Tycia, lwica z łódzkiego ZOO, która... lubi ludzi
Gdy Tycia słyszy wołający ją ludzki głos, a potem zauważa człowieka, podchodzi do krat, ociera się o nie, pomrukuje, nawołuje.
Albo przewraca się na grzbiet, odsłaniając brzuch, macha łapami. Kiedyś, jeszcze jako lwie dziecko, należała do psio-ludzkiego stada. Teraz już dojrzała, okazała lwica, wciąż pamięta, że stanowiła jego część.
Matkowanie lwim kociętom w łódzkim ogrodzie zoologicznym to nic nadzwyczajnego. Na przełomie XX i XXI wieku w zoo co rusz rodziły się lwy azjatyckie. Samica Luei, nabytek z Helsinek, i samiec Bruno przybyły z Londynu, stworzyli wyjątkowo dobraną parę. Z tego związku urodziło się kilkanaście kociąt. Luei nie była złą matką. Na ogół zajmowała się potomstwem, zwłaszcza gdy w miocie była trójka (Lulei, Lord i Lady) albo dwójka małych (Parys i Pentagon). Nie bardzo obchodziły ją natomiast jedynacy. Tacy jak Oleś, który przyszedł na świat w 2001 roku czy Sari urodzony w 2005 roku. I właśnie Tycia, ostatnie dziecko pary, które przyszło na świat w tym samym roku . Krucha, drobna, delikatna, o najmniejszej wadze spośród wszystkich kociąt. Stąd jej imię.
Luei początkowo opiekowała się nią troskliwie, ale po trzech tygodniach nagle straciła zainteresowanie. Porzucone lwiątko siedziało spokojnie w kojcu, nawoływało matkę, ale ta je ignorowała, nie wchodziła do kojca, przestała karmić.
- Czekaliśmy długo, do ostatniej chwili. Niestety, zdecydowaliśmy zabrać młode i przejąć nad nim opiekę - mówi Mariusz Zientalski z łódzkiego zoo, który niejedną noc spędził przy Tyci, karmiąc ją butelką i masując brzuch.
Mówi: niestety, ponieważ wychowywanie dzikich zwierząt przez człowieka to nic dobrego, raczej zło konieczne. Decyzję podejmuje się w ostateczności, gdy życie maleństwa jest zagrożone ,jak w przypadku Tyci czy innego kocięcia, które Luei nosiła w pysku i obijała o ściany.
Osobniki przestające z człowiekiem mogą mieć problemy z nawiązywaniem relacji z przedstawicielami swego gatunku i kłopoty z przynależnością do stada. Matka uczy lwich manier. Tycia takich lekcji nie pobrała. U tych dużych drapieżników samice zjadają resztki ze stołu, z którego co lepsze kąski zgarnia samiec. A Tycia pierwsza pchała się do jedzenia, za co była brutalnie karcona przez partnera.
Jako kocię szybko podbiła serca przybranych ludzkich rodziców. Przez pierwsze miesiące pełnili nieustające dyżury, w dzień i w nocy, które zresztą całe przesypiała. Jak na lwa Tycia była spokojna, wyciszona, spolegliwa o łagodnym usposobieniu.
Charakteryzowała ją wola życia, cierpliwie znosiła zabiegi, którym była poddawana. Inne lwie podlotki wychowywane przez pracowników zoo nieźle dawały im w kość, „polowały” na ich nogi, doskakiwały i kąsały w kostki. Tycia tak obcesowo nie traktowała swych opiekunów. Lubiła się bawić, jednak nie tak zapalczywie jak rodzeństwo, łatwo dawała się podporządkować.
Gdy na tyle podrosła, że nie wymagała ciągłego ludzkiego nadzoru, tak jak i inne lwiątka dostała psa do towarzystwa. Była to suka, mieszaniec. Oba zwierzęta doskonale dogadywały się i razem dokazywały.
Tycia nie zapomniała ludzkich rodziców. Pewnego razu do jej wybiegu podeszła grupa zwiedzających, obok nich stanął jeden z opiekunów. Tycia zastrzygła uszami, poszukała wzrokiem i wypatrzyła w tłumie swego człowieka.