Tylko fotki z Barackiem Obamą nie dało się zrobić
- Przez dwa dni witałam na lotnisku polityków z 28 państw NATO - mówi Monika Biedziak z Gorzycy pod Międzyrzeczem, która obsługiwała ostatni szczyt sojuszu.
Jak się Pani dostała na szczyt NATO?
Studiuję filologię hiszpańską na Uniwersytecie Wrocławskim. Praca przy obsłudze szczytu była jedną z wielu ofert w wykazie praktyk, które zaproponowała nam opiekunka roku. Stwierdziłam, że lepiej popracować dwa dni niż cztery tygodnie (uśmiech - red.). Obsługa tak ważnego wydarzenia politycznego zawsze się przyda w „papierach”, gdy po studiach będę szukać pracy.
Jakie warunki musiała Pani spełnić?
Wystarczyło wypełnić formularz zgłoszeniowy i oświadczenie o niekaralności. Kolejnym etapem była rozmowa kwalifikacyjna, podczas której odpowiadałam na rozmaite pytania. Niektóre były bardzo podchwytliwe i nietypowe. Jedno z nich dotyczyło na przykład tego, jak się zachowam, jeśli delegat zacznie wymiotować w autobusie miejskiej komunikacji. Najważniejsza okazała się jednak znajomość języków obcych. Moim atutem okazało się to, że biegle znam angielski, francuski i hiszpański. Zwłaszcza francuski, który jest językiem dyplomacji.
Na czym polegała wasza praca?
Byliśmy podzieleni na dwie grupy. Jedna obsługiwała akredytowanych przy szczycie dziennikarzy, druga zaś witała na lotnisku dyplomatów. Ja byłam w tej drugiej. Musieliśmy wyłuskać gości wśród tłumu przyjezdnych. Niekiedy nie było to łatwe, gdyż niektórzy przyjeżdżali w dżinsach i koszulkach sportowych. Rozdawaliśmy im materiały informacyjne, tłumaczyliśmy, jak dojechać do hotelu, a niekiedy odprowadzaliśmy do taksówek.
Ile pani zarobiła?
Ani grosza. Dołożyłam do tej pracy z własnej kieszeni. Pracowaliśmy za darmo, jako wolontariusze. Sami musieliśmy płacić za noclegi i wyżywienie. Dostaliśmy jedynie karty miejskie, uprawniające do bezpłatnych przejazdów komunikacją.
Zrobiła sobie pani fotkę Barackiem Obamą lub innym ważnym politykiem?
Nie. Samolot Air Force One prezydenta USA wylądował w nocy na lotnisku wojskowym. W przypadku naszych gości nie było mowy o jakichkolwiek selfie.
Podczas szczytu na lotnisku zaostrzono kontrole. Mogliście swobodnie się tam poruszać?
Okęcie przypominało wtedy oblężoną twierdzę. Na lotnisku aż roiło się od funkcjonariuszy rozmaitych służb, od Straży Granicznej po uzbrojonych po zęby komandosów. My mieliśmy jednak specjalne przepustki Ministerstwa Spraw Zagranicznych z hologramem Biura Ochrony Rządu, które otwierały przed nami wszystkie drzwi i uprawniały nas do swobodnego poruszania się na lotnisku.
Co Pani dała praca przy obsłudze najważniejszego w tym roku wydarzenia politycznego w naszym kraju i jednego z najważniejszych w Europie?
Z pewnością była nowym doświadczeniem i ciekawą przygodą. Poznałam też wielu bardzo fajnych ludzi. Ale przede wszystkim byłam świadkiem i uczestnikiem ważnego wydarzenia. Wiele moich koleżanek było bardzo podekscytowanych. Podchodziły do swoich obowiązków jak do misji. Ja traktowałam to z większym dystansem.