Gdy dziewczyna zerwała z Dawidem Z., postanowił sobie ulżyć i zaczął atakować kobiety w Krakowie. Mówił pokrzywdzonym, że chce się tylko do nich poprzytulać. Krakowski sąd za gwałt i molestowanie skazał go na 2 lata i 3 miesiące więzienia. Sprawa dotarła do Sądu Najwyższego, który odrzucił kasację obrońcy oskarżonego.
Dochodziła godzina 5 nad ranem, gdy Patrycja wysiadła z taksówki i po udanym przyjęciu urodzinowym ruszyła w kierunku swojego bloku. U koleżanki wypiła kilka kieliszków alkoholu, ale czuła się trzeźwa i świetnie się tam bawiła. Wpisała kod otwierający drzwi klatki schodowej, a wtedy tuż za nią, do środka wśliznął się młody, szczupły, nieznany mężczyzna.
Napastnik w windzie
Gdy weszli razem do windy, zapytał, czy wraca z imprezy. Kiwnęła głową i wcisnęła przycisk, by dojechać na 8. piętro. Kątem oka zauważyła, że pasażer chce jechać dwa piętra wyżej. Zachowywał się spokojnie, cicho, naturalnie, ale gdy Patrycja chciała wysiąść na swoim piętrze, stanął jej na drodze i nie pozwolił wyjść.
Nagle stał się agresywny, pchnął dziewczynę na lustro i zaczęli się szarpać. Winda sama ruszyła na 10. piętro, a w tym czasie mężczyzna usiłował ściągnąć dziewczynie krótką spódniczkę. Uniemożliwiła mu to skutecznie, bo nieco przykucnęła.
W końcu wykorzystał ją seksualnie i urwał jej przy tym pasek w turkusowych stringach. Uciszał i mówił, że robi tak, bo zerwała z nim dziewczyna.
W pewnej chwili zaatakowana wyrwała się z windy, ale napastnik siłą wciągnął ją do środka, znowu obmacywał, przyparł do ściany. Wtedy dziewczyna ugryzła go aż do krwi, a on w odwecie uderzył ją w twarz i dopiero wówczas uciekł w dół po schodach.
Seks tak, ale tylko po ślubie
Dawid nie miał prawie żadnych doświadczeń z dziewczynami. To jednak nie wynikało z jego niechęci, kłopotów z nawiązywaniem znajomości czy brakiem zainteresowań płcią piękną.
Jako świadek Jehowy twardo stał na gruncie religijnych przykazań, że nie wolno uprawiać seksu przed ślubem. W swoim 24-letnim życiu nie odbył żadnego stosunku seksualnego z kobietą i zachowywał czystość przedmałżeńską.
Wiedział, że złamanie tego zakazu grozi mu poważnymi konsekwencjami w sferze wiary. Nawet wykluczeniem ze wspólnoty wyznaniowej.
Dawid skrycie jednak marzył o pierwszym seksie i nie krył tego przed Sonią, dziewczyną, z którą wiązał poważne życiowe plany. Pochodziła spod Poznania, pracowała jako fryzjerka i podzielała poglądy religijne Dawida oraz te jego przekonania dotyczące „pierwszego razu”, który może się odbyć dopiero po ślubie.
Podejrzany zadzwonił do komendy miejskiej, bo zobaczył swoje zdjęcie w gazecie. Chciał wyjaśnić, co się stało
Poznali się za pośrednictwem portalu Facebook i chłopak odwiedził kilka razy wybrankę w jej rodzinnym mieście. Były pierwsze pocałunki, przytulanie się, smak ust. Gdy Sonia odwiedziła Dawida w Krakowie, spała w osobnym pokoju.
Brat chłopaka i jego rodzice też byli świadkami Jehowy i nikt z nich nie wyobrażał sobie, że może być inaczej, gdy dziewczyna zjawiła się w gościnie. Można zażartować, że w tamtej chwili była nad wyraz dobrze pilnowaną osobą w promieniu kilku kilometrów. To dlatego, że zarówno Dawid, jak i jego brat i rodzice od dawna pracowali w firmach ochroniarskich na terenie miasta.
„Drastyczne” zerwanie
Wizyty Soni były dla chłopaka wielkim przeżyciem i jesienią planował zaręczyny. Trudno mu się więc dziwić, że doznał szoku, gdy dokładnie 20 czerwca otrzymał od niej SMS, w którym kończyła ich prawie roczną znajomość. Dawid potem określił tę formę rozstania jako „drastyczną”.
Dziewczyna podjęła taką decyzję, bo uznała, że ten związek nie ma szans. Przeszkadzało jej to, że mieszkają od siebie tak daleko, ale co gorsze - ich charaktery nie są jak dwie połówki pomarańczy. Nie pasowali do siebie i już.
O ile życie Soni niewiele się zmieniło po zerwaniu, o tyle Dawid nie był w stanie poradzić sobie z emocjami. Już następnego dnia, wracając z pracy nocnym autobusem, zauważył atrakcyjną, ubraną w kusą spódniczkę 18-letnią dziewczynę. Wszedł za nią do windy bloku w Nowej Hucie i nacisnął guzik na 10. piętro.
Nie kłamał, gdy zaatakowanej Patrycji oświadczył, że rzuciła go dziewczyna. Gdy uciekł z miejsca napaści, zdawał sobie sprawę, że to, co zrobił, nie mieściło się w ramach jego zasad religijnych, ale uznał, że to był tylko ten jeden jedyny raz i od tej pory będzie bardziej kontrolował swoje seksualne żądze. Tak sobie myśli każdy seryjny przestępca.
Kolejny napad
Ledwie miesiąc później w lipcowy, niedzielny poranek inna dziewczyna, Sylwia, spieszyła się do pracy, bo przed południem miała odebrać gości z zagranicy, którzy wynajęli duży apartament w centrum Krakowa.
Tuż po 6.00 rano wpadła jeszcze do biura koło dworca i w pośpiechu nie zwróciła uwagi na młodego, szczupłego mężczyznę, który wszedł za nią do kamienicy.
Sięgnęła po klucze, by otworzyć drzwi na korytarz i wtedy nieznajomy objął ją w pasie, obrócił twarzą w swoją stronę i nie- pytany powiedział, że właśnie stracił dziewczynę i tym tłumaczył, dlaczego tak dziwnie się zachowuje.
- Tylko się do mnie przytul - poprosił napadniętą. Jedną ręką ją przytrzymywał, a drugą obmacywał, choć mówiła, by natychmiast przestał to robić.
- Bądź spokojna, bo będzie gorzej - odparł. Rozdarł jej majtki i ciałem przycisnął do ściany klatki schodowej. To przeraziło zaatakowaną.
Zaczęła się wyrywać i krzyczeć, ale uratowało ją dopiero to, że ktoś po skrzypiących schodach zaczął schodzić z górnych pięter budynku.
Wystraszony napastnik uciekł raz dwa i przepadł bez śladu.
Zdjęcia w „Gazecie Krakowskiej”
Policjanci z komendy miejskiej skojarzyli, że napadów mógł dokonać ten sam mężczyzna. W obu przypadkach wspominał o rozstaniu z partnerką, przepraszał za swoje zachowanie i dążył do zaspokojenia swoich seksualnych pragnień.
Nagrały go kamery monitoringu w kamienicy i na ulicy. Obie pokrzywdzone rozpoznały jego twarz i postać. Prokurator zdecydował się na ujawnienie jego wizerunku w mediach i to była słuszna decyzja, choć efekt był widoczny dopiero po dwóch miesiącach.
9 października 2014 r. oficer dyżurny komendy miejskiej odebrał telefon od mężczyzny, który przyznał mu się od razu, że przeczytał policyjny komunikat i rozpoznał swoją twarz na stronie internetowej „Gazety Krakowskiej”.
- Ja w tej sprawie, że ktoś wykorzystał kobietę. Ja to chciałem wyjaśnić, bo nie chodzi o żadne wykorzystanie. Ja byłem wtedy załamany, straciłem dziewczynę, chciałem tylko inną pocałować, przytulić i nic więcej. Żadnego gwałtu nie było - tłumaczył mało składnie. Przedstawił się imieniem i nazwiskiem. Dyżurny poinstruował go, którym autobusem najlepiej dojechać do komendy. Rozmówca dotrzymał słowa i z dowodem osobistym zjawił się punktualnie na ul. Siemiradzkiego. Trafił do aresztu tymczasowego.
Okazało się, że to Dawid Z., mieszkaniec Nowej Huty, niekarany, z zawodu hotelarz, aktualnie zatrudniony jako ochroniarz, kawaler, o ponadprzeciętnej inteligencji.
Chciał się przytulać
Przyznał się do napadów na Patrycję i Sylwię. Rozpoznały go podczas okazania twarzą w twarz, ale także i po charakterystycznym głosie.
Tłumaczył, że w tamtym czasie, gdy dokonywał napadów, przeżywał fatalne dni po zerwaniu z Sonią. Był załamany i wpadł na pomysł, że chcąc o niej zapomnieć, będzie całował i przytulał inne dziewczyny.
- Myślałem wtedy, że ulżę sobie w ten sposób - dodał podczas przesłuchania. Przekonywał, że przecież żadnej z pań nie zrobił krzywdy w postaci gwałtu, nie okradł, nie pobił, z żadną nie współżył seksualnie. Potwierdził, że dotykał Sylwię „jakby troszeczkę wbrew niej”. Nie przestał, gdy wyraziła sprzeciw.
Potem nawet myślał, by z kwiatami pójść do tego lokalu i przeprosić dziewczynę, ale nie miał na tyle odwagi. Usprawiedliwiał się, że chciał tylko dotykać, wtedy odczuwał popęd, a jedyną formą jego rozładowania było dla niego przytulanie i całowanie.
Wyraził żal za swój czyn i stwierdził, że z perspektywy czasu wie, że jego zachowanie było bardzo głupie.
Był szczery i zdradził, że po rozstaniu z Sonią, jak to określił, „zaczajał się na różne dziewczyny”. Jeździł nocami komunikacją miejską po Krakowie, już po skończonej pracy i wybierał atrakcyjne panie. Szedł za nimi, śledził je i atakował na klatce schodowej lub w windzie.
Zdarzało się, że dotykał ich piersi lub pupy i takich przypadków doliczył się 10-15. Te historie kończyły się przeważnie tak, że napadnięte kobiety głośno krzyczały, a on natychmiast uciekał.
Pytany o konkrety, wspomniał choćby o napadzie na os. Tysiąclecia. Na klatce schodowej bloku nr 32 objął i pocałował brunetkę, za którą szedł od przystanku autobusowego przy ul. Łęczyckiej. Zerwał pończochy, gdy trzymał ręce na jej pośladkach.
Z kolei na ul. Koszykarskiej wysiadł z pojazdu linii 178 i dogonił dziewczynę w mini, która weszła do windy. Objął ją wtedy, ale krzyczała, gdy zaczął „przytulać”. Wysiadła na 2. lub 3. piętrze i już tam czekał na nią chłopak.
- Uciekłem. Wołałem za nimi na schodach, że nic złego nie chciałem zrobić - wspomniał.
Powiedział też o próbie napaści na ul. Pilotów i na os. Piastów.
Policjanci pojechali z nim w te miejsca, ale już nie był pewny podanych wcześniej adresów. Kobiety w tym rejonie nie zgłosiły napaści na tle seksualnym i dlatego w tym zakresie nie prowadzono żadnego śledztwa.
Z opinii seksuologa wnikało, że w zachowaniach Dawida Z. widać pewne cechy zaburzeń seksualnych, jeśli chodzi o sposób realizacji popędu.
Zaburzenia seksualne
Biegły zauważył u niego symptomy raptofilii, czyli odmiany sadyzmu, która oznacza osiąganie przyjemności podczas dokonywania gwałtu.
Najczęściej ten rodzaj przestępstwa nie jest przez sprawcę planowany i jego przebieg może się wymknąć spod kontroli. Z tego względu może również dojść do napadu w miejscu publicznym, mimo że wtedy jest wysokie ryzyko wpadki napastnika.
W przypadku Dawida Z. seksuolog zauważył pewien stały schemat jego zachowań, który najpierw polegał na przełamywaniu oporu ofiary, potem następowało obniżenie poziomu napięcia seksualnego sprawcy i w końcu dochodziło do przepraszania osoby pokrzywdzonej.
Biegły dostrzegł jednak ewolucję przestępczych działań oskarżonego i stopniowe poszerzanie repertuaru nietypowych zachowań seksualnych.
Stwierdził kategorycznie, że mężczyzna musi być objęty specjalistycznym leczeniem, by zapobiegać w przyszłości popełnianiu podobnych przestępstw na tle seksualnym.
Dawid Z. twierdził, że w takich sytuacjach kierował się impulsem, nad którym zwyczajnie nie panował. Dla niego, jak mówił, to było pewnego rodzaju uzależnienie, jak narkotyk.
Wiedział, że źle robi, bo jego czyny jednak nie były zgodne z normami religijnymi, których starał się przestrzegać. Dodał, że zaprzestał takich zachowań i już je umie kontrolować.
Wyrok sądu na Dawida Z.
Sąd Rejonowy dla Krakowa Nowej Huty za dwa napady skazał oskarżonego na karę łączną 2 lat i 3 miesięcy więzienia. Przyjął, że w jednym przypadku doszło do gwałtu, a w drugim do molestowania seksualnego.
Sąd uznał, że oskarżony naruszył wolność seksualną obu pań i zdarzenia pozostawiły głęboki ślad w ich psychice.
Stwierdził, że nijak się mają zapewnienia Dawida Z., że nikomu nie zrobił krzywdy, a panie tylko całował i zwyczajnie przytulał. Sąd zauważył, że oskarżony był wtedy brutalny, wykorzystał zaskoczenie i swoją przewagę fizyczną, by wciągnąć do windy uciekającą Patrycję, a Sylwii siłą zerwał bieliznę osobistą.
Za linię obrony sąd przyjął fakt, że na rozprawie mężczyzna nie przyznał się do winy i potwierdzał tylko fakt molestowania. Okolicznością łagodzącą w jego sprawie było przeproszenie obu ofiar, wcześniejsza niekaralność i z własnej woli zgłoszenie się na policję.
Sprawa po apelacji, a potem po kasacji trafiła do Sądu Najwyższego, ale on nie znalazł podstaw, by zmienić wyrok i wymierzyć łagodniejszą karę. Wyrok jest prawomocny.