Bardzo sobie cenię zapomniany już etos pracy literata - mówi Marcel Woźniak, autor kryminalnej powieści „Powtórka”. - Mało kto pamięta, że taki Tadeusz Konwicki był felietonistą sportowym, scenarzystą, reżyserem. Słowo, to słowo.
„Powtórka” to pana powieściowy debiut, który rozpoczyna serię kryminalną z detektywem Leonem Brodzkim w roli głównej. Motywem przewodnim jest rozprawienie się z przeszłością głównego bohatera, uwikłanego w grę z psychopatycznym mordercą-mścicielem o pseudonimie Heraklit. Jak pan wpadł na trop Heraklita?
Dostałem kiedyś wiadomość spod numeru 511 867 571 (śmiech). Pomysł „Powtórki” zaczął się od historii, w której bohater musi powtórnie przejść przez swoje życie. Miał być policjantem, rozwiązującym zagadki z przeszłości. Miejsce akcji mogło być tylko jedno: Toruń! A jak Toruń, to Kopernik, Starówka, pierniki i fale radiowe. Naturalną scenerią wydał się też Bulwar Filadelfijski i Wisła, odbijająca panoramę Torunia. Skąd było już blisko do słynnej sentencji o wchodzeniu dwa razy do tej samej rzeki. Jej autorem jest Heraklit z Efezu, którego podsunęła mi Monika Dejnecka, doktor filozofii z UMK. Był to punkt wyjścia do rozważań o dwoistości natury, człowieka, miasta. W końcu Toruń „stoi nad wodą gładką, jak pamięć lustra”, jak głosi cytat ze Zbigniewa Herberta, widniejący na kamienicy przy ulicy Podmurnej.
Akcję osadził pan w Toruniu i zadbał o detale charakterystyczne dla miasta. Co sprawiło największą trudność?
Podstawowym problemem był kalendarz: wrześniową akcję z powieści opisywałem w lutym. Musiałem posiłkować się pamięcią, w której zapisałem ostatnich trzynaście toruńskich jesieni. Choćby magnolie na Fosie Staromiejskiej czy ścięte na Sobieskiego i Chrobrego drzewa. Jak wyglądają? O jakiej porze pylą? Problemy były też innej natury. Wspomniany numer telefonu, to karta w jednej z sieci. Pech chciał, że w dniu, gdy książka wyjechała z drukarni - z tymże numerem na okładce - karta zablokowała się. - Jak by to pani wytłumaczyć - zastanawiałem się, dzwoniąc do call center. - Ten telefon należy do człowieka, który nie istnieje, ale bardzo chciałbym ten numer odblokować. - A kim jest ten człowiek? - No... mordercą. - Ale nie istnieje? - No istnieje, tylko że w książce! Nie chcieli mi uwierzyć, aż któryś konsultant ulitował się. - Podaję panu numer PUK - powiedziała i wyrecytowała cyfry, po czym dodała: - Dobrze, a teraz proszę powiedzieć, w czym mogę pomóc? - No... chciałbym odblokować ten numer. - To poproszę numer PUK. - Ten, który właśnie mi pani podała? - Ekhm... proszę numer PUK. Pani z infolinii okazała się bardzo przejęta losami detektywa Brodzkiego (śmiech).
Pana powieść obfituje w traumatyczne odkrycia, pościgi i niespodziewane zwroty akcji, ale są też tu wplecione rozważania nad przemijaniem i samotnością. To część osobistych rozważań nad życiem?
Noblista Orhan Pamuk często musi odpowiadać na pytanie „czy pan to wszystko przeżył?” Pragnę uspokoić: nie polowałem nigdy na seryjnych morderców, nie leżałem pijany przy Filusiu (śmiech). Nie da się uniknąć osobistego tonu, gdy mamy do czynienia z monologiem wewnętrznym bohatera czy opisami Torunia, a doświadczenie przemijania czy sztafety pokoleń dotyczy nas wszystkich. Tak samo, jak miłość. Pobrzmiewające w książce opisy są moje. W tej powieści liczni bohaterowie mają swoje umocowanie w prawdziwych postaciach, z których czerpałem po kawałku. Chociażby mój przyjaciel Łukasz - doświadczony barman z topowego hotelu nad Bałtykiem, a prywatnie teatrolog i filozof - był dobrym materiałem literackim. Podobnie Grzesiek Giedrys.
Myśli pan, że człowiek jest z gruntu zły, ale niektórzy pozwalają się ucywilizować kulturze?
Morderca z „Powtórki” przeszedł określoną drogę, nim został tym „złym”. Mogę powiedzieć tylko, co sobie o tym myślę czasem, jak każdy. A myślę, że człowiek jest po prostu „z gruntu” i do niego też prędzej czy później wraca. Wszystko więc zależy, czym nasiąkła glina, z której się go lepi, jakie było podłoże, rodzina, środowisko. Słyszałem ostatnio, że pod wpływem muzyki klasycznej zmienia się nawet struktura cząstek wody. Więc co dopiero człowiek! O złych z natury ludziach więcej może powiedzieć toruński pisarz Przemek Semczuk - jest specjalistą od biografii morderców.
Pana bohater, Leon Brodzki, jest mocno pokiereszowany przez życie, ale nawet w obliczu emerytury nie może zająć się naprawianiem relacji rodzinnych. Co było inspiracją w budowaniu jego losu?
Brodzki rozwijał się samoistnie, na kartach powieści, zupełnie nie pytając mnie o zdanie. Miałem zaplanowany przebieg fabuły i tzw. przemianę wewnętrzną, która w nim zajdzie. Jednak jego cechy, piętno, ciężar, z którym idzie przez życie - zaczęły dyktować swój rytm. Inspiracją były znane mi - ludzkie losy, filmowe postacie, trochę swój los, trochę obcy. Nazwisko zaczerpnął od poety Josifa Brodskiego, imię - etymologicznie od „najodważniejszego z ludu”. Choć przyznaję, pomieszkuje tam, gdzie ja mieszkałem, niektóre przygody być może miałyby coś wspólnego z moimi. Ale to tylko hipoteza.
Język tej powieści też pan stworzył magnetyczny. Wciąga, a czasem burzy schemat kryminalnej powieści. To celowy zabieg?
Przyznam szczerze, że kryminałów za wiele nie czytuję, więc ten swój pisałem po prostu tak, jak podpowiadało serce i głowa. Wiele osób podkreśla, że istotnie przełamałem tym konwencję. Wypada się cieszyć, aczkolwiek konwencje istnieją nie bez powodu. Komuś więc może to działać na wyobraźnię, a komuś na nerwy. Całe szczęście o tym drugim nie słyszałem. Nałogowi połykacze kryminałów oczekują zagadki i śledztwa, które toczy się bez zbędnej zwłoki, mylnych tropów, układanki. Polskie kryminały to zapewniają i właśnie dlatego uznawane są za jedne z najlepszych na świecie.
„Powtórka” obfituje w odniesienia do kinematografii, literatury i muzyki, skłania do refleksji. Mam wrażenie, jakby czasem flirtował pan z czytelnikiem. Chciał pan mu coś szczególnego powiedzieć?
Żeby patrzył uważnie i spodziewał się niespodziewanego. Zwłaszcza w Toruniu. Jesteśmy zanurzeni w kulturze i historii. Naszym obowiązkiem jest z nich korzystać i odwoływać się do nich. Inaczej jako cywilizacja bylibyśmy skończeni. Ale nie chodzi mi o zjawisko nazywane dziś „kulturą remixu”, gdzie wyjmuje się dowolny kawałek czegoś i przerabia po swojemu. Istotne jest źródło, autor, kontekst, jakaś myśl, jakiś sens. Tylko poszukiwanie sensu ma sens. To nas popycha do przodu. Przytaczane w książce utwory mówią coś o kształcie i kondycji świata. Od czytelnika zależy, jak je odniesie do siebie.
W książce pojawia się też postać dziennikarza Marka Benera z powieści „Najgorsze dopiero nadejdzie”, którą napisał również toruński autor - Robert Małecki. To zapowiedź utworzenia kręgu sympatyków „toruńskiej sceny kryminalnej”?
Uznaliśmy kiedyś, że to świetny pomysł i nawet przez sekundę nie mieliśmy na myśli komercyjnych zabiegów. To taka zabawa, gra z wyobraźnią czytelnika i Toruniem, który opisujemy z Robertem zupełnie inaczej. Mogę zdradzić, że w jego najnowszej powieści Brodzki również się pojawi.
Dlaczego postawił pan na sprawdzenie się w „kryminale”? Zapowiadał się pan na biografa, zwłaszcza, gdy tak wnikliwie przedstawił pan Leopolda Tyrmanda.
Napisanie kryminału uznałem za wyzwanie, a jego tworzenie okazało się niezwykłą frajdą. Jeśli nie liczyć opisów ćwiartowania zwłok. Lubię pisać i patrzeć, co z tego wyjdzie. Bardzo sobie cenię zapomniany już etos pracy literata. Mało kto pamięta, że nawet taki Tadeusz Konwicki był felietonistą sportowym, scenarzystą, reżyserem. Słowo, to słowo. Dlatego pracuję już nad kolejną biografią, jak i drugim tomem kryminału o Brodzkim. „Mgnienie” ukaże się w listopadzie. Wspólnie z Bartkiem Ludkiewiczem tworzymy też scenariusze dla warszawskiego kabaretu Polefka. Ostatnio ktoś się śmiał, że nie brałem się jeszcze za produkcję wędlin. Ale nie muszę - Bartek je robi.
A co cechuje dobry kryminał?
Ostatnio Marek Krajewski powiedział mi, że klasyczny kryminał w świecie elektroniki i nowych mediów już nie istnieje. Nie ma możliwości posadzenia ludzi w hotelowym pokoju, gdy któryś z nich jest mordercą, a detektyw - drogą dedukcji - wskazuje winnego. To było możliwe w starym, „dobrym” kryminale. Dziś zaraz ktoś włączyłby kamerę, wysłał wiadomość na Facebooku. Pozostaje więc bohater, język i tło. W tym wypadku - magnetyczny Toruń. Jeden czytelnik zapomniał niedawno wysiąść na przystanku z autobusu, przez zaczytanie w mojej książce. Był to dla mnie największy komplement, co nie znaczy, że czytelnik ów uznał ten kryminał za dobry. Wszystko jest względne.