- Satyra ma prowadzić do oczyszczenia, a nie do zalania wszystkiego jadem goryczy - mówi Robert Górski z Kabaretu Moralnego Niepokoju, który wciela się w lidera PiS w swoim serialu „Ucho Prezesa”
Robert Górski: Nikt mi nie groził. Pod moim domem nie stoi żaden samochód, przynajmniej ja go nie widziałem. Niczego się nie boję. To tak uprzedzając pytania, bo często się pojawiają...
Myśli Pan, że satyra może wpływać na powodzenie władzy?
Nie wierzę w to, że satyryk może obalić rząd. Może tylko dopchnąć taki, którego upadek jest już przesądzony. Nie przypisuję sobie roli twórczej. Moim głównym celem jest to, żeby było weselej. Teraz sytuacja zrobiła się groźna, nieprzyjemna. Wszystko przybrało kolor protestu, jest czarne, ponure. Chciałem po pierwsze ocieplić wizerunek prezesa, bo dla większości ludzi jawi się on jako ktoś demoniczny, a podobno ma poczucie humoru. Po drugie chciałem ocieplić prezesowi wizerunek świata, bo wydaje mi się, że ma ten wizerunek mocno zaciemniony. Generalnie chodzi o to, żeby Polska była Polską (śmiech).
W Polsce nie ma satyry politycznej. „Ucho Prezesa” to zagospodarowanie tego niewykorzystanego pola?
Albo nie ma satyry politycznej, albo jest ona jednostronna. Szkoda, bo mamy wielkie tradycje kabaretu politycznego. Chociaż czytałem ostatnio książkę o Wieniawie-Długoszowskim (wojskowy, polityk, adiutant Józefa Piłsudskiego - przyp. red.) i okazało się, że w międzywojniu satyra była bardzo prorządowa. A co to za satyra?!
W ostatniej scenie „Posiedzenia rządu” spotkał się pan z Donaldem Tuskiem. Myśli Pan, że tym razem uda się spotkać z prawdziwym prezesem PiS?
Liczymy się z tym, że zainteresowanie może nie być takie duże. Oczywiście byłoby to satysfakcjonujące i byłaby to piękna klamra. Jednak wydaje mi się, że zbyt daleko wybiegamy w przyszłość.
Gdzie powstają zdjęcia do „Ucha Prezesa”?
Nie jest to bynajmniej ulica Nowogrodzka (gdzie siedzibę ma PiS - przyp. red.). Prawdopodobnie oryginalny gabinet wygląda zupełnie inaczej. Z tego, co mi mówiono - bardziej ascetycznie. Musieliśmy uruchomić wyobraźnię i zastanowić się, jak mogłoby to wyglądać. Zdjęcia powstawały w wynajętym biurze kancelarii adwokackiej, w centrum Warszawy. Wydaje mi się, że mógłby tam urzędować prezydent, na przykład Ignacy Mościcki.
Jest już zainteresowanie polityków „Uchem Prezesa”, gdzieś w kuluarach?
Robiąc „Posiedzenie rządu”, miałem takie sygnały, że wszyscy politycy to oglądają, a niektórzy mają nawet pretensje. Nie o to, że zostali przedstawieni w złym świetle, ale że ich w ogóle nie było. Spotkałem się z pewnym politykiem, który miał pretensje, że wypowiedział tylko jedno zdanie. Tym razem trwa już dyskusja na Twitterze. Zgłosił się pan Gowin, z chęcią wystąpienia w serialu jako postać. Zaproponował aktora, który miałby go zagrać - George’a Clooneya. Od razu mówię, że nie stać nas na niego. Będzie to polski aktor, ale pan Gowin musi najpierw zrobić w swoim życiu politycznym coś, żeby zwrócić na siebie uwagę. Na razie porusza się po świecie polityki opłotkami.
Mówi Pan, że humor „Ucha Prezesa” nie jest jadowity. Co to znaczy?
Zwykle, jak żartujemy, to brutalnie, żeby przeciwnika zniszczyć. W satyrze nie chodzi o to, żeby wykluczyć przeciwnika, skazać go na niebyt, tylko co najwyżej go uszczypnąć. To ma służyć temu, żeby się żyło weselej. Satyra ma koniec końców prowadzić do oczyszczenia, a nie do zalania wszystkiego jadem goryczy.
W serialu gra Pan prezesa rządzącej w Polsce partii. Jak wyglądały przygotowania do tej roli?
Gdy zakładam specyficzny garnitur, podobny do tego, który pan prezes ma na sobie, to czuję się starzej, ociężalej, w pewien sposób „wujkowato”. Kupiliśmy go na Targowej (warszawska Praga - przyp. red.), w sklepie, który pamięta lata 70. czy 80. - a w tych czasach prezes jest zanurzony. Sam kostium czyni tę postać wiarygodną, a przecież prezes jest wręcz kopalnią obserwacji. Mimika, sposób ubierania się, gestykulacja, charakterystyczne mlaskanie. On jest też trochę zaniedbany, nieuczesany, ale zawsze precyzyjny w myślach.
Kogo jeszcze możemy się spodziewać w serialu?
Głównych bohaterów jest czterech: prezes, jego asystent Mariusz, pani sekretarka, która wpuszcza interesantów, oraz kot. Jednak każda z postaci partii rządzącej jest ciekawa. Obecna sytuacja, to jest raj dla satyryka.
Opozycja będzie się pojawiała?
Pierwsze cztery odcinki skoncentrowane były na partii władzy. Nie wyobrażam sobie jednak, żeby opozycja się wkrótce nie pojawiła. Nie może zabraknąć takich wydarzeń, jak słynny lot na Maderę. Myślę, że pan prezes jest informowany o ruchach opozycji. Czy to ustami prezesa, czy w inny sposób, na pewno to się jakoś pojawi.
Powiedział Pan, że niektóre żarty stand-uperów to przesada. W USA temat World Trade Center, w Polsce tragedia smoleńska. Tych tematów nie należy poruszać?
Żartując, trzeba brać pod uwagę pewne uwarunkowania specyficzne dla naszego społeczeństwa, które ma inne poczucie humoru niż amerykańskie. U nas tabu związane ze śmiercią wygląda inaczej. My nie bawimy się raczej 1 listopada z dyniami na głowie. W Polsce to przede wszystkim święto zadumy. Amerykanie obchodzą je w sposób wesoły, co szczerze mówiąc bardziej mi się podoba, ale żyjemy w pewnej wspólnocie i trzeba zwracać uwagę na tego, kto stoi obok.
Jednak YouTube to specyficzne globalne medium, gdzie pewne hamulce zostały puszczone. Czy nie boi się Pan trochę tego, że ta publiczność oczekuje „jechania po bandzie”?
Raz spotykam się z zarzutami (mówiąc oczywiście o kabarecie), że jesteśmy zbyt ostrzy, a potem odwrotnie, że tylko przeskakujemy po tematach i jesteśmy jacyś tacy nijacy. Trudno wszystkim dogodzić. Każdy ma swoją widownię. Inne dowcipy opowiada się też prywatnie. Liczę się z tym, że przy „Uchu Prezesa” pewne pojedyncze żarty będą wyciągane, wbrew temu, co deklaruję. Ale trzeba patrzeć na całość, na intencje.
Ale skoro politycy, i to partii rządzącej, się odzywają, to jest to chyba dobry prognostyk?
Na razie jeden się odezwał, i to taki, który nie należy do tego ścisłego, betonowego jądra.
Zamienił Pan Tuska na prezesa, czy ma pan teraz większą paletę możliwości do stworzenia postaci?
Ja tak naprawdę premiera Tuska nie parodiowałem. Nie mówiłem jego głosem, nie naśladowałem ruchów. To było przygotowane w innej formie, przed publicznością, bez próby. Tutaj jest zupełnie inaczej. Można zwrócić uwagę na detale, inne są przekaźniki treści. To ekscytujące doświadczenie. Na scenie człowiek jest zakładnikiem reakcji. Jeżeli się nie śmieją, znaczy, że coś jest „nie halo”. Tutaj jest inaczej, co bardzo mnie cieszy.
Na razie „Ucho Prezesa” pojawia się w internecie. Co będzie dalej?
Pierwsze cztery odcinki będą na otwartym YouTube. Chcielibyśmy mieć nad tym pełną kontrolę i robić to, co naprawdę chcemy. Cieszyło nas bardzo, że zwiastun serialu obejrzano już ponad 2 miliony razy, a sam serial wiele więcej milionów. Napływają do nas też pozytywne komentarze. Nie wiem, czy emisja będzie dalej możliwa w taki sposób. Trzeba to będzie zinstytucjonalizować, bo taka sytuacja jest chyba nie do utrzymania. Prawdziwą weryfikacją będzie oczywiście emisja.
Dużo artystów, również tych kabaretowych, staje po określonej stronie politycznej. Jeżeli dobrze rozumiem, Pan mówi, że prywatne zdanie to jedno, ale na scenie chcemy być bezstronni...
Satyryk, który jednoznacznie opowiada się po jednej stronie, przestaje być satyrykiem. A ja chciałbym nim pozostać jeszcze przez parę lat.
Zdarzyło się jednak Panu w jednym z wywiadów mówić o kwestii cenzury podczas kabaretonu w Koszalinie czy w TVP.
Cenzura nie jest zinstytucjonalizowana. Podwładny, bez wyraźnego polecenia z góry, stara się uprzedzić ruch z „góry”. Wydaje mu się, że jak czegoś nie puści, to nie będzie miał z tego powodu przykrości. To jest cenzura prewencyjna i ona się zdarza. Jednak w czasie mojego życia estradowego nie miałem jakichś ewidentnych problemów z cenzurą, że ktoś przyszedł i czegoś zakazał. Najczęściej pojawiały się jakieś drobiazgi, sugestie. Raz ich słuchałem, raz ignorowałem. Przecież nie wszystkie uwagi cenzorskie są złe. Czegoś można przecież samemu wcześniej nie wyłapać.
Myśli Pan, że po obejrzeniu „Ucha Prezesa” życzliwiej spojrzymy na tych, którzy są po drugiej stronie okopu?
Chciałbym, ale w to nie wierzę. Przecież nawet papież prosił o pojednanie, będąc w naszym Sejmie. Ale pojechał i wszystko wróciło do normy. Pamiętam, że wtedy Marian Krzaklewski mówił, że teraz nie będziemy mówili „wróg”, tylko „rywal”. Zgoda narodowa trwała przez chwilę. Samolot spadł, pojednanie trwało tylko 2-3 dni, więc nie wierzę, że mój serial może coś zmienić. Ale może przynajmniej w czasie oglądania będzie weselej?