Ucieczka z Archangielska. Nowy dokument PAN w Gdańsku
PAN Biblioteka Gdańska pozyskała dokument, który - przy odrobinie wyobraźni - mógłby się stać zaczątkiem opowieści na miarę „Doktora Żywago”
Jedna pożółkła karta, ale zdaje się mówić tyle, co cały „Doktor Żywago”. Jest Rosja, rewolucja i wybawienie, które przychodzi w niemal ostatniej chwili. Aneta Kwiatkowska z PAN Biblioteki Gdańskiej przyznaje, że kiedy w ubiegłym roku zdecydowała się kupić do zbiorów książnicy ten suto stemplowany dokument, miała poczucie, że trafiło się jej coś naprawdę wyjątkowego.
- Mówimy o dokumencie z 1919 roku, który jest pozwoleniem na wyjazd z Archangielska. Niesamowita wydała mi się historia rodziny, dla której go wystawiono. Wystarczy spojrzeć na dołączone zdjęcia. Widać młode małżeństwo z dzieckiem i guwernantką. Twarze sprzed stu lat prowokują do pytań: co ci ludzie robili w dalekim Archangielsku? Czy uciekali przed chaosem rewolucji? Jakie nadzieje wiązali z życiem w odrodzonej Polsce?
Mister Kosminski and His Family
Dokument został napisany po angielsku. Imiona i nazwiska zostały więc zniekształcone, choć nie na tyle, by nie zorientować, że glejt dotyczy Stanisława Kośmińskiego, jego żony Heleny i sześcioletniego syna Zenona. Jest też miss Wladislawa Smolska, zapewne piastunka. Jej zdjęcie doklejono obok fotografii rodziny, na której - co ciekawe - brakuje Stanisławy, dwuletniej córki Kośmińskich, mimo że i o niej mowa jest w dokumencie. Dlaczego? Zapewne z powodu pośpiechu. Na zrobienie bardziej stosownych zdjęć zwyczajnie zabrakło czasu. Pozwolenie wystawiono 15 sierpnia, a już następnego dnia z portu w Archangielsku wyszedł statek z ponad 700 uchodźcami polskimi. I chociaż miasto jeszcze przez pewien czas broniło się przed bolszewikami, to jego los był już przesądzony...
Aneta Kwiatkowska przyznaje, że nie badała jeszcze losów Kośmińskich, ale pod wieloma względami musiał on być podobny do losu tysięcy Polaków, których wojna zagnała na daleką Północ. Wcześniej bowiem w Archangielsku nie było ich zbyt wielu. Ci, którzy tu trafiali byli zazwyczaj urzędnikami w służbie rosyjskiej, albo zesłańcami, jak Mariusz Zaruski, późniejszy generał i propagator spraw górskich i morskich, który w tych stronach zdobywał marynarskie szlify. Według inż. Bogdana Dębickiego, który przewodził uchodźcom z Archangielska w drodze do kraju, gwałtowny napływ Polaków nastąpił po wybuchu wojny światowej, kiedy rząd carski skierował na Północ, głównie pod przymusem, potrzebnych sobie urzędników oraz fachowców - inżynierów, kolejarzy, rzemieślników i robotników. W ten sposób w Archangielsku znalazło się około dwa tys. Polaków. Skupiali się oni wokół Kościoła oraz towarzystwa Ognisko, które początkowo zajmowało się działalnością stricte kulturalną, lecz z czasem zaczęło poświęcać coraz więcej uwagi sprawom niepodległościowym. Równolegle prowadziło szkołę dla dzieci uchodźców, w której kładziono nacisk na naukę języka polskiego oraz historii ojczystej.
Z opublikowanej przez „Tygodnik Ilustrowany” relacji inżyniera Dębickiego wynika, że niezwykle pomocna w działalności Ogniska była przykościelna biblioteka, która zresztą powstała w sposób dość osobliwy.
Stare, pożółkłe druki, stare, na pół zbutwiałe oprawy mówiły o kilku pokoleniach, były jakby świadkami całej martyrologii polskiej w ciągu stulecia niewoli.
- Istniał w Archangielsku od dawna zwyczaj, że książki pozostałe po zmarłych wygnańcach składano na probostwie. W ten sposób z biegiem lat powstała zbiornica książek, pochodzących z rozmaitych epok. Stare, pożółkłe druki, stare, na pół zbutwiałe oprawy mówiły o kilku pokoleniach, były jakby świadkami całej martyrologii polskiej w ciągu stulecia niewoli. Te właśnie książki, przez długi czas nieruszane przez nikogo, niemal już zupełnie zapomniane, odegrały teraz rolę niesłychanej wagi czynnika w dziele podtrzymania i obudzenia ducha narodowego wśród uchodźców i wychodźców. Garnęli się do nich wszyscy, nawet ludzie, którzy latami książki polskiej nie czytali. A już sama świadomość pochodzenia tych książek zwracała myśl niejednego ku tym, których nazwiska, wypisane na drewnianych i metalowych tabliczkach przechowywał w swoich ścianach kościół archangielski. Długi to poczet zmarłych w Archangielsku na wygnaniu, uczestników polskich walk o wolność - tłumaczył Dębicki.
Droga ku wybawieniu
Po wybuchu rewolucji lutowej Północ stała się miejscem koncentracji różnego autoramentu żołnierzy-Polaków. Przedzierali się przez bezkres Rosji, aby z tutejszych portów przedostać się do Polski lub krajów Ententy. Za wyborem tego kierunku ewakuacji przemawiał m.in. fakt, że w Archangielsku znajdowały się interwencyjne wojska angielskie. Inżynier Dębicki zwraca uwagę, że dotarcie do nich bywało wyczynem niemal nadludzkim :
„Wędrówka odbywała się w sposób nadzwyczajny, pełna przygód, niby w nieznanych krainach, w puszczach egzotycznych. Grupy po pięciu żołnierzy z oficerem na czele, dotarłszy z trudem do brzegów Onegi lub Dźwiny, kupowały u nadbrzeżnych chłopów wątłą łódkę i przebywały często drogę 500-600 wiorst do morza, płynąc z prądem, przeważnie nocami, o suchym kawałku chleba, a często i bez pożywienia, gasząc pragnienie tylko jagodami leśnymi. Morze było celem ich wysiłków, powiewająca tam bowiem flaga angielska była dla nich nadzieją i wróżbą szczęśliwego dostania się do Francji”.
Na miejscu nie wszyscy zdecydowali się na wyjazd (albo nie mogli tego zrobić). Zasilali więc powstające na Murmaniu, jak określano rosyjską Północ, oddziały polskie, których wyczyny w walce z bolszewikami przeszły do legendy. Jednak dla Anglików, operujących w nieznanych sobie stronach, szczególnie cenne były pozyskiwane przez Polaków dane wywiadowcze.
Według Bogdana Dębickiego, ostatnim wyczynem oddziału polskiego przed wyjazdem kolonii polskiej z Archangielska było wykrycie konszachtów między wojskiem rosyjskim, pozostającym pod komendą angielską, a bolszewikami. Spisek ten zmierzał rzekomo do otwarcia w umówionym czasie frontu i wpuszczenia czerwonych do miasta.
Dzięki energicznemu wystąpieniu Polaków zamierzona zdrada została wykryta, co dało możność Anglikom skoncentrować zawczasu odpowiednie siły i ocalić miasto i jego ludność od zagłady bolszewickiej
- relacjonował Dębicki.
Gdańskie problemy
Pokrzepiająca opowieść nie zmienia faktu, że latem 1919 r. sytuacja aliantów na Północy nie była najlepsza. Mnożyły się bunty, dezercje, z drugiej zaś strony bolszewicy stawali się coraz mocniejsi. Wobec takiego obrotu spraw Londyn podjął decyzję o ewakuacji wojsk, przy czym szansę na wyjazd otrzymali również cywile. Polaków, w tym rodzinę Kośmińskich, ewakuowano na statku Caryca, który w późniejszych latach, pod nazwą Kościuszko, pływał pod polską banderą.
Trasa rejsu prowadziła przez Morze Białe, Ocean Lodowaty i Atlantyk do Lerwick na Szetlandach, dalej zaś na Bałtyk. W tym czasie pogoda była wyjątkowo piękna, morze spokojne. Najważniejsze jednak, że uciekinierzy mogli liczyć na opiekę załogi i lekarzy amerykańskich, którzy ze szczególną troską zajęli się niemowlętami. W końcu statek zacumował w Gdańsku.
W tym czasie atmosfera w mieście była bardzo napięta. Ledwie dwa miesiące wcześniej podpisano traktat wersalski, na mocy którego Gdańsk został odłączony od Rzeszy. W okresie przejściowym, do chwili ukonstytuowania się władz Wolnego Miasta, porządku miały tu pilnować wojska francuskie oraz brytyjskie. Inna sprawa, że po ucieczce z ogarniętej wojną Rosji, Gdańsk i tak wydawał się oazą spokoju. Przybyłych powitał delegat rządu polskiego Mieczysław Jałowiecki oraz miejscowi Polacy, którzy zaoferowali pomoc w załatwieniu bieżących spraw, jak wymiana pieniędzy czy wysyłka listów. Trwało to przez trzy dni, w ciągu których władze polskie prowadziły negocjacje z Niemcami na temat wyjazdu uchodźców do Polski. Zgodę uzyskano, lecz sama podróż odbywała się przy zaostrzonym rygorze. Pasażerów przeprowadzono w eskorcie policji na rampę kolejową, gdzie wsiedli do pociągu specjalnego. Każdy otrzymał na drogę dużą bułkę białego chleba, kawał słoniny i puszkę pasztetu amerykańskiego.
Do nieprzyjemnego incydentu doszło w Iławie, gdzie Grenzschutz chciał dokonać rewizji bagażu oraz podróżnych. W obawie, że skończy się to rabunkiem, uchodźcy zaczęli zdecydowanie protestować. Wreszcie pociąg został przejęty przez władze polskie i ruszył do Warszawy. Tutaj ocaleńców powitali przedstawiciele Czerwonego Krzyża oraz poseł brytyjski, gratulując, że wyprawa przebiegła szczęśliwie.
Jej świadectwem jest stara, pożółkła kartka...
Kupując obiekt, który ma trafić do naszych zbiorów, kierujemy się przede wszystkim zasadami gromadzenia, jakie obowiązują w Bibliotece Gdańskiej - mówi Aneta Kwiatkowska. - Najważniejszym kryterium jest związek z Gdańskiem, Pomorzem.
W przypadku pozwolenia takich związków, jak widać, można się doszukać. Ale nawet gdyby ich nie było, warto tropem Kośmińskich podążyć i dopowiedzieć tę niezwykłą historię. Może komuś się uda...