Ukraińców są u nas tysiące, a to drugi taki sklep w kraju
Od tego tygodnia działa pierwszy w Lubuskiem sklep z żywnością zza naszej wschodniej granicy. Drzwi do niego się nie zamykają...
– Jeśli Polacy chcą kupić coś polskiego w Irlandii, to idą do polskiego sklepu. Tak samo znane sobie towary chcą Ukraińcy – mówi Iryna Primieczajewa. To Ukrainka z Czernihowa, miasta położonego około 150 km na wschód od Kijowa. Od sześciu lat mieszka w Gorzowie i właśnie wraz z rodziną w tym tygodniu otworzyła w centrum miasta Ukrainoczkę – sklep z żywnością ze wschodu. Gdy byliśmy tam w czwartek, drzwi się nie zamykały. Jeden klient wpadł po warenki, czyli pierogi z ziemniakami, kolejna klientka po chałwę waniliową, a młody chłopak po słoninę z przyprawami – jeden ze smaków zza naszej wschodniej granicy. Rosyjskojęzyczni Ukraińcy z rejonu Zaporoża zaszli po znaną sobie markę lodów.
– Dobrze jest kupić coś znajomego – przekonywali.
– Prawdopodobnie to dopiero drugi taki sklep w Polsce. Wiem, że w Warszawie jest Matrioszka, ale tu, na zachodzie Polski, takich sklepów nie widziałam – stwierdza pani Iryna.
– Taki sklep z jednej strony pokazuje, że jest już u nas zapotrzebowanie na takie produkty, a z drugiej, że Ukraińcy czują się u nas bezpiecznie, że wtapiają się w nasze społeczeństwo – zauważa Piotr Klatta, politolog z Akademii im. Jakuba z Paradyża w Gorzowie.
Na lubuskich ulicach język ukraiński słychać coraz częściej. Tak jest choćby w autobusach komunikacji miejskiej w Gorzowie. W autobusach, które jeżdżą do strefy ekonomicznej, kilka dni temu wraz z kontrolerami pojawili się funkcjonariusze straży granicznej (to oni mogą legitymować obcokrajowców).
– Do grupy internetowej, która jest na portalu podobnym do Facebooka, należy 1500 Ukraińców z Gorzowa. A nie wszyscy mają dostęp do internetu – zaznacza Primieczajewa.
– Od 2015 roku Ukraińców przybywa w postępie geometrycznym – mówi Roman Rut-kowski, zastępca dyrektora w gorzowskim pośredniaku. Ukraińcy mogą pracować w Polsce łącznie przez sześć miesięcy w ciągu roku. Żeby mogli podjąć pracę, ich polscy pracodawcy muszą złożyć oświadczenie o zamiarze zatrudnienia obcokrajowców.
– W zeszłym roku wydano ich prawie 66 tysięcy, a od stycznia do marca tego roku 17 ty-sięcy – informuje Małgorzata Kordoń, rzeczniczka Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Zielonej Górze.
Kto przyjeżdża do Polski z Ukrainy? – Coraz więcej jest rodzin, także z dziećmi – odpowiada Primieczajewa.
– Przyjeżdżamy tu, bo na Ukrainie płace stoją w miejscu, a ceny rosną. Kiedyś chleb kosztował 4-5 hrywien, a teraz 10-12. Ludzie zarabiają średnio 1500 hrywien, co w przeliczeniu na złotówki daje niewiele ponad 200 złotych – tłumaczy nam Tetiana Gybalo, która studiuje na Akademii im. Jakuba z Paradyża i pracuje w agencji pracy pośredniczącej w zatrudnianiu Ukraińców.
Jej rodacy najczęściej pracują w zakładach produkcyjnych. I nawet jeśli zarabiają około 2000 złotych, to są w stanie część tych pieniędzy wysłać rodzinie na Ukrainę. Dlaczego? Wielu pracodawców, którzy mają problem ze znalezieniem polskich rąk do pracy, oferuje im zatrudnienie i mieszkanie, za które nie muszą płacić.
– Polska jest dla Ukraińców atrakcyjnym krajem – ocenia Klatta. Zwraca uwagę, że sklepy podobne do tego w Gorzowie – tyle że polskie – są także na ulicach Londynu, Brukseli czy Dublina. Polacy wciąż szukają też zatrudnienia w Niemczech. Widać to choćby po popularności pociągów kursujących przez Odrę. Z każdym miesiącem coraz więcej osób korzysta też z bezpośredniego połączenia Gorzów – Berlin.
Szacuje się, że poza swoją małą ojczyzną przebywa około 6 procent z naszego ponadmilionowego województwa.