Tysiące Ukraińców wróciło do siebie. Ci, którzy zostali w Polsce, drżą o przyszłość
Wielu z nich wyjechało w ciągu ostatnich tygodni. Część utknęła po jednej lub drugiej stronie granicy. Niektórzy z dnia na dzień stracili pracę. Teraz boją się o los bliskich na Ukrainie i własny, bo nie wiedzą, za co opłacą mieszkanie. I co będzie, jeśli tego nie zrobią.
Nie, to nie jest tak, że ludzie piszą do mnie i spokojnie opowiadają o swoich wyborach. Oni pytają: co mam zrobić? Poradź. Mylą mnie z przewodnikiem, księdzem, urzędnikiem. Przesyłają pytania nabite wykrzyknikami i czekają na odpowiedź. Pewien mężczyzna po wystąpieniu polskiego premiera 13 marca w związku z zamknięciem granic zaczął się zastanawiać, jaką decyzję ma podjąć w ciągu najbliższej doby - wyjechać czy zostać. I ponieważ sam nie chciał o tym decydować, zaczął mnie pytać: powiedz mi, Igor, co robić?!
I co pan powiedział?
Pshemyslʹ- Kyyiv
Kiedy zadzwonił telefon, Slava była już w pociągu. Przyjaciółka z Polski chciała zapytać, czy udało jej się przekroczyć granicę, bo podobno w najbliższym czasie mogą je zamknąć. Był czwartek, 12 marca.
Zanim dojechała do Przemyśla, jeszcze nic nie wskazywało, że za parę dni peron, z którego odchodzą pociągi relacji Przemyśl-Kijów, najpierw zapełni się tłumami podróżnych, a następnie całkiem opustoszeje. Tego dnia zauważyła pewne zmiany, to prawda. Widziała, że inaczej niż zawsze zachowują się graniczni strażnicy. Że jeszcze nikt nie wsiadł do wagonu i z jakiegoś powodu w budynku dworca ustawiła się ciągnąca daleko, tasiemcowa kolejka. Wcześniej Slava wchodziła na wyznaczony peron, a kiedy pociąg otwierał się na podróżnych, szukała numeru miejsca, które wylosował jej bilet. Yaroslava Maksymchuk, wagon 3, miejsce 13 (okno). Chwilę później skład ruszał, znad głów dochodził komunikat o kolejnym przystanku, witali się celnicy.
Półtorej godziny później Slava dotarła na przód kolejki i po krótkiej kontroli zajęła miejsce w pociągu. Ruszyli z godzinnym opóźnieniem w trasę, która miała potrwać kolejnych 7 godzin, około 600 kilometrów.
Budomezh
W tym samym czasie Veronika Olieinikova była już w drodze. Dzień wcześniej dowiedziała się o zamknięciu uniwersytetu. Szybko spakowała ubrania, kosmetyki, laptopa, wzięła najpotrzebniejsze notatki na studia. Bagaż włożyła do samochodu. Z Krakowa wyjechała razem z chłopakiem i przyjaciółką.
Mieli za sobą już 250 kilometrów, jedną trzecią całej trasy do domu, kiedy utknęli w miejscu. Veronika nigdy wcześniej nie widziała takich kolejek aut na granicy w Korczowej. Postanowili zawrócić i pojechać do przejścia w Budomierzu. Tam przekroczyli granicę.
- Wyjechałam, ponieważ moi rodzice są na Ukrainie i nie chciałam sama siedzieć w czterech ścianach w domu, chociaż, moim zdaniem, Polacy są bardziej odpowiedzialni niż ludzie na Ukrainie. Gdyby moi rodzice byli na ten moment w Polsce, to zostalibyśmy tam wszyscy razem - mówi Veronika. W jej opinii Ukraińcy dużo swobodniej podchodzą do restrykcji wprowadzanych przez władze niż jej znajomi z Krakowa. - Nie ma żadnej paniki, a prośby władz są ignorowane - opowiada - z kolei niektórzy pracownicy szpitali, w których są osoby zakażone, nie chcą już chodzić do pracy, bo ryzykują życiem. Wiem, że wszędzie jest zła sytuacja, ale wydaje mi się, że Polska jest trochę bardziej przygotowana, żeby ratować życia.
Veronika jest studentką Uniwersytetu Jagiellońskiego. Większość zajęć udaje się jej odbyć online albo dostaje zadania do pracy zdalnej. Chce wrócić do Polski, kiedy uczelnia znów zostanie otwarta.
Podobne plany mają jej przyjaciele. 12 marca do kraju wyjechało także 10 innych znajomych dziewczyny, którym udało się dostać bilet na autobus. - Ale kto mieszka za daleko na Ukrainie, zostawał w Krakowie - mówi.
Korchova
Według danych ukraińskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych przed 25 marca do kraju wróciło ponad 72 tysiące obywateli. Służba Graniczna tylko 27 marca poinformowała o 37 tysiącach Ukraińców przekraczających granicę. W sumie z Polski wyjechało już przynajmniej 12 proc. tej emigracji.
- Sytuacja była o tyle ciekawa, że w pewnej mierze powstała w wyniku komunikacyjnego nieporozumienia - ocenia Igor Isajew, redaktor naczelny portalu Ukraińców w Polsce PROstir.pl, prowadzący bloga o migrantach oraz firmę.
- Najpierw polski rząd ogłosił, że zamyka granice i nie wpuszcza cudzoziemców raptem 30 godzin przed rzeczywistym zamknięciem. Wielu Ukraińców, z którymi rozmawiałem, potraktowało to błędnie jako nakaz opuszczenia Polski. Spanikowali przede wszystkim ci, którzy centrum życiowe mają na Ukrainie, a do Polski przyjeżdżają tymczasowo zarabiać lub co jakiś czas kursują pomiędzy oboma krajami. To przede wszystkim te osoby musiały zderzyć się z decyzją o wyjeździe lub pozostaniu w Polsce i bardzo szybko tę decyzję podjąć, mając świadomość, że ich wybór będzie obowiązywał nie parę dni, lecz całe tygodnie - mówi Isajew.
W połowie marca przeszła pierwsza fala masowej reemigracji. Dziesięć dni później Internet obiegło zdjęcie tysięcy ludzi stłoczonych w kolejce przed polsko-ukraińską granicą w Korczowej. Było to nazajutrz po tym, jak prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski ogłosił zamknięcie granic i zawieszenie połączeń międzynarodowych. - I znów - tłumaczy Igor Isajew - niewiele wcześniej pojawił się nieprecyzyjny komunikat odebrany jako przymus szybkiego powrotu. Wielu zrozumiało, że przestaną kursować nie tylko pociągi i autobusy, ale że ruch na granicy zostanie całkowicie anulowany, mimo że do dziś mogą tamtędy przejeżdżać samochody osobowe. Uznano też, że pomimo posiadania obywatelstwa ukraińskiego nie będzie możliwości wjazdu na Ukrainę. MSZ tłumaczył się z tej decyzji, wyjaśniając, że nie rozważa takiej możliwości, ale mnóstwo ludzi już było spanikowanych i gotowych do drogi - dodaje. To tego dnia Służby Graniczne odnotowały rekordowe liczby.
Wśród wyjeżdżających znalazły się również te osoby, które nagle straciły pracę albo w najbliższym czasie kończyła się ważność ich kart pobytu lub wiz. W drugą stronę na granicy ruch był znikomy.
Vinnytsʹka
Nie zdążyła jej przekroczyć Kateryna Banar. Studentka pracująca na co dzień w Krakowie parę dni wcześniej wróciła do rodzinnego miasta. Chciała podbić wizę na kolejne trzy miesiące. W tym samym dniu, w którym miała dostarczyć urzędowi potrzebne dokumenty, zobaczyła komunikat, że z powodu epidemii centrum wizowe zamknięto. Została po tamtej stronie granicy.
Kiedy pociąg Slavy wjechał na Ukrainę, strażnicy najpierw sprawdzili paszport, a następnie zmierzyli jej temperaturę.
Nie miała już wtedy dostępu do Internetu. W niewielkiej tobie podróżnej trzymała rzeczy na tych parę dni, które zostały do urodzin jej mamy. Wzięła firmowego laptopa, obiecała, że jeden z nich spędzi na pracy zdalnej. Bilet powrotny miała kupiony na wtorek, 17 marca.
Ale kiedy weszła do domu, zrozumiała, że zostanie na dłużej.
- Ostatnie pociągi wyjechały z Kijowa na następny dzień, w weekend, 14 i 15 marca, kursowały jeszcze pojedyncze autobusy, a potem już wszystko zostało skasowane. Ci, którzy mieli bilety na późniejszy termin, dostali zwrot kosztów. W tej chwili nie mamy nawet transportu między miastami. Jedyna opcja, żeby gdziekolwiek pojechać, to tylko mając własny samochód - mówi Yaroslava. Gdy wracała do domu, w jej firmie zapadła decyzja o przejściu na pracę zdalną.
Teraz mieszka w obwodzie winnickim. W domu z rodzicami, którzy „nawet się cieszą, bo rzadko bywa w domu”, w pogodne dni wychodzi do ogrodu i czuje ulgę, że nie musi pozostawać zamknięta sama, w niewielkim mieszkaniu w Krakowie. Kwarantannę chcę przeczekać na Ukrainie. Do Polski wróci już po wszystkim.
Krakiv
20 marca z Przemyśla do Kijowa odjechało pięć ostatnich pociągów podstawionych przez Koleje Ukraińskie dla osób, którym nie udało się wrócić regularnymi połączeniami – pierwszy z nich odjechał ze stacji o 5.30 nad ranem, ostatni tuż przed godz. 19.
Kiedy rząd Ukrainy informował o planowanym zamknięciu granic, polscy politycy wychodzili z pierwszymi propozycjami przedłużenia legalnego pobytu cudzoziemców, którzy chcieliby zostać w Polsce lub nie mają szans jej opuścić. Była też mowa o zezwoleniach na pracę dla obcokrajowców. Ułatwienia te znalazły się pod jednym z punktów tzw. Tarczy Antykryzysowej, która 1 kwietnia weszła w życie. Nowa ustawa umożliwia przede wszystkim przedłużenie legalnego pobytu osób mających wizy krajowe i zezwolenia na pobyt czasowy, które skończyłyby się w czasie epidemii, wydłuża też termin na składanie wniosków o legalizację pobytu.
- Na nas ta ustawa nie działa - mówi Olha Menko, redaktor naczelna portalu UAinKrakow.pl od trzech lat mieszkająca w Polsce. - Z mężem cały czas czekamy na kartę pobytu, która skończyła się jeszcze przed epidemią. Dostaliśmy informacje, że prośba o przedłużenie została już rozpatrzona, ale zanim dostaniemy nową kartę, nie możemy opuszczać Polski. Gdybyśmy teraz wyjechali na Ukrainę, nie mielibyśmy jak wrócić. Urzędy działają zdalnie albo w ogóle, wszystko się opóźnia i nie wiemy, jak długo to potrwa - mówi, dodając, że poza przepisami ustawy znaleźli się również ci, którzy zdecydowali się wrócić na Ukrainę i teraz tam skończy się im termin kart pobytu lub wiz. W tym momencie nie mogą składać wniosków na nowe dokumenty, a przedłużenie ich dotyczy tylko Ukraińców w Polsce. Wyjazd obostrzony dwoma tygodniami kwarantanny po każdej stronie granicy dla wielu pracowników, którzy nie mogą wpracować zdalnie, to pułapka.
- Tutaj jesteśmy spokojniejsi, bo jednak system zdrowia działa lepiej. Ważne były dla nas komunikaty, że nawet ci cudzoziemcy, którzy nie mają ubezpieczenia, mogą skorzystać z testów i w razie zakażenia będą leczeni. W Polsce cały czas takich osób jest sporo - mówi. Olha i jej mąż pracują z domu.
Shchetsin
Inna nową pracę miała zacząć 13 marca. Niewiele wcześniej dowiedziała się, że sprawa jest nieaktualna. Dyrekcja kliniki stomatologicznej, w której miała dorabiać jako pomoc sprzątająca na umowę zlecenie, zawiadomiła, że z powodu trudnej sytuacji nie będzie mogła zatrudnić nowych pracowników. Inna została z synkiem, którego sama wychowuje, bez pracy i rodziny - oddalonej o tysiąc kilometrów. Z opłatami za jednopokojowe mieszkanie wynajmowane w Szczecinie, ze stopniem inżyniera, doświadczeniem w hotelarstwie i handlu na Ukrainie, z niewielkimi oszczędnościami na polskim koncie. Z kartą stałego pobytu i niepewnym jutrem.
To miała być praca idealna. Niedaleko mieszkania, a jednocześnie blisko szkoły 9-latka. Poprzednią, tą w pralni chemicznej, Inna straciła przez 12-godzinny system zmian. Chłopiec często chorował, a ona nie zawsze miała go z kim na tyle zostawić. Nie chciała, żeby syn czekał na nią w domu. Teraz nie wie, czy w ogóle będą mieli dom.
- Właścicielka na początku mówiła, że dobrze, nic strasznego, jakoś przeżyjemy. Zapytała, czy mamy pieniążki na jedzenie. I powiedziała, że za wynajem nie muszę teraz płacić, tylko za czynsz - opowiada Inna. - Później zaproponowała, żebym u niej pracowała - już nie w domu, jak kiedyś, bo ona nie wpuści mnie, bo jest kwarantanna. Ale zaproponowała pracę w ogródku i garażu. Ale ja tego nigdy nie robiłam, pracowałam jako opiekunka, sprzątałam, ale tego nie robiłam. Więc znalazła mi pracę salowej w szpitalu, zmiany po 12 godzin i zaproponowała, żeby syn został sam w domu. Na razie zapłaciłam za czynsz. A co będzie dalej? Nie wiem.
Do tej pory Inna nie zastanawiała się nad powrotem na Ukrainę. Chce zostać w Polsce, bo - jak mówi - jest z tym miejscem związana, po swoim tacie odziedziczyła polskie pochodzenie. Ale jeśli trzeba będzie, wyjedzie. Kiedy o tym myśli, czuje, jak ściska ją w gardle.
Varshava
Konieczności powrotu do ojczystego kraju obawia się 19 proc. Ukraińców mieszkających w Polsce. 12 proc. z nich boi się utraty mieszkania. 37 proc. braku pracy - wynika z badań agencji IRCenter.
- Mojej firmy teraz już nie stać na ZUS. Jeśli nie będzie realnego wsparcia od państwa, będę musiał zamknąć działalność - mówi Igor Isajew, który zarządza małą firmą z branży eventowo-reklamowej. Na co dzień mieszka w Warszawie. W Polsce od 2007 roku.
- Ukraińcy, chociaż nie wszyscy mają obywatelstwo polskie, w istotny sposób dokładają się do polskiej gospodarki. Płacą ZUS, podatki i z jakiegoś powodu postanowiliśmy tego nie robić w Ukrainie, tylko tutaj. A teraz obawiamy się, że to nie potrwa już długo - przyznaje.
83 proc. Ukraińców mimo trudnej sytuacji chce nadal pozostać w Polsce, a 7 proc. wyjechać. 61 proc. badanych zadeklarowało, że odczuło skutki ograniczeń wprowadzonych przez polski rząd, 15 proc. straciło pracę, a 37 proc. ma jej mniej. 3 proc. badanych straciło mieszkanie. - Problemy Polaków i Ukraińców były te same przed koronawirusem i są te same w związku z koronawirusem - dodaje Igor Isajew - tylko to, z czym Polacy mają problem, Ukraińców dotyka w znacznie większym stopniu. Brak obywatelstwa to mniej praw. Słabsza pozycja na rynku pracy. Umowy śmieciowe. Niepewny dostęp do służby zdrowia, bo niektórzy pracodawcy robią różne machinacje, żeby uniknąć opłat za ubezpieczenia. To, o czym się mówi z Polakami, w przypadku Ukraińców można pomnożyć razy kilka.
Polʹshcha
Dla wielu, także tych poza statystykami, epidemia oznacza test na solidarność. Nie czekając na realne wsparcie od któregokolwiek z państw, rozpoczynają pomagać na własną rękę. Fundacja „Nasz Wybór” pracująca na rzecz ukraińskich migrantów uruchomiła ogólnopolską infolinię dla cudzoziemców.
Do społeczności ukraińskiej w Polsce została zaadresowana jedna z grup powstałej w czasie przymusowej kwarantanny inicjatywy „Visible Hand” (Widzialna Ręka). Osoby, które straciły pracę, nie mają dochodu ani możliwości zaspokojenia podstawowych codziennych potrzeb, mogą bez poczucia winy czy wstydu poprosić w niej o pomoc. Widzialna Ręka skupia tych, którzy jej potrzebują oraz chcących się nią podzielić. Często są to ci sami.
Proponują zrobienie zakupów, opiekę nad odesłanymi ze szkoły dziećmi, udzielają porad, pomagają znaleźć pracę. Jedna z Ukrainek, zachęcona postem administratorki grupy, napisała o swojej sytuacji. Że została bez pracy, żadnego dochodu. Następnego dnia zadzwonił Artur. Byli w sklepie. Za progiem zostawiła dwa tekturowe pudła i trzy siatki z zakupami.