Tydzień samobójców na Westerplatte, czyli wojenne uderzenie medialne w 1939 roku. Jak Polacy szykowali się do obrony Westerplatte?
Ciągłe ćwiczenia, nocne alarmy, potajemne przygotowania do obrony - tak wyglądały ostatnie tygodnie pokoju w polskiej Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte. Latem 1939 r., niełatwa zazwyczaj służba żołnierzy WST stała się jeszcze bardziej wymagająca. Już po zakończeniu walk we wrześniu 1939 r., w czasie których Polacy wielokrotnie odparli niemieckie ataki, wizytujący półwysep amerykański korespondent wojenny napisał o "tygodniu samobójców na Westerplatte". - Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo Westerplatte było wpisane w wojnę propagandową, którą Niemcy rozpisali dla Polski - mówi historyk, prof. Andrzej Drzycimski.
Pod koniec sierpnia 1939 r. atak Niemiec na Polskę był już przesądzony. Ostatniego dnia pokoju ppłk Wincenty Sobociński szef Wydziału Wojskowego Komisariatu Generalnego RP w Wolnym Mieście Gdańsku powiedział o tym w rozmowie w cztery oczy komendantowi Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte, mjr Henrykowi Sucharskiemu. Niemcy koncentrowali swoje siły wokół półwyspu, do walki, pod pokładem pancernika Schleswig-Holstein szykowała się kompania szturmowa Kriegsmarine. Polacy z terenu WST obserwowali zacumowany okręt i na nabrzeże w Nowym Porcie. Kilka godzin później, o 4.48 1 września niemiecki pancernik otworzył ogień w kierunku WST. Jednak atak niemieckiej piechoty ugrzązł w polskich umocnieniach. Przygotowania Polaków do obrony trwające w maju, lipcu i sierpniu 1939 r. okazały się bardzo skuteczne.
Kliknij i przeczytaj reportaże z lata 1939 roku
Młoty z wojłokiem
W maju 1939 r. zaczął w Wojskowej Składnicy Tranzytowej obowiązywać system alarmowy na wypadek niemieckiego ataku. Zarządzono nocne, całkowite zaciemnienie terenu, szczegółową kontrolę pociągów wjeżdżających na teren składnicy.
- W maju 1939 r. rozpoczęliśmy prace związane z przygotowaniem terenu do obrony. Trwały dzień i noc - wspominał chorąży Jan Gryczman. - Prace przy budowie umocnień utrudniał las i resztki starych fortów. Ponadto trzeba było je wykonywać w ciszy. Przy każdym zbliżeniu się Schupo trzeba było prace przerywać, przed świtem zaś, wykonane roboty dokładnie maskować. Przy budowie zasieków używano młotków i gwoździ z podkładką z wojłoku, by stłumić stuk. Takie wbijanie kołka czy gwoździa, pochłaniało, rzecz jasna, więcej czasu.
Kapral Eugeniusz Grabowski martwił się, że nie można było, z uwagi na zachowanie ciszy, wypróbować armaty 75 mm. Obawiał się, że ten "stary grat rozpadnie się przy pierwszym strzale".
- Wszystko miało być zrobione nocą, tak aby Niemcy nic nie zauważyli - relacjonował po wojnie kapral Grabowski. - A więc noc, w noc kopiemy, układamy belki, wykopaną ziemię maskujemy darnią. Nikt nie może zauważyć nic podejrzanego. Od stanowiska, trzeba między drzewami robić luki, by zrobić drogę dla pocisku. Nocami znikają więc z drzew gałęzie, a niekiedy całe drzewa. Wspinaliśmy się po nich jak duchy. Pod koniec sierpnia wszystko jest gotowe. Oficerowie z zadowoleniem oglądali efekty pracy.
[polecane]19083591,19057855[/polecane]
- Trzeba przyznać, że żołnierze WST dostawali mocno w kość, to nie była na pewno łatwa służba - mówi prof. Andrzej Drzycimski, specjalizujący się w historii Westerplatte. - Cały czas odbywały się ćwiczenia, alarmy w środku nocy. Żołnierze w każdej sytuacji mieli być gotowi do reakcji na atak, zajmować stanowiska bojowe w jak najkrótszym czasie. Wiosną, latem na Westerplatte przybywały transporty materiałów - kamienia, piasku, które posłużyły do budowy umocnień Wojskowej Składnicy Tranzytowej, zamawiano uzbrojenie. Cały czas trwała intensywna praca - budowa zapór, przeszkód tzw. piechotnych. To m.in. dzięki tym umocnieniom, przeszkodom, atak niemiecki, który został przypuszczony 1 września, się załamał. Niemcy grzęźli w polskich zasadzkach, pułapkach, drutach kolczastych rozpiętych, powiązanych między drzewami, pniami, na wysokości kilkudziesięciu centymetrów.
Czytaj też: Czas powiedzieć, jak było naprawdę na Westerplatte
Żołnierze służący w WST na Westerplatte pełnili trzyzmianową służbę. Zmieniali się co osiem godzin. Były warty, praca, potem czas na odpoczynek. Do dyspozycji żołnierzy były boiska do siatkówki, piłki nożnej, koszykówki, była przystań kajakowa i kort tenisowy, a także świetlica z radiem i biblioteka. Dozwolona była również kąpiel w morzu. Do Wojciecha Najsarka (1 września 1939 r. zginął pierwszy) przyjeżdżała na Westerplatte żona. Oni mieli przy budynku kolejowym ogródek warzywny, uprawiali go, wypoczywali też na pięknej plaży od strony Zatoki Gdańskiej.
Na przepustki żołnierze udawali się do Gdyni, drogą morską. Pięciokrotnie, wykorzystując ten szlak, zasilono latem 1939 roku, załogę Westerplatte dodatkowymi siłami.
- Ci, którzy w czasie takich rejsów wypływali z Westerplatte, to byli pracownicy cywilni przebrani w mundury - tłumaczy historyk. - W Gdyni przebierali się w koszarach w Redłowie. W drodze powrotnej zastępowali ich żołnierze wzmocnienia. Wiemy, że w ten sposób do załogi Westerplatte dołączyło co najmniej 81 osób. Tak wynika z rozkazów. Dodatkowo zmobilizowano ponad 20 pracowników cywilnych na Westerplatte.
Laureaci nagrody Pulitzera na Westerplatte
Jednym z najnowszych odkryć profesora Drzycimskiego, który kończy pracę nad swoją nową książką (jak sam przyznał: "będzie ona oczywiście poświęcona Westerplatte") jest wizyta zagranicznych korespondentów wojennych na półwyspie, która miała miejsce 19 września. Miejsce oblężenia oglądali m.in. dziennikarze z USA, Jugosławii, Belgii, Szwecji czy Meksyku.
Do archiwalnych wydań New York Timesa, Le Soir, relacjonujących wizytę na Westerplatte we wrześniu 1939 r. skierowała krótka, archiwalna notatka.
- Podpisana była przez porucznika Przeczowskiego. To był prawdopodobnie pseudonim. Właśnie ten dokument zawiera informację o tym, że po zakończeniu działań wojennych Westerplatte zwiedziła grupa korespondentów wojennych z całego świata - mówi prof. Drzycimski. - Ja tę notatkę odłożyłem. W pewnym momencie stwierdziłem jednak, że to może być coś ważnego. Wiele lat nie mogłem trafić na żaden ślad. W końcu jednak on się pojawił. Z grupy 50 korespondentów, którzy przyjechali na Westerplatte jesienią 1939 r. udało mi się ustalić nazwiska kilkunastu - jeden z nich, co ciekawe, dziennikarz z USA, był trzykrotnym laureatem Nagrody Pulitzera, z czego dwie uzyskał za korespondencje z Niemiec.
Wg historyka redakcje pism amerykańskich bardzo dużo pisały o bitwie o półwysep. Jeden z tytułów brzmiał "Tydzień samobójców z Westerplatte".
- Udało mi się dotrzeć do artykułów relacjonujących tamtą "wizję lokalną" na Westerplatte (m.in. z New York Timesa, Le Soir) - mówi Andrzej Drzycimski. - Ich autorzy opisywali, że wg Niemców na Westerplatte znajdowała się polska forteca padały określenia o polskiej linii Maginota, o umocnionym terenie, podziemnych tunelach itd. I ci dziennikarze, w owych tekstach, sami siebie pytali, gdzie owe umocnienia są.
[polecane]19102363,19091163[/polecane]
Rano 19 września 1939 r. grupę dziennikarzy zawieziono na Kamienną Górę, skąd mogli obserwować walki o Oksywie. W jednym z tekstów zachowały się fragmenty, w których niemiecki generał chwalił odwagę polskich żołnierzy. Następnie przewieziono ich pod Pocztę Polską, którą Niemcy, podobnie jak WST, określali mianem twierdzy. Spod Poczty dziennikarzy przewieziono na Westerplatte.
- Byli m.in. w zrujnowanej Wartowni nr 5, która została w czasie walk trafiona lotniczą bombą, w której znajdowało się jeszcze ciało jednego z polskich żołnierzy. Widzieli mogiły poległych - tłumaczy Andrzej Drzycimski. - Z artykułów wynika, że dziennikarze oddali honory poległym, podobnie jak oficerowie niemieccy. W tekstach wszyscy wspominali o niesamowitej aurze panującej wówczas w Gdańsku i Sopocie: wystrojonych ulicach i podniosłej atmosferze - wszyscy już wiedzieli, że przyjechał Hitler.
Potrącił Hitlera
Prof. Drzycimski przytacza całą, medialną "kuchnię", która towarzyszyła wizycie korespondentów wojennych w Gdańsku.
- 18 września zakwaterowani w Cassino Hotel w Sopocie dziennikarze dowiedzieli się, że Hitler ma być też w kurorcie. Wszyscy chcieli ten news przekazać swoim redakcjom, z czym były problemy. Do dyspozycji 50 korespondentów dostępne były tylko dwie linie telefoniczne. One były "okupowane" przez dziennikarzy "sprzymierzonych" czyli włoskich, japońskich i oczywiście niemieckich, dodatkowo korespondencje wstrzymywano bo linie musiały być wykorzystywane dla potrzeb wojskowych - opowiada prof. Drzycimski. - Z kolei 19 września, już po wizycie na Westerplatte korespondentów zabrano do Dworu Artusa, gdzie mieli wysłuchać przemówienia Hitlera, drugiego już po ataku na Polskę (pierwsze wygłosił w Reichstagu 1 września). Kiedy okazało się, że Dwór Artusa jest pełny, wyrzucono część mundurowych, by dla dziennikarzy zrobić miejsce. Posadzono ich w pierwszych rzędach, a między nimi zasiadała reżyserka Leni Riefenstahl, ulubienica Hitlera. Dziennikarze odnotowali, że Hitler ogłosił koniec wojny, mimo że wciąż trwały walki i było jeszcze słychać salwy Schleswiga-Holsteina ostrzeliwującego broniący się Hel. Po spotkaniu w Dworze Artusa powtórzyło się to, co miało miejsce w Sopocie. Usiłujący nadać swoje relacje dziennikarze zostali skierowani do jedynej wyznaczonej dla nich linii telefonicznej, w miejscu gdzie dziś przy ul Długiej znajduje się Urząd Pocztowy. Jeden z duńskich dziennikarzy, który w tłoku, w przepychance, znalazł się zbyt blisko Hitlera, został skrępowany i zatrzymany przez ochronę i nie pomógł nawet fakt, że był on odznaczony za walki w czasie I wojny światowej. Hitler proponował również dziennikarzom, by ci towarzyszyli mu w podróży w okolice oblężonej Warszawy. Część wzięła udział w tym locie, a inna grupa wróciła do Berlina, jak zanotował korespondent, w jednym z 32 samolotów z osobistej flotylli Hitlera.
[polecane]16862765,18982383[/polecane]
Niemieckie uderzenie medialne
Andrzej Drzycimski podkreśla, że właśnie we wrześniu 1939 r., po raz pierwszy w dziejach wojen, media zaczęły odgrywać tak ważną rolę, a medialne, niemieckie "uderzenie", w czasie ataku na Polskę, zostało skondensowane na Westerplatte.
- Na Westerplatte korespondentów wojennych przydzielono na pierwszą linię walk - kamerzystów, fotografów, reporterów. Oni nadawali na bieżąco. Wykorzystywano nowinki techniczne, m.in. przenośny mikrofon radiowy, teren walk fotografowano z powietrza - tłumaczy Andrzej Drzycimski. - Gdy Hitler wizytował Westerplatte 21 września 1939 r. dziennikarze używali tzw. zwyżek - platform dla fotografików i kamerzystów, by uzyskać lepsze ujęcia. Niemcy już w 1938 r. stworzyli specjalne kompanie propagandy, przy większych ugrupowaniach Wehrmachtu, Kriegsmarine i Luftwaffe. Zachowały się ich archiwa - dziesiątki tysięcy relacji, setki filmów, tysiące zdjęć. Z walk o Westerplatte mamy m.in fotografie i filmy z bombardowania, czy te najbardziej znane ujęcia Schleswiga-Holsteina otwierającego ogień w kierunku Wojskowej Składnicy Tranzytowej, które co roku oglądamy przy okazji rocznicy 1 września. Wykonała je grupa pięciu reprezentantów największych agencji informacyjnych z Niemiec, która przybyła na pokładzie okrętu. Sama kapitulacja Westerplatte także miała wydźwięk medialny. Mjr Sucharski złożył najpierw kapitulację na ręce kierującego atakiem płk Henkego. Ten jednak podkreślił, że kapitulację musi przyjąć głównodowodzący gdańskich sił, gen. Eberhardt. Zanim ten się pojawił, na Westerplatte rozpoczęło się medialne zamieszanie. Ściągnięto jedną z kompanii propagandy, pojawili się dziennikarze. Dopiero wtedy mogła odbyć się kapitulacja. W pewnym sensie ona nie była ważna. Niemcom potrzebny był obrazek dla mediów.
Zagranicznych dziennikarzy "kształcono" w czasie wizyty o bitwie pod Krojantami, o "Krwawej niedzieli" w Bydgoszczy, niektórzy z nich byli w Gliwicach, w Częstochowie.
- Ich przekazy pokazują pełną mozaikę możliwości propagandowych, jakie wykorzystywać rozpoczął wówczas Goebbels. Westerplatte było tłem dla deklaracji politycznej Hitlera, która mówiła, że trzeba w tym momencie wojnę zakończyć - tłumaczy historyk. - Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo Westerplatte było wpisane w wojnę propagandową, którą Niemcy rozpisali dla Polski. Skierowany do Francji i Wielkiej Brytanii komunikat był jasny - państwa polskiego już nie ma, 17 września wkroczyli Rosjanie, działania wojenne zostały zakończone, trwały 18 dni, choć dobrze wiemy, że ostatnie polskie jednostki toczyły walkę jeszcze na początku października. Dziennikarze mieli zrelacjonować światu, że Niemcy prowadzą konflikt "rycerski", że szybko uzyskują przewagę, wprowadzają porządek, nikt nie ma się czego obawiać, ludność cywilna nie ucierpi. To był przekaz, który Niemcy chcieli wysłać USA i Francji, Wlk. Brytanii, by przekonać te państwa do zachowania neutralności. Ta narracja wkrótce się jednak skończyła.
Zobacz wideo: Muzeum na Wodzie. Projekt Muzeum II Wojny Światowej. Inauguracyjny rejs na Westerplatte z przewodnikiem