Ubrania są teraz w cenie lunchu, to rujnuje Ziemię
Areta Szpura karierę zaczynała w branży modowej. Modę rzuciła, żeby... zbawiać świat. A konkretnie działać na rzecz planety. I tak powstała książka „Jak uratować świat? Czyli co dobrego możesz zrobić dla planety”. Areta opowiada, jaką drogę przeszła od fascynacji modą, do przekonania, że każdy z nas powinien zacząć dbać o Ziemię.
Moda była twoją pasją. To się skończyło, kiedy przekonałaś się, że przemysł modowy jest zabójczy dla Ziemi. Jak trafiłaś do świata mody?
Zaczęłam, kiedy miałam 16 lat. Długo nie miałam pomysłu na to, co chcę robić, ale kiedy znalazłam modę, już wiedziałam, że okey, to jest to, co chcę robić. Opowiedziałam rodzicom, że mam taki pomysł na życie. Byli nieco przerażeni, ponieważ nikogo w tym środowisku nie znali, nie wiedzieli za bardzo, co to jest ten przemysł modowy. Stwierdziłam, że szkoła szkołą, ale doświadczenie jest najważniejsze. Poszłam więc na staże...
Od czego zaczynałaś?
Od pracy w magazynach. Potem asystowałam, stylizowałam. Praktycznie przeszłam każdy dział w modzie, od PR-u, po tworzenie. Byłam jedną z pierwszych blogerek modowych, kiedy internet dopiero się zaczynał. W końcu założyłam własną markę modową Local Heros, w której spędziłam ostatnie pięć lat w tym świecie. To było dla mnie wtedy takie wspaniałe, niewinne, nie pomyślałam, że przemysł modowy ma też drugą, mroczną stronę.
Jak dowiedziałaś się o tej mrocznej stronie?
To jest straszne, że nie zdajemy sobie sprawy, dlaczego nasze ciuchy są takie tanie. W ciągu jednego pokolenia nasze myślenie o przedmiotach, zwłaszcza o ciuchach, odwróciło się do góry nogami. Jeszcze niedawno w szafie wisiało kilka ubrań, które zwykle szyło się samemu lub szyciem ich zajmował się ktoś znajomy. Teraz możemy mieć koszulkę w cenie lunchu. Nie zastanawiamy się, co się kryje za tą niską ceną. Okazuje się, że kosztuje 10-20 złotych, ponieważ odzież robi się w nieludzkich warunkach, na dodatek z surowców bardzo słabej jakości i jeszcze do produkcji używane są niesamowite ilości toksyn. A w krajach Trzeciego Świata nie ma chęci i technologii, żeby powstrzymać zanieczyszczenie środowiska, instalować choćby oczyszczalnie ścieków, więc te toksyny trafiają prosto do rzek. I mamy w świecie mody takie powiedzenie, że kolor sezonu można poznać po kolorze rzek w Azji.
Jest aż tak źle?
To wręcz przerażające, przecież te rzeki dla ludzi, którzy tam mieszkają, są centrum życia. Oni opierają na nich całe swoje funkcjonowanie, a zabiera im się dostęp do wody. Zabija się taką najprostszą, podstawową wręcz ludzką potrzebę. My, którzy żyjemy tysiące kilometrów dalej, mamy dużo, a chcemy mieć jeszcze więcej. I ten przemysł modowy tak nas nakręca, każe nam kupić coraz to nową koszulkę czy sukienkę. Dzisiaj przecież prawie każda dziewczyna kupuje nowy ciuch na wesele koleżanki, bo to nie jest okey, żeby przy takiej okazji pokazać się w starej. To nic, że założymy ją raz, potem rzucimy w kąt i wcale nie myślimy, co się z nią dzieje.
To wszystko składa się na Twoje stwierdzenie, że przemysł modowy jest jednym z największych zagrożeń dla naszej planety?
Składa się na to również fakt, że choć wszyscy wiemy, że z naszą planetą jest kiepsko i chyba już rozumiemy, że sami do tego doprowadziliśmy, to trudno nam zmienić zwyczaje i nawyki. Wydaje mi się, że warto pokazać oraz namawiać do zmian, które najłatwiej wprowadzić. Nie wyobrażam sobie, że nagle wszyscy stajemy się jedzeniowo suwerenni, to znaczy nie przestaniemy kupować jedzenia i sami je produkować. Znacznie prościej zapanować nad chaosem w naszej szafie - ograniczyć liczbę ubrań i tak dbać o nie, by starczyły nam na wiele lat…
A w Twojej szafie ile wisi sukienek?
Ja miałam naprawdę dużo ciuchów, przecież siedziałam po uszy w przemyśle modowym i kochałam to, co robiłam. Teraz jest ich znacznie mniej, ale nadal za dużo, chociaż cały czas je rozdaję, odsprzedaję. To jest moja niekończąca się mordęga.
Kupujesz nowe ciuchy?
Nie! No dobrze, w zeszłym roku zdarzyło mi się raz czy dwa. Kupowałam, bo coś było bardzo eko. Na przykład pojechałam na targi do Berlina i była tam firma, która robi kurtki z materiału z plastikowych butelek z recyklingu. Pomyślałam, że to wspaniałe. Trzeba ich wesprzeć! Wsparłam więc, kupując tę kurtkę. Potem wróciłam do domu, popatrzyłam do szafy i pomyślałam: co zrobiłaś? Przecież masz już dwie kurtki, na kiego diabła ci trzecia? Bo przecież jeśli wyrzuciłabym wszystkie ubrania i zastąpiła je nowymi z certyfikatem eko, to wcale nie byłoby ekologiczne postępowanie. Najpierw trzeba wykorzystać to, co mamy i dbać, by służyło nam jak najdłużej.
Trudno było się rozstać z przemysłem modowym?
To nie było tak, że nagle się obudziłam i wiedziałam, co trzeba zrobić. To był proces. Kiedy byłam w Stanach Zjednoczonych, wpadła mi w ręce książka „Prawdziwy koszt taniej mody”, chyba leżała w księgarni w dziale moda, więc pomyślałam: poczytam sobie. Kiedy zaczęłam czytać, dowiadywać się, jak to wszystko wygląda, pomyślałam, że ja jestem jednym z elementów tej machiny. Zaczęłam czytać kolejne artykuły, oglądać filmy, dokumenty i im więcej się dowiadywałam, tym bardziej byłam przerażona. Kiedy wróciłam do Polski, chciałam zarazić tym innych ludzi z branży, ale spotkałam się ze ścianą. Nawet moja wspólniczka nie za bardzo chciała cokolwiek zmienić, więc powoli doszłam do przekonania, że ja chcę się z tego wymiksować. Podjęłam decyzję o tym, by odejść z firmy…
I zabrałaś się za książkę o ratowaniu planety?
Nie, najpierw zaczęłam się zastanawiać, kim naprawdę jest Areta Szpura. Pojechałam do Nowego Jorku, bo tam przychodzą mi do głowy najlepsze pomysły. Tam właśnie wymyśliłam moją firmę. Tym razem też się udało. Właśnie w Nowym Jorku trafiłam na pop art sklep ekoblogerki, w którym sprzedaje ekologiczne gadżety. Okazało się, że ekologiczne nie musi znaczyć siermiężne, chociaż kojarzy nam się z workiem jutowym, kolorami ziemi, Greenpeacem i dredami. Wszystko wrzuca się do jednej beczki. A ona zrobiła coś, co było ładne, wręcz modowe. Poczułam, że mówimy tym samym językiem. Kupiłam kilka gadżetów i zaczęłam się nimi dzielić na Instagramie, który był moją „trzecią ręką” w komunikacji ze światem. I tak kroczek, po kroczku ludzie, którzy mnie obserwują, zaczęli być ze mną w tej mojej ekologicznej wędrówce.
I ta wędrówka zaprowadziła cię do książki?
Kiedy dostałam propozycję napisania książki, w pierwszej chwili powiedziałam „nie”. Nigdy nie lubiłam pisać wypracowań, tkwiło też we mnie przekonanie, że autor powinien skończyć co najmniej polonistykę. Jednak uświadomiłam sobie, że ja już mam wiedzę, od dwóch lat dzielę się nią na Instagramie i Facebooku. A w dzisiejszym przebodźcowanym świecie, wiele rzeczy jednym uchem wpada, drugim wypada. Brakuje kompendium, w którym wszystko byłoby zebrane, ograniczone i sprawdzone. Bo kiedy człowiek nie ma o czymś pojęcia, chce się czegoś dowiedzieć i zaczyna googlować, może natrafić na straszne głupoty lub bardzo ciężkie tematy. Choćby na totalnie ekologiczne blogi, których autorzy opisują jak to nie produkują ani grama śmieci i wszystko robią sami. To jest przytłaczające! Kiedy zaczynamy, powinniśmy mieć łatwy, mały próg wejścia i o to też chodziło.
Od razu wiedziałaś, jaką formę przyjmie książka?
Zaczęłam od spisywania pomysłów, ale potem usiadłam i zastanowiłam się, co ja chciałabym przeczytać i czego mogą szukać inni. Po sobie wiem, że czytam dziesięć książek naraz. Więc pomyślałam, że zrobię coś w rodzaju encyklopedii lub słownika, gdzie będą działy oraz hasła i oczywiście trochę faktów. Nie trzeba czytać wszystkiego od deski do deski. Można zacząć od jednego hasła, zakodować je, zacząć wprowadzać zmiany i po jakimś czasie wrócić do lektury. A wszystko ma być lekkostrawne i ładne.
W książce roi się od konkretów, przepisów, przypisów i odnośników...
To przecież jest tak obszerna wiedza, że ciężko ją skupić w jednej publikacji, dlatego też posłużyłam się QR kodami. Przy każdym temacie są odnośniki do stron, filmów, które dostarczą czytelnikowi dodatkowych informacji. Potem zadziałają już algorytmy facebookowo-googlowe i wyskoczą mu nowe propozycje. Bardzo mi zależało, by oprócz oczywistych rzeczy był fragment poświęcony działaniu z głową. My chcemy pomóc, ale jak to zrobić, by ta nasza pomoc była skuteczna? Na jaką fundację wpłacić kasę? Czy sprawdzać różne ekorzeczy, żeby nie dać się nabić w plastikową butelkę?