jak pewnie wiele innych osób, robię to w dużej mierze dlatego, żeby mieć poczucie, że mogę zrobić cokolwiek, nawet jeśli nie mogę w żaden sposób pomóc moim bliskim, którzy zostali na Ukrainie - mówi mieszkająca w Poznaniu od ponad dekady Anastazja Rudyuk. - Oczywiście, że doceniam to co ludzie robią. Cały czas wiele osób potrzebuje pomocy, ale sytuacja bardzo szybko się zmienia i potrzeby są coraz inne. Żeby nie marnować sił i czasu, wszystko musi być dobrze skoordynowane. Spontaniczność się nie sprawdzi.
Sama włącza się w zbiórki artykułów higienicznych, leków, organizuje transport dla uchodźców, służy za tłumacza, czasem za wsparcie psychologiczne. - Robię to, co akurat jest potrzebne - kwituje.
Łańcuszek do Ukrainy
Zgromadzonymi przez stowarzyszenie „Polska-Ukraina” medykamentami udało się napełnić już trzy ciężarówki, które pojechały do Żytomierza, Charkowa i Lwowa. Transport działa na zasadzie łańcuszka, uruchamiane są znajomości. Z Poznania organizowane są transporty na granicę, tam z kolei po stronie ukraińskiej działają wolontariusze, którzy rozwożą pomoc dalej.
- Pierwsza pomoc pojechała do Żytomierza, do szpitala wojskowego, gdzie jest bardzo dużo rannych. Dostaliśmy już potwierdzenie i zdjęcia, że transport dotarł - opowiada Maria Andruchiw i dodaje, że po drodze były problemy, bo samochód zepsuł się trzy razy.
W środę rano wyjechała ciężarówka do bombardowanego przez Rosjan Charkowa. Tu znów pojawia się łańcuszek i przeładunki - z Poznania do Przemyśla, następnie do Lwowa, a stamtąd do Charkowa. Osoby, które podjęły się transportu to doświadczeni wojskowi.
- Oni rozumieją, że jak tego nie zrobią, to nikt nie dostarczy medykamentów. Boją się, ale mimo to są bardzo odważni - mówi Maria Andruchiw.
Ale temu łańcuszkowi towarzyszy także strach, że pomoc odbiją Rosjanie, że nie trafi do potrzebujących, że po drodze coś się wydarzy. Ze względów bezpieczeństwa szczegóły transportów są tajne.
- Ufamy tym osobom i weryfikujemy je, natomiast mamy świadomość, że to jest wojna i że zawsze może znaleźć się ktoś, ko będzie chciał z tego skorzystać, dlatego też apelujemy do instytucji, które mają większe doświadczenie w tym obszarze, aby nas wsparły - mówi Maria Andruchiw i dodaje, że takie działania zostały już podjęte.
Są też momenty załamania - W szczególności, kiedy okazuje się, że coś się nie udało, że dwie godziny spędzone nad organizacją transportu czy sprzętu zostały zmarnowane, bo coś nie wyszło. Po prostu nie wypaliło - tłumaczy Maria Andruchiw.
Maria w Poznaniu mieszka już 8 lat i jest z nim bardzo związana. Teraz łączy koordynację pomocy z pracą zawodową, ale jak mówi nie sposób odciąć się od wojny, a jej pracodawca pozwolił jej pracować tylko dwie godziny dziennie. Resztę czasu poświęca na wolontariat.
Poznań stał się domem również dla Alii, która mieszka tutaj już 5 lat. Z Marią znają się od 2018 roku, ponieważ razem pracują przy festiwalu „Ukraińska Wiosna”.
- Zazwyczaj nasza współpraca przebiegała w innych, weselszych okolicznościach i skierowana była na pokazanie ukraińskiej kultury. Teraz niestety musimy działać w taki sposób - mówi Alia, która pomaga przy zbiórce.
Alia studiuje i pracuje, ale również jej pracodawca okazuje wyrozumiałość w tym niezwykle trudnym czasie. - Fizycznie jestem tutaj, ale tak naprawdę nie jestem obecna na terytorium Polski, bo myślami jestem w Ukrainie - mówi i opowiada, że mieszkańcy jej rodzinnego miasta organizują się i robią koktajle Mołotowa.
Zarówno Alia jak i Maria wyrażają ogromną wdzięczność za otrzymywaną pomoc i solidarność z Ukrainą. - Wsparcie, zaufanie i troska zwykłych ludzi są niesamowite - opowiada Alia.
- Mimo tych drastycznych okoliczności myślę, że ta sytuacja zbliży nas wszystkich do siebie i otworzy ludzi na empatię i współpracę. Mam wrażenie, że społeczeństwo polskie przechodzi transformację i otwiera się na uchodźców - mówi Maria.
Poznań pomaga Ukrainie
Pomoc dla Ukrainy została zorganizowana niemal natychmiast. Pierwsze zbiórki rozpoczęły się już w dniu wybuchu wojny. Pomoc skupiona jest w trzech obszarach - transporty rzeczowe do Ukrainy, na granicę polsko-ukraińską, a także wyposażenie uchodźców, którzy już zamieszkali w Polsce i często nie mają podstawowych przedmiotów codziennego użytku.
W Poznaniu, jednymi z większych zbiórek okazały się te prowadzona przez parafie archidiecezji poznańskiej. W zeszłą sobotę w Parafii pod wezwaniem Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny na poznańskich Ratajach zebrano kilkadziesiąt ton żywności, środków ochrony, leków i innych potrzebnych przedmiotów. Kościół współpracuje z poznańskim Caritasem, któremu przekazuje zebrane dary.
Pomoc jest też udzielana na miejscu, bo do Poznania dotarli już pierwsi uchodźcy.
- Ukrainka z czwórką dzieci przyjechała z Kijowa, nie mieli nic, wyjechali z kraju tak, jak stali. Dostali zabawki, ubrania i wszystko, czego było im trzeba. Trzymamy za nich kciuki - mówią wolontariuszki Ola Gonera i Natalia Skórska z PoDzielni.
Ogromnym sukcesem zakończyła się także zbiórka w Inkubatorze Kultury Pireus - w miniony weekend wyjechało stamtąd blisko 25 ton darów, które zostały przetransportowane w głąb Ukrainy. Pireus nie spoczywa na laurach i już planuje, jak zorganizować pomoc długoterminowo.
Teraz trwają rozmowy dotyczące przeorganizowania pomocy, żeby ta mogła służyć lepiej i dłużej. Instytucja zastanawia się jak wypracować systemowe rozwiązania związane z długotrwałą pomocą, zarówno osobom uciekającym z Ukrainy, a także tym, którzy zostali w kraju.
W poniedziałek udało się usystematyzować akcje pomocowe. Zaangażowały się także samorządy. Powstał np. miejski punkt pomocy dla Ukrainy, przy ul. Bukowskiej 27/29 w Poznaniu.
Pierwsi darczyńcy pojawili się w punkcie jeszcze przed otwarciem, wparcie oferują także firmy. Obsługą punktu zajmują się w ramach wolontariatu pracowniczego radni miejscy, członkowie młodzieżowej rady miasta, urzędnicy oraz pracownicy miejskich jednostek organizacyjnych.
Część z darów zostanie w Poznaniu dla migrantów z Ukrainy. Dary zostaną przewiezione też do miejscowości przygranicznych, w których teraz potrzeby udzielenia pomocy są najpilniejsze. Reszta zgromadzonych produktów przekazana zostanie bezpośrednio ludności, która pozostała w Ukrainie, a której grozi ogromny niedostatek na skutek toczącej się wojny.
Do akcji pomocowych przyłączyły się również punkty gastronomiczne. W restauracji „Grono” obok słoiczka z napiwkami znajduje się drugi, którego zawartość przekazana będzie na pomoc Ukrainie. Oprócz tego państwo ogarnięte wojną można wesprzeć kupując brownie. Cały dochód ze sprzedaży ciastek również będzie przekazany za granicę.
Zaangażowanie restauracji przynosi efekty, a po brownie specjalnie przychodzą klienci. W ostatni weekend sprzedano wszystkie sztuki.
Niedaleko restauracji „Grono” znajduje się kolejny lokal zaangażowany w pomoc. Restauracja „Liszczynski” prowadzona jest przez właścicielkę oraz pracowników pochodzących z Ukrainy. Wielu Polaków, Ukraińców oraz Białorusinów angażuje się w pomoc. Przynosić można potrzebne rzeczy pierwszej potrzeby z listy podanej na stronie internetowej restauracji. Znajduje się tam też specjalna skrzyneczka, gdzie można wrzucać pieniądze.
- Ludzie zobaczyli, że przeznaczamy połowę pieniędzy ze sprzedaży na pomoc Ukrainie i chętniej przychodzą. Polacy bardzo zwracają na to uwagę - jak tylko zobaczą tą informację to wchodzą i kupują. To małe koszty, a zbierają się w dużą sumę. Mam dużo znajomych Polaków, którzy chętnie pomagają. Jestem im bardzo wdzięczna - mówi Diana Godna
Przed wejściem do restauracji znajduje się plakat przedstawiający Putina. Jednak nie budzi on kontrowersji ani nie prowokuje awantur. Co jednak, gdy Rosjanin chciałby wejść do restauracji?
- Ja jestem supertolerancyjną osobą. Mamy tutaj też dużo przyjaciół z Rosji, którzy nam pomagają. Wszystko zależy od człowieka, jeżeli ta osoba stoi po mojej stronie, to zostanie obsłużona - dodaje.
Czworonożne ofiary
Polacy nie zapominają też o zwierzętach. Choć pomoc samorządów skupia się głównie na ludziach, to są też organizacje ratujące zwierzęta ze schronisk, z ulic, a nawet wyciągające je z opuszczonych domów.
W dramatycznej sytuacji znalazły się zwierzęta egzotyczne w ogrodach zoologicznych i azylach. Poznańskie Zoo postanowiło pomóc Save Wild Fund, azylowi dla zwierząt spod Kijowa, w którym mieszkają m.in. zwierzęta uratowane z cyrków. W zeszłą sobotę zoo zorganizowało szybką akcję pomocową, w której zbierano karmę i leki dla zwierząt. Choć czasu było mało, bo zaledwie kilka godzin, to poznaniacy nie zawiedli i już kolejnego dnia ruszył bus wypełniony darami.
Zoo informuje też, że w drodze do Poznania jest sześć lwów, sześć tygrysów, likaon i dwa karakale, ewakuowane spod bombardowanego Kijowa. Nie obyło się jednak bez komplikacji, bo transport z Ukrainy, na który czekano na granicy został otoczony przez rosyjskie czołgi.
- Na szczęście udało się im wydostać. Te zwierzęta, które uda się wywieźć z Ukrainy mają trafić do azylu w Belgii, który zwrócił się do poznańskiego Zoo z prośbą o pomoc w pośredniczeniu - informuje Nowe Zoo w Poznaniu.
Z kolei Fundacja Kejtersi pomaga zwierzętom domowym - organizuje domy tymczasowe, opiekę weterynaryjną, jedzenie, a nawet wyprawki dla osób, które nie mają pieniędzy na wyposażenie psa.
Sklepik z uchodźcami
Wiele osób dzieli się także własnym dachem nad głową. W Poznaniu i Wielkopolsce nie brakuje tych, którzy w odruchu serca zdecydowali się przyjąć pod swój dach uchodźców. Często całkiem obcych sobie ludzi. To sprawa bez precedensu.
- Potem siadają i drapią się w głowę, bo w ogóle nie wiedzą co dalej - mówi Eleonora Bavykina, mieszkająca od 11 lat w Poznaniu. Do niedawna prowadziła własną firmę. Obecnie koncentruje się na pomocy rodakom przyjeżdżającym do Polski. - A tu trzeba myśleć perspektywicznie. Nie wiemy, jak długo to wszystko potrwa. Część uciekających przed wojną zakłada, że wróci tak szybko, jak to będzie możliwe, inni mówią, że już nie mają do czego. Tak czy owak, są formalności do załatwienia, trzeba pomyśleć o nauce języka, pracy, szkołach i przedszkolach dla dzieci. Pomoc potrzebna będzie jeszcze długo. Trzeba to wiedzieć, decydując się na nią.
Bywa, że chęć pomocy z jednej strony i potrzeba schronienia z drugiej nie zawsze spotykają się w tym samym miejscu.
- Z dnia na dzień muszę znaleźć mieszkanie dla kilkuosobowej rodziny, która teoretycznie miała dach zapewniony - opowiada Eleonora. - Nie wiem o co poszło bardziej: czy o inny kolor skóry, czy o fakt, że przyjechali dobrze ubrani, bardzo dobrym samochodem. Osoby, która początkowo chciała ich gościć, nie przekonało to, że wszyscy urodzili się na Ukrainie i nigdy w życiu nigdzie indziej nie mieszkali, ani to, że rzeczy osobiste, samochód i 300 zł w kieszeni to wszystko co mają. I po prostu potrzebują pomocy.
Gdy rozmawiamy, telefon Eleonory odzywa się niemal bez przerwy. Ktoś dopytuje o miejsce zakwaterowania, kto inny o transport, dokumenty i dziesiątki innych spraw.
- Gdy włączy się telewizor lub otworzy Facebooka można by pomyśleć, że wszyscy dostaną taką pomoc jaka jest potrzebna, bo przecież tyle osób ją oferuje. Nie jest tak różowo - mówi. - Ludzie mają w głowie obraz uchodźcy jak z okładek czasopism - biednego, zmęczonego, najchętniej matki z niemowlęciem. Pół biedy jeszcze jak mieszkania potrzebuje rodzina, choć zdarzyła się sytuacja, że osoba, która chciała przyjąć matkę z dzieckiem wycofała się, gdy okazało się, że to przedszkolak, a nie niemowlę. Ale na przykład dwie samotne kobiety? Ich nikt nie chce przyjąć. Czasem myślę, że niektórzy traktują całą tę sytuację jak sklepik z uchodźcami - żądają takiego, który będzie pasował do obrazu jaki sobie stworzyli i zdjęcia na Facebooka czy Instagrama. Wszyscy uciekają przed wojną: rodziny, samotni, młodzi, starsi, ładni i mniej urodziwi. Ci, którzy klepali biedę i ci, którym dobrze się powodziło. Gdy trzeba ratować życie, to wszystko nie ma znaczenia.
Jak mówi, bardzo trudno znaleźć dach nad głową dla rodzin osób, które są w Polsce od jakiegoś czasu. - Uważają, że taki ktoś powinien sam zapewnić mieszkanie swojej rodzinie. Nie rozumieją, że jeśli mieszka w hostelu pracowniczym z dziesięcioma w podobnej sytuacji to zwyczajnie nie ma gdzie umieścić żony z dziećmi, ani jak jej utrzymać. Gdy on był tu, rodzina na Ukrainie i miała na przykład dom, to te 3 czy 4 tysiące które zarabiał na wszystkich jakoś wystarczały. A w Polsce? Jak pięcioosobowa rodzina ma za to wynająć mieszkanie i przeżyć? - pyta. - Nie przetrwa bez pomocy.
Sama ostatnio niewiele sypia. - Nie mogę. Bardzo się martwię - przyznaje. - Moi rodzice na szczęście od dwóch lat są w Polsce, ale na Ukrainie zostali teściowie. Jedna siostra siedzi w kolejnej już piwnicy w bombardowanym Charkowie; w poprzedniej, w której była, wyłączyli prąd. Druga siostra jest na wsi, gdzie jest bezpieczniej, ale już od jakiegoś czasu nie dowożą jedzenia. Nie wiem, co będzie. Nikt z nas nie wie. Nic już nie będzie takie samo. Ludzie, którzy uciekli z Ukrainy stracili swoją osobistą historię. Nie mają pamiątek, nie mają zdjęć z dzieciństwa, są z dala od miejsc, z którymi łączą ich wspomnienia. Teraz są jeszcze w wielkich emocjach. Ale gdy opadnie adrenalina, wielu będzie na pewno potrzebowało pomocy psychologów. To ważne, że tak wiele osób chce pomóc. Ale jeszcze ważniejsze, żeby robili to mądrze.
---------------------------
Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?
Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus
Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.
Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień