Twórca rakiet dla Hitlera pomógł USA lądować na Księżycu
Dla Trzeciej Rzeszy budował rakiety, które miały zburzyć Nowy Jork. Po wojnie gościny udzielili Wernherowi von Braunowi Amerykanie, a on odwdzięczył się im budową broni, które wzmacniały potencjał Ameryki, umożliwiły też lot na Srebrny Glob.
Nie będzie fety, ale na pewno grupa specjalistów będzie pamiętać o tym, że 20 lipca minie kolejna (48.) rocznica pierwszego lądowania człowieka na Księżycu. 21 lipca 1969 roku amerykański astronauta Neil Armstrong postawił stopę na Srebrnym Globie i wypowiedział słynne słowa: „To jest mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości”. Ogromny triumf Stanów Zjednoczonych w wyścigu kosmicznym z ZSRR stał się faktem, a jednocześnie był to triumf kogoś, kto jeszcze 25 lat wcześniej budował śmiercionośne rakiety V-2 - dla Hitlera. Potem dla prezydenta Kennedy’ego Wernher von Braun zbudował rakietę na Księżyc - giganta o nazwie Saturn V, prawdziwe arcydzieło myśli technicznej. Ten pionier lotów w kosmos jest jedną z najbardziej znanych - i jednocześnie kontrowersyjnych - postaci w dziedzinie podboju wszechświata. 16 czerwca minęła 40. rocznica śmierci von Brauna i dopiero po jego odejściu do opinii publicznej dotarło więcej informacji, jak bardzo genialny konstruktor był zamieszany w zbrodnie hitlerowskich Niemiec.
Inżynier na usługach Hitlera
Wernher von Braun chciał uchodzić za niezaangażowanego politycznie technika, który w Trzeciej Rzeszy wykonywał jedynie swoje obowiązki. Twierdził wiele razy po wojnie, że nigdy nie uczestniczył w zbrodniach i że nawet o nich nie wiedział. Z uporem tworzył taką legendę, żeby ratować swoją skórę, gdyż tak naprawdę mogło mu grozić postawienie przed trybunałem w Norymberdze. A byli świadkowie, którzy przeczyli nienagannemu obrazowi von Brauna. Należeli do nich robotnicy przymusowi i więźniowie obozów koncentracyjnych, którzy pracowali w fabrykach produkujących rakiety - ci, którym udało się przeżyć, ponieważ tysiące ich zginęły w przeniesionych na początku 1944 roku pod ziemię zakładach wytwarzających rakietę V-2.
Po zbombardowaniu zakładów doświadczalnych Peenemünde przez Anglików w nocy z 17 na 18 sierpnia 1943 roku (operacja Hydra) Niemcy rozpoczęli budowę podziemnej fabryki zbrojeniowej Mittelwerk w Kohnsteinie. Znajdowała się tam skonfiskowana prywatnym właścicielom kopalnia gipsu, początkowo wykorzystywana jako magazyn paliwa. Rakiety montowali więźniowie Buchenwaldu, później utworzono na miejscu podziemny obóz koncentracyjny Mittelbau-Dora. Robotnicy mieli pozostawać w nim do śmierci. Byli bici, torturowani, głodzeni, a ofiary wypadków mordowano. Zmarło 12 tys. więźniów obozu Mittelbau-Dora, w tym połowa z wyczerpania. Resztę zabiły choroby, głód i terror.
Von Braun, który zwykle prowadził swoje eksperymenty i badania z wynalazkami w wojskowym ośrodku doświadczalnym Peenemünde nad Bałtykiem, wielokrotnie odwiedzał Mittelwerk. Nie mogło być prawdą, jak utrzymywał po wojnie, że nigdy nie widział tam żadnego martwego więźnia, choćby z tego powodu, że prac badawczych nad rakietami nie dało się całkowicie oddzielić od pracy niewolników. Więźniowie byli także zatrudniani w Peenemünde, gdzie również pracowali w nieludzkich warunkach. Potwierdzają to zeznania tych, którzy przeżyli wojnę i pracę dla von Brauna, że konstruktor wiedział o wiele więcej, niż później przyznawał.
Były więzień z fabryki Mittelwerk, Polak Adam Cabała, autor wspomnień wydanych pod tytułem „Upiory tunelu Dora”, zapamiętał to tak: „Na niedużym placyku przy budynku ambulatorium leżały codziennie zwały ciał więźniów zamęczonych pracą i zabitych przez strażników… Profesor Wernher von Braun przechodził tak blisko, że niemal stąpał po ciałach”.
Istnieją też dokumenty, które przytacza w swojej biografii von Brauna Johannes Weyer i które zdradzają, że konstruktor rakiet nie był jedynie bezczynnym świadkiem losu więźniów. W piśmie z 12 listopada 1943 roku von Braun żąda dostarczenia mu 1350 pracowników - więźniów obozu koncentracyjnego Buchenwald. A w liście z 15 sierpnia 1944 roku do dyrektora działu planowania zakładów Mittelwerk GmbH Albina Sawatzkiego pisze, że sam wyszukał wśród więźniów osoby z dobrym przygotowaniem technicznym i spowodował ich zatrudnienie w fabryce Mittelwerk. To przeczy twierdzeniom von Brauna, że nie miał nic wspólnego z pracą więźniów obozów koncentracyjnych w swoich zakładach.
Za życia pioniera podboju kosmosu niemal nikt nie wiedział o istnieniu takich obciążających go dokumentów. Poza tym jakikolwiek zarzut moralnie nagannych działań wobec człowieka, którego otaczał podtrzymywany mocno także ze strony samego zainteresowanego mit geniusza, zbawcy Ameryki i wolnego świata, był w tamtych czasach nie do pomyślenia. Von Braun był gwiazdą podboju kosmosu, kimś na kształt gwiazdy popu, celebrytą, który uwodził w Ameryce miliony wizjami, charyzmą i talentem krasomówczym. Najpóźniej po udanym lądowaniu na Księżycu został niepodważalnym bohaterem. Prezydent Jimmy Carter nazwał von Brauna po jego śmierci 16 czerwca 1977 roku „wzorem”, a większość mediów w USA i RFN bezkrytycznie wielbiło go jako wizjonera, który zrealizował swoje dziecięce marzenia.
Kilka lat później ten nienaganny obraz zaczął się jednak psuć dzięki ujawnianiu kolejnych paskudnych detali z życia Wernhera von Brauna, które na światło dzienne wywlekali przede wszystkim dwaj badacze - Michael J. Neufeld z Kanady i Rainer Eisfeld z Niemiec. Ich publikacje wywoływały także gwałtowne sprzeciwy i polemiki. Wydana w 1996 roku książka Eisfelda „Mondsüchtig” („Lunatyk”) ściągnęła na autora groźby i doniesienia do prokuratury. W obronie swojego zbrukanego bohatera stawali również astronauci, weterani lotów w kosmos.
Dziś sława zdobywcy Księżyca nie jest odbierana już tak bezkrytycznie, jego obraz jest bardziej zróżnicowany niż za życia. Panuje opinia, że był bezsprzecznie wizjonerem, który wywarł wpływ na pokolenia badaczy. Na pewno nie był przekonanym nazistą, ale nie przejmował się w swoich dążeniach moralnością. Był w realizacji swych celów bezwzględny - do tego stopnia, że szedł do nich - dosłownie - po trupach.
Cenny łup
W Peenemünde Niemcy wyprodukowali wiele pocisków o napędzie rakietowym V-1 (ok. 12,5 tys. sztuk) i balistycznych V-2 (3 tys.), które były prawdziwym zagrożeniem dla aliantów. Gdyby prace nad ich konstrukcją ruszyły na początku wojny, a nie dopiero po klęsce stalingradzkiej, losy światowego konfliktu mogłyby się potoczyć inaczej. Amerykanie byli świadomi potencjału niemieckich naukowców i już pod koniec walk planowali przejęcie kierownictwa programu V-1/V-2. A ponieważ to samo mieli w planach Sowieci, rozpoczął się swoisty wyścig, a nawet polowanie na rakietowych naukowców spod znaku Hitlera. Ostatecznie Amerykanom udało się przenieść cennych dla nich ludzi do swojej strefy okupacyjnej - właściwie sprzątnęli Rosjanom sprzed nosa całą wierchuszkę fizyków rakietowych oraz inżynierów i ewakuowali ich wraz z rodzinami do Landshut w Bawarii. Armii Czerwonej udało się przechwycić tylko niższy personel techniczny Peenemünde.
Akcja amerykańskiego wywiadu nie była jakoś specjalnie skomplikowana, gdyż okoliczności ułożyły się na jego korzyść. W kwietniu 1945 roku zarządzający ośrodkiem w Peenemünde generał SS Hans Kammler polecił przenieść ok. 450 naukowców do miasteczka Oberammergau nieopodal granicy z Austrią. Esesmani dostali rozkaz, by w razie wkroczenia aliantów zastrzelić podopiecznych. Von Braunowi udało się jednak przekonać szefa esesmanów, że lepiej będzie, jeśli naukowcy rozproszą się po okolicznych wsiach, bo nie będą tam narażeni na bombardowania. W efekcie, kiedy armia amerykańska zajęła Oberammergau, naukowcy byli cali i zdrowi.
Ten najważniejszy, Wernher von Braun, miał jasną wizję tego, jak będzie wyglądała jego przyszłość. 12 maja 1945 roku jego brat wyjechał na rowerze z kryjówki, zatrzymał pierwszego napotkanego amerykańskiego żołnierza i łamanym angielskim oświadczył: „Nazywam się Magnus von Braun. Mój brat wynalazł rakietę V-2. Chcemy się poddać”. Ponieważ 21 czerwca południowa Bawaria miała przejść pod zarząd ZSRR, dwa dni wcześniej von Braun i jego najbliżsi współpracownicy zostali przewiezieni jeepem do Monachium. Tam wsiedli w samolot i wkrótce byli już daleko od Sowietów. Do Ameryki przewieziono w sumie około 120 niemieckich naukowców.
V-2 matka wszystkich rakiet
Człowiek, z którym tak wielkie nadzieje wiązał Hitler, który służył Trzeciej Rzeszy, a później przeszedł do zwycięzców i dopiero z nimi wypełnił swoją misję, to potomek rodziny szlacheckiej z dzisiejszej Wielkopolski. Wernher Magnus Maximilian Freiherr von Braun urodził się 23 marca 1912 w Wirsitz, obecnie Wyrzysk, w prowincji Posen (Poznań) w Niemczech. Po roku 1920, kiedy Wyrzysk − w wyniku postanowień traktatu wersalskiego − znalazł się w granicach państwa polskiego, rodzina von Brauna wyjechała do Berlina. Kiedy Wernher miał 13 lat, dostał od matki teleskop. Pochłaniała go lektura książki Hermanna Obertha o rakietach i podboju kosmosu, a w parku Tiergarten urządzał eksperymenty z wózkiem napędzanym fajerwerkami. Obsesja na punkcie kosmosu spowodowała, że zaniedbywał szkołę i miał słabe wyniki z… fizyki i matematyki, posłano go zatem do internatu w Weimarze. Był już wtedy bardziej praktykiem, mniej teoretykiem. W wieku 17 lat, po zaliczonej wcześniej maturze, został członkiem stowarzyszenia zajmującego się przyszłymi lotami w kosmos i miał okazję uczestniczyć w startach rakiet na paliwo płynne. Jako 20-latek otrzymał dyplom inżyniera i dostał pracę przy wojskowym programie rakietowym. Rok później do władzy w Niemczech doszedł Adolf Hitler i von Braun postawił na Wehrmacht, gdyż w nim upatrywał odpowiedniego sponsora dla swoich planów. Wstąpił do Fliegerkorps i zdobył licencję pilota.
W 1934 roku ukończył studia na Uniwersytecie Berlińskim, uzyskując tytuł doktora. Do Luftwaffe wstąpił w roku 1936, a rok później został dyrektorem technicznym w ośrodku rakietowym w Peenemünde rozwijającym technikę rakietową dla zastosowań wojskowych. W tym samym roku zapisał się do NSDAP, w 1940 roku wstąpił do SS, gdyż inaczej musiałby odejść ze stanowiska w Peenemünde. Nawiasem mówiąc, ośrodek znalazł się tu dzięki matce von Brauna, która dorastała w tej okolicy i poleciła miejsce synowi.
3 października 1942 roku stał się początkiem nowej ery w transporcie i wielkim krokiem na drodze do podróży kosmicznych - tego dnia odbył się pierwszy udany start skonstruowanej pod kierunkiem von Brauna rakiety V-2. Był to pierwszy w historii rakietowy pocisk balistyczny na paliwo stałe. Pocisk V-2 po raz pierwszy w historii ludzkości przekroczył linię Kármána (wysokość 100 kilometrów), wchodząc w przestrzeń kosmiczną. Nazwa V-2 pochodzi od niemieckiego słowa „Vergeltung” oznaczającego odwet i jest autorstwa Josepha Goebbelsa, ministra propagandy Trzeciej Rzeszy. Inna używana nazwa to A-4. Von Braunowi udało się - także po osobistych konsultacjach z Hitlerem - stworzyć pierwszą rakietę średniego zasięgu, która pozbawiła życia około 8 tys. mieszkańców Antwerpii i Londynu. „V-2 działała doskonale, ale niestety wylądowała na nie tej planecie” - miał powiedzieć kiedyś o swoim dziele von Braun, esesman, który czarny mundur założył tylko raz w życiu, oportunista myślący tylko o swojej pracy. Nie był zwolennikiem Trzeciej Rzeszy, inaczej niż jego bliski kolega Albert Speer, i czasem pozwalał sobie na otwartą krytykę nazistów. W 1944 roku został aresztowany z rozkazu szefa SS Himmlera za defetyzm, zdradę i przygotowania do ucieczki do Anglii. Uratowały go sukcesy V-2 i wstawiennictwo Speera, pupilka Hitlera. Te dwa tygodnie w areszcie przydały mu się później w Ameryce, gdyż nadawały mu pozór przeciwnika reżimu.
W kraju nieograniczonych możliwości
Nowe życie w Stanach Zjednoczonych Wernher von Braun rozpoczął od pracy dla wojska, ale jednocześnie niestrudzenie nawoływał do cywilnego podboju kosmosu. Po wysłaniu przez ZSRR w przestrzeń kosmiczną satelity amerykańscy przywódcy postanowili wygrać wyścig do gwiazd, a w nim wielka rola przypadła von Braunowi. 31 stycznia 1958 r. rakieta Jupiter-C skonstruowana pod kierunkiem von Brauna wyniosła na orbitę ziemską satelitę Explorer 1, będącego odpowiedzią na radziecki Sputnik 1. Pół roku później Kongres powołał NASA, a fizyk został szefem Centrum Lotów Kosmicznych imienia George’a C. Marshalla - zakładu projektowego agencji. Tam właśnie powstały rakiety nośne Saturn, które umożliwiły Amerykanom lądowanie na Księżycu. Były oparte na tych samych założeniach technicznych co V-2. I nikt już nie chciał pamiętać, że niemiecki technik właściwie swój pocisk zbudował niegdyś dla Trzeciej Rzeszy, że jego dzieło jest zbrukane krwią. I że tylko klęska hitlerowskich Niemiec przeszkodziła von Braunowi w budowie większej rakiety, która miała zrównać z ziemią Nowy Jork. A potem może jeszcze potężniejszej, która by pozwoliła Niemcom wylądować na Księżycu. Stało się na szczęście inaczej.
Powrót na Księżyc
Powrót na Srebrny Glob jest konieczny, jeśli ludzie chcą myśleć o eksploracji kosmosu. Mars jest trochę za daleko jak na nasze bieżące możliwości, a Księżyc jest doskonałym miejscem, gdzie można się uczyć i testować nowe technologie. Niestety, nie ludzie byli tam od… 1972 roku, kiedy to na Księżycu wylądował pojazd misji Apollo 17.
Według raportu NASA pod tytułem „Economic Assessment and Systems Analysis of an Evolvable Lunar Architecture that Leverages Commercial Space Capabilities and Public-Private-Partnerships” szczegółowy plan założenia samowystarczalnej księżycowej kolonii, będącej w technologicznym zasięgu najbliższych lat, a do tego kosztującej ułamek tego, co dotychczas sądzono o kosztach tego typu przedsięwzięcia, jesteśmy w stanie wysłać ponownie ludzi na Księżyc w ciągu pięciu do siedmiu lat za kwotę nie przekraczającą 10 mld dol. - w porównaniu do dotychczasowych przypuszczeń, jest to kwota niewielka. Dotychczasowe wyliczenia dawały około 100 mld.
Ze wspomnianego raportu wynika też, że od około dekady po pierwszym udanym lądowaniu ludzie będą w stanie zbudować na naszym naturalnym satelicie stałą kolonię - za kwotę około 40 mld. Temu pewnie będą służyły inne technologie, niż te rozwijane pod okiem Wernhera von Brauna. Co prawda nie udało się skolonizować Księżyca, ale wkład von Brauna do eksploracji kosmosu wciąż będzie obecny.