Ujrzałam inny świat opieki medycznej
Nie jestem zła na lekarzy, jestem zła na system. Wściekła na procedury, które pozbawiają człowieczeństwa - zaznacza pani Magdalena.
Magdalena Korska-Stefańska chciała pozostać anonimowa, ale zgodziła się z nami spotkać i opowiedzieć o zajściu sprzed tygodnia. To wydarzyło się 10 stycznia w Słubickim Miejskim Ośrodku Kultury. - Było już po 20.00, gdy córka przewróciła się i uderzyła potylicą o podłogę. Chwyciła się za głowę i zaczęła krzyczeć z bólu. Po chwili straciła oddech, a następnie przytomność - wspomina pani Magdalena, mama trzyletniej Zosi. - Próbowałam ją ocucić. Koleżanka wzywała karetkę, w międzyczasie sama zdecydowałam się na dotarcie do oddalonego o kilkaset metrów szpitala.
Jak relacjonuje pani Magdalena, na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym w Słubicach jej córka została zbadana szybko. Pojawiła się też pani pediatra. - Lekarz pełniący dyżur na SOR-ze, który zbadał moje dziecko, stwierdził, że nic nie widzi i nie jest w stanie pomóc mi w inny sposób, jak dać skierowanie do Gorzowa, żeby córkę obejrzał chirurg dziecięcy - dodaje mama Zosi.
Po pomoc za granicę
Wspomnienia sprzed tygodnia wciąż budzą w niej ogromne emocje. Była gołoledź. Wystraszona kobieta bała się, że nie jest w stanie z chorym dzieckiem dojechać samotnie do szpitala wojewódzkiego. Poprosiła o karetkę. - Odradzono mi to. Usłyszałam, że owszem, karetka mnie tam zawiezie, ale zaraz potem musi wracać i co ja o czwartej nad ranem zrobię, kiedy okaże się, że córce nic nie jest? Jak wrócę do domu? Taksówką? Zaproponowano mi, żebym pojechała do domu i obserwowała córkę - kontynuuje pani Magdalena. - W międzyczasie, tak po ludzku, zaczęłam błagać o podpowiedź, co mam robić. Jedna z osób personelu, której nazwiska nie chce podawać, by jej nie zaszkodzić, powiedziała mi, żebym zabrała dziecko do kliniki w niemieckim Markendorfie. Tam zapłacę 70 euro i na pewno udzielą takiej pomocy, jakiej oczekuję, zdiagnozują natychmiast dziecko.
Kobieta udała się więc do kliniki, do której ze Słubic jedzie się około 15 minut. Po drodze Zosia zaczęła wymiotować. W klinice neurolog stwierdził wstrząśnienie mózgu. Córka z mamą zostały na oddziale. Dziś są już w domu i czują się dobrze. - Nie jestem zła na lekarzy, jestem zła na system. Wielokrotnie otrzymałam rzetelną pomoc od lekarzy, ale chcę, żeby oni nam, rodzicom czasem też zaufali. Jestem wściekła na procedury, które pozbawiają człowieczeństwa. Jestem zła na warunki, w których musimy przebywać z naszymi dziećmi w szpitalach - wylicza pani Magdalena, która opisała tę historię na portalu społecznościowym.
Gdyby się okazało, że...
Wpis pani Magdaleny wywołał lawinę komentarzy. W związku z tym prezes zarządu szpitala Wojciech Włodarski zwołał konferencję. - My nad takimi problemami nie przechodzimy do porządku dziennego, bo polityka jakości w naszym szpitalu jest na naprawdę wysokim poziomie - przekonywał w piątek. - Opublikowany w internecie list jest pełen emocji. Pojawiają się takie pojęcia, jak brak człowieczeństwa i empatii. My jesteśmy bardzo wrażliwi na kontakt ze społeczeństwem i nie lekceważymy błędów popełnionych w naszym szpitalu. Zawsze jesteśmy w stanie powiedzieć „przepraszam”, ale w tym przypadku się nie zgodzę, że zostały popełnione jakieś zaniechania.
Prezes Włodarski twierdzi, że Zosia po 20 minutach od telefonu została zbadana przez anestezjologa. Do konsultacji włączyła się też pani pediatra. - Kiedy szłam na oddział, zobaczyłam matkę z dzieckiem. Wcześniej nieraz udzielałam pomocy dziecku, więc znałam tę panią i jej córkę. Mimo że nie byłam wzywana na konsultację, postanowiłam zostać i być przy badaniu - opowiada pediatra Maria Wichlińska. - Mimo że u dziecka nie stwierdzono niepokojących objawów, chcieliśmy skierować je na konsultację do chirurga dziecięcego w Gorzowie. Mama zdecydowała, że będzie obserwowała dziecko w domu. Powiedziałam jej, że jest jeszcze możliwość konsultacji w klinice za Frankfurtem.
- Wstrząśnienie mózgu rozpoznaje się przez obserwację. Nie mogliśmy zostawić dziecka na takiej obserwacji u nas, ponieważ gdyby się okazało, że powstał krwiak podczaszkowy i wymaga natychmiastowej operacji, to wtedy rolę gra czas. Dziecko z takim przypadkiem powinno być obserwowane na oddziale, który może taką operację wykonać - dodaje ordynator chirurgii Romuald Dmytrowski.
To jest inny świat...
Personel szpitala liczy na przeprosiny ze strony pani Magdaleny. - Krzywdzące są słowa pani publikującej ten list, bo my nie zostawiliśmy jej samej sobie. Zbadaliśmy dziecko, proponowaliśmy karetkę... Zrobiliśmy wszystko, co możliwe, nie mamy sobie nic do zarzucenia i list uważam za krzywdzący. Jeśli my popełnimy błąd, umiemy powiedzieć „przepraszam”. Mam nadzieję, że pacjenci, którzy źle nas ocenili, też będą potrafili przeprosić - podsumował prezes Włodarski.
- Nie miałam zamiaru wywołać takiego zamieszania, chciałam tylko się wyżalić na prywatnym profilu - tłumaczy pani Magdalena. - Po 11 latach bycia matką, bo mam jeszcze synka, w końcu ujrzałam inny świat opieki medycznej. U nas rodzice śpią na krześle lub na kocu na podłodze, żeby być przy dziecku. Tam, zaledwie 15 minut drogi od mojego domu, u zachodnich sąsiadów czułam się ważna i potrzebna, a przede wszystkim traktowana z szacunkiem. Dostałam łóżko przy dziecku i posiłki... Tak, to jest inny świat.