Uczyła Polaków sztuki kochania, choć sama miała liczne nieudane związki
Mama umiała kochać, ale nie umiała radzić sobie w zwyczajnym życiu - opowiada Krystyna Bielewicz w szczerej rozmowie o swojej zmarłej przed 11 laty matce - Michalinie Wisłockiej, autorce kultowej "Sztuki kochania"
Niedługo wejdzie do kin film „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”, w reżyserii Marii Sadowskiej. To ekranowa opowieść o pani mamie, której książka „Sztuka kochania”, wydana w 1976 r w nakładzie 7 mln egzemplarzy, zmieniła łóżkowe obyczaje Polaków.
Czekam z niecierpliwością na ten film. Obiecałam mamie, że doprowadzę do napisania jej biografii. Słowa dotrzymałam, jej autorką jest Violetta Ozminkowski. No i będzie jeszcze ten film. Jestem z tego powodu niewymownie szczęśliwa.
Gdyby żyła pani mama, stanęłaby obok Krystyny Jandy na czele „czarnego protestu” kobiet przeciwko całkowitemu zakazowi aborcji?
Na pewno by się bardzo wkurzyła. Zawsze była przeciwko aborcji, ale walczyłaby jak lwica z całkowitym jej zakazem oraz karaniem więzieniem kobiet i lekarzy. Jestem jedynaczką, bo po moich narodzinach mama szybko doszła do wniosku, że nie nadaje się do wychowywania gromady dzieci. Żyła pracą i dla pracy i nawet niańczenie mnie jednej nie bardzo jej wychodziło. Dlatego przez wczesne dziecięce lata wychowywała mnie głównie mama mojego przyrodniego brata, Krzysztofa.
Uchodził, według papierów, za mojego brata bliźniaka, ale w rzeczywistości był synem mojego ojca i przyjaciółki mamy, Wandy. Z dala od wścibskich znajomych z Warszawy, na wsi, gdzie przyszliśmy w odstępie miesiąca na świat, położna zapisała nas jako bliźniacze rodzeństwo i potem nikt tego nie dementował. Wychowywaliśmy się razem do siódmego roku życia, ale potem mama z Wandą się pożarły. Wanda miała już wtedy własnego męża, więc zabrała Krzysia i tyle go widziałam.
Był to początek ostatecznego rozpadu trójkąta: Michalina, jej mąż Stanisław i dryfująca między nimi Wanda? Nie jest tajemnicą, że przez lata pani tata uprawiał też seks z przyjaciółką swej żony.
W uczuciach mama była typową kobietą. Dla niej każdy spotkany facet to był książę z bajki
Tu nie chodziło o rozwiązłość. Po prostu mama była życiowo niezaradna. Była wychowywana na damę, nikt jej nie uczył, jak się gotuje i sprząta. Tymczasem ojciec był osobą apodyktyczną. Mama kochając go, bardzo chciała spełnić wszystkie oczekiwania. A ojciec zabraniał spotkań z łódzką rodziną, koleżankami. Dlatego wywiózł ją z Łodzi do Warszawy, gdzie też obowiązywał zakaz zawierania nowych znajomości. Miała mu służyć za podnóżek, dywanik.
Taki układ zaczął być dla mamy skrajnie męczący. Kiedy więc Wanda, jej dawna przyjaciółka ze szkolnych lat napisała, że wybiera się na stomatologię do Warszawy, bo w Łodzi tego kierunku nie było, mamie urosły skrzydła i ubłagała ojca, żeby zgodził się na jej czasowy pobyt pod ich dachem. Wanda był ładną, pełną seksu kobietą i ojciec, z natury kobieciarz i dziwkarz, po prostu się nią zachwycił. Oświadczył tylko mamie, że Wanda może z nami zamieszkać, jeśli zgodzi się, żeby od czasu do czasu on Wandę „przeleciał”. A że mama zdążyła już przywyknąć do jego licznych zdrad, więc żeby mieć przy sobie przyjaciółkę, powiedziała - „tak”.
Natomiast to nieprawda, że uprawiali seks grupowy. Ojciec odbywał stosunki z Wandą tylko wtedy, gdy mamy nie było w domu. Mama odżyła, bo Wanda to była taka gospodarna mieszczka. Wszystko musiało być w domu czyste i pyszne, bo świetnie gotowała. Mama właściwie nie była zazdrosna o seks. Pod tym względem byli z ojcem kompletnie niedobrani.
Kiedy nad tym trójkątem pojawiły się czarne chmury?
Mama boleśnie przeżyła, gdy Wanda nie omieszkała wyznać, że ojciec obiecał rozwieść się i wziąć z nią ślub, . W tym momencie wszystko się rozpadło, i to z wielkim hukiem. Ojciec musiał się wyprowadzić, a Wanda opuścić nasz dom.
Mama szukała oparcia u innych mężczyzn?
Szukała, ale źle obstawiała, bo przeważnie byli już zajęci. Nie wiem, czy się pan ze mną zgodzi, ale jak kobieta przekroczy trzydziestkę, może tylko znaleźć fajnego faceta z odzysku. Mnie to nie dotyczy, ponieważ wyszłam za mąż mając dziewiętnaście lat, za mężczyznę starszego ode mnie o dziesięć lat. Chyba odezwał się we mnie syndrom braku ojca w domu, czego doświadczyłam jako dziecko. Bo taka jest prawda, że mój ojciec nie chciał mieć dzieci. Chociaż mama bardzo je lubiła, ale też nie chciała ich więcej. Stąd te dramatyczne epizody w jej życiu związane z aborcją, gdyż miała wpadki z partnerami, z którymi nie chciał się wiązać.
Mimo wszystko znalazła prawdziwą miłość i erotyczne spełnienie?
Tak. Po rozwodzie rodziców poznałam wszystkich partnerów mamy. Jednych lubiłam, drugich nie. Ale za Jerzym, w którym mama ulokowała wszystkie swoje uczucia i niespełnione pragnienia, wprost przepadałam. Był niewiele ładniejszy od małpoluda, ciężkie ramiona, krótkie nogi, ale miał w sobie tyle ciepła, że każdy do niego lgnął. Pamiętam, jak wyleczył mnie z kompleksu nosa, ponieważ jak każda dziewczynka wyolbrzymiałam wady swojej urody. No i sobie wymyśliłam, że mam okropny kartoflany nosek, a chciałam mieć rasowy, taki z chrapkami na boki. Na to Jerzy wziął moje zdjęcia, wyretuszował dwa czy trzy pędzelkiem, wstawiając nos, który mi się marzył. Wyglądałam paskudnie, a on tylko rzekł: „Widzisz, pan Bóg wiedział co robi dając ci taki nos, jaki masz”.
Mama i Jerzy długo byli ze sobą?
Długo, ale nigdy razem nie mieszkali. On był żonaty, miał rodzinę, syna i odwlekał rozwód do czasu, aż syn się usamodzielni. Potem się rozwiódł i chciał zostać z mamą. To był ten właściwy partner dla mojej mamy. Wspaniale gotował, lubił sprzątać, prać. Miał kobiece upodobania, a jednocześnie emanował męskością. Taki koktajl był dla mamy idealny. Pasowali do siebie pod każdym względem. I jak już się umówili, że zawsze będą razem, Jerzy niestety zmarł na serce.
Byli po Jerzym inni mężczyźni?
W uczuciach mama była typową kobietą. Dla niej każdy spotkany facet to był książę z bajki. Dlatego te związki się nie udawały. Za dużo dawała z siebie, a niewiele dostawała w zamian. I choć fascynacja przemijała, zostawała przyjaźń. Do końca. Kiedy zmarła, wszyscy jeszcze żyjący jej partnerzy przyszli ją pożegnać...