Ukrainki chwyciły za broń. "Nasz opór ma również kobiecą twarz"
Artystki, kucharki, kelnerki, dziennikarki, nauczycielki. Ukrainki masowo wstępują do armii oraz obrony terytorialnej, żeby chronić swoją ojczyznę przed rosyjskim agresorem. - Kiedy żołnierze wroga wkroczą do Odessy, mama będzie wiedzieć, jak strzelać - mówi Alona.
Ołena Zełenska napisała kiedyś, że w Ukrainie żyje 2 mln więcej kobiet niż mężczyzn. „To tylko statystyka. Ale teraz nabiera zupełnie nowego znaczenia. Oznacza, że nasz opór ma również kobiecą twarz. Szczególnie kobiecą” - wyznała ostatnio pierwsza dama tego kraju.
Doceniać każdą minutę życia
Olena, Odessa: - Od początku mojej służby w obronie terytorialnej byłam traktowana z szacunkiem. Ufamy sobie, ponieważ inaczej się nie da. Od naszego wzajemnego zaufania zależy ludzkie życie. Jesteśmy teraz jak wielka rodzina i mamy jeden cel - zwycięstwo.
Jednocześnie jestem matką, nauczycielką oraz żoną. W ostatnich dniach byłam świadkiem tego, jak koledzy mojego syna wyjeżdżali na wojnę. Żegnałam się z nimi i prosiłam, żeby od czasu do czasu do mnie dzwonili. Prosiłam też, żeby o siebie dbali. Mam nadzieję, że wrócą do domu. Ale na wojnie nic nie jest pewne. Większość z tych chłopców ma dzieci. Trudno myśleć o tym, że część z nich może już nie zobaczyć swoich ojców.
Mimo tych trudnych dni, jakie dla nas nadeszły, chcę cieszyć się słońcem i czystym niebem. Słuchać śpiewu ptaków podczas tych krótkich chwil, gdy nie wyją alarmy przeciwlotnicze. Gdy nie trzeba gdzieś biec. Nie potrafię opisać słowami tego, co się we mnie dzieje. To zupełnie nowe emocje. Ale muszę się trzymać i podążać drogą, jaka się przed nami roztacza. Dopiero teraz zaczęliśmy doceniać każdą minutę naszego życia.
Wierzę, że kiedy wojna się skończy i ukraiński naród odzyska spokój, spotkam syna, który wróci żywy do domu. Nie widziałam go prawie pół roku. Zobaczę też córkę, której nie widziałam z kolei od ponad ośmiu miesięcy. Wreszcie nauczę się języka polskiego, aby porozumieć się z ludźmi, którzy nie odmówili nam pomocy podczas wojny. Polacy, dziękuję wam za to…
Exodus Ukraińców
Olena ma 55 lat, pewność siebie na twarzy, krótkie, pofalowane włosy i kolczyki w uszach. Na zdjęciu, które pokazuje nam jej córka, kobieta ściska w dłoniach karabin.
Alona, od ponad pięciu lat mieszka w Krakowie: - Mama wie, jak trzymać broń. Nauczyła się tego od swojego ojca. Jeśli żołnierze rosyjscy wkroczą do Odessy, będzie wiedzieć, jak strzelać. Obecnie każdy Ukrainiec ma prawo do posiadania broni. Ponadto cywil, który zastrzeli rosyjskiego żołnierza, nie poniesie w związku z tym żadnych konsekwencji.
Od kiedy rozpoczął się masowy exodus cywilów z Ukrainy do Polski, pomagam w transporcie uchodźców z dworca w Przemyślu i przejścia granicznego w Medyce do Krakowa. Ponadto organizuję swoim rodakom noclegi w prywatnych kwaterach.
Przepraszam, że tak kaszlę, ale wraz z chłopakiem złapaliśmy koronawirusa.
Od początku agresji Władimira Putina na Ukrainę nie przespałam w pełni ani jednej nocy. Ciągle jestem w biegu, gotowa pomóc swoim rodakom, którzy w Polsce szukają schronienia przed wojną. Mimo to uważam, że prawdziwą bohaterką jest moja mama.
Oczywiście, że się o nią martwię. Z jednej strony wolałabym, żeby była ze mną w Krakowie. Z drugiej jestem ogromnie dumna, że została i wstąpiła do obrony terytorialnej, gotowa bronić ojczyzny przed rosyjskim agresorem.
Mama na razie nie bierze udziału w walkach, ponieważ Rosja nadal nie zaatakowała Odessy, która w ostatnich dniach zamieniła się w twierdzę. Póki co wraz z innymi terytorialsami jeździ po całym obwodzie odeskim, dostarczając żołnierzom jedzenie oraz lekarstwa.
Na wagę złota są szczególnie ciepłe posiłki, które przygotowują niezawodni kucharze ze szkoły, w której mama na co dzień jest wicedyrektorem. Wcześniej nauczała dzieci ochrony zdrowia. Jest bardzo lubiana wśród uczniów. Ci młodsi traktują mamę trochę jak koleżankę. Mówią do niej po imieniu.
Nie powiedziałabym, że marzyła o zostaniu nauczycielką. Ale pokochała swoją pracę. Na tyle mocno, że gdy kilka lat temu wyjeżdżałam z Ukrainy i chciałam zabrać mamę ze sobą, powiedziała: kochana, mam tutaj pracę, która sprawia mi ogromną radość. Zostanę.
Gdy wybuchła wojna, mama znów powtórzyła te słowa: zostanę w Ukrainie.
24 lutego zadzwoniłam do niej, żeby zapytać, jak wygląda sytuacja w Odessie. Przeczuwałam, że nie wyjedzie z Ukrainy. Po paru dniach konfliktu zbrojnego podjęła decyzję, by wstąpić do obrony terytorialnej. Daje z siebie nie sto, a dwieście procent. Robi dużo więcej niż ja tutaj. Teraz mama bardzo martwi się o mojego brata, który jest w Mariupolu. Od kilku dni nie mamy z nim kontaktu. Miasto zostało odcięte w zasadzie od wszystkiego: światła, jedzenia. Może wkrótce brat się odezwie…
Najbardziej bała się pojmania
Olena Bilozerska, Kijów: - W latach 2014-2017 służyłam w ukraińskiej armii jako snajper, a następnie w latach 2018-2020 jako oficer artylerii w Korpusie Piechoty Morskiej. Teraz znów powróciłam do sił zbrojnych, gotowa walczyć za wolność swojej ojczyzny.
W 2014 roku, kiedy po raz pierwszy pojawiłam się na froncie, kobiet faktycznie było bardzo mało. Żołnierze reagowali zdziwieniem na mój widok. Teraz już wszyscy przyzwyczaili się do kobiet w wojsku. Co prawda niektórzy dowódcy wciąż próbują trzymać nas z dala od misji bojowych, ale wszystkie Ukrainki, które naprawdę chcą walczyć, i tak lądują na froncie.
Podczas wojny w Donbasie najbardziej bałam się tego, że zostanę schwytana przez wroga. Jestem bardzo rozpoznawalna w Rosji. Służyłam nie tylko jako snajper, ale działałam również jako proukraińska działaczka. Jednak nigdy nie zakrywałam twarzy ani nie chowałam się przed nikim.
Gdybym dostała się do niewoli, najpierw by mnie torturowali, a potem wsadziliby do więzienia na 25 lat. Dlatego zawsze nosiłam ze sobą pistolet, żeby się zastrzelić, gdyby groziło mi pojmanie.
Czuwał nad nią anioł stróż
W pierwszych dniach wojny media obiegło zdjęcie Ukrainki z bandażem na głowie i zakrwawioną twarzą, które stało się symbolem ataku Rosji na Ukrainę. Fotografia przedstawiała Olenę Kurilo, mieszkankę Czuchujewa w obwodzie charkowskim. - Nigdy nie myślałam, że to się naprawdę wydarzy za mojego życia - mówiła o wojnie w jednym z wywiadów. Jej dom został doszczętnie zniszczony w wyniku nalotu wojsk rosyjskich. Przeżyła, bo jak sama wyznała, musiał czuwać nad nią anioł stróż.
W ostatnich dniach w telewizjach i gazetach widać wiele zdjęć kobiet, przekraczających ukraińsko-polską granicę. Ale wiele Ukrainek, podobnie jak Olena Kurilo, zostaje w kraju.
Tak jak mama Jurika, który jako mężczyzna w sile wieku nie mógł wraz z córką i żoną ewakuować się z Buczy, miasta pod Kijowem. Z rodziną spędził wiele dni w zimnej piwnicy, by tam schronić się przed rosyjskim ostrzałem.
Jego 10-letnia córka i żona w końcu zdołały uciec. Może też czuwał nad nimi anioł stróż? Przeżyły, bo może wydarzył się cud? Dotarły już bezpiecznie do Polski i znalazły ciepły kąt w Łapanowie. Mama Jurika nie opuściła swojej ojczyzny. - Nie zostawię syna samego - uznała.
Siła ducha, wiara, nadzieja i miłość
Olga, Przemyśl: - Jestem tłumaczką języka ukraińskiego, ale również antropolożką kultury, od kilkunastu lat przyglądającą się Ukrainie. Poza tym od zawsze byłam aktywna społecznie. Brałam udział w Pomarańczowej Rewolucji w 2004 roku, później Majdanie i wreszcie zaczęłam pomagać na froncie podczas wojny w Donbasie.
W 2014 roku jeździłam na łuhański odcinek frontu, gdzie wspierałam żołnierzy, ale i cywilów. Miałam pod opieką pięć domów dziecka, do których dostarczałam ubrania, zabawki, słodycze. Pomagałam też szpitalowi psychiatrycznemu w miejscowości Swatowe, którego personel i pacjenci również teraz znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji. Podopieczni szpitala są jak dzieci: bardzo się boją i nie wiedzą, co się dzieje. Kiedy tylko kończy się ostrzał, opiekunowie próbują ich uspokoić w każdy możliwy sposób. Pacjenci dostają kredki, puzzle…
Podczas wojny w Donbasie poznałam Larysę, mieszkankę Kijowa. Była wówczas wolontariuszką. Wspólnie obsługiwałyśmy transporty pomocy dla batalionu Ajdar. Larysa zawsze była zasadnicza, twarda i odważna. Pewnie dlatego nie bała się wyjść za mąż za alpinistę i przeżywać stres rozłąki. Mąż Larysy brał udział we wszystkich ukraińskich narodowych ekspedycjach na szczyty świata w latach 90., w tym pierwszym wejściu bez butli tlenowych na Mount Everest.
Mimo to gdy teraz dowiedziałam się, że wstąpiła do obrony terytorialnej i zobaczyłam jej zdjęcie w mundurze oraz z karabinem w rękach, byłam zaskoczona, ale i pełna podziwu dla mojej ukraińskiej przyjaciółki. Kiedy rozpoczął się atak Rosji na Ukrainę, naturalnym odruchem wielu obywatelek tego kraju było wstąpienie do armii albo wojsk obrony terytorialnej. Tak też postąpiła Larysa.
W Kijowie prowadziła firmę i dalej by to robiła, gdyby w jej domu nie zjawiły się orki. Takie mamy kobiety! Potwór z Kremla nie wziął tego pod uwagę. Przeliczył się, bo dla niego człowiek to tylko przedmiot, więc nie był w stanie ocenić, jak działają ludzie, którzy mają podmiotowość. Oraz co znaczy siła ducha, wiara, nadzieja i miłość do swojej ziemi.
Jako osoba o mozaikowej tożsamości polsko-ukraińsko-kaszubskiej, urodzona i wychowana w Polsce, nie wyobrażałam sobie, by nie pomóc Ukrainie. Pcha mnie do tego sama prawda historyczna, która mówi, że Rosja od zawsze była dla nas, Polaków, ale i Ukraińców, największym zagrożeniem. To kraj ekspansywny, imperialny, który nigdy się nie zatrzymywał. Wykorzystywał każdą szczelinę, by zabrać komuś kawałek terytorium. Trzeba by być nierozsądnym, żeby z perspektywy bezpieczeństwa naszego kraju nie zaangażować się w pomoc Ukraińcom.
Od początku inwazji dzięki wsparciu wielu Polaków zawiozłam już trzy transporty dla konkretnych oddziałów obrony terytorialnej w Ukrainie. Najbliższa pomoc będzie między innymi dla oddziału Larysy. Dziękuję wszystkim za zaufanie, dobroć serca i pomoc finansową. Razem tworzymy wielkie zaplecze dla tych, którzy są na pierwszej linii frontu.
Ukarać winnych wojny
Maria, Kijów: - Jesteśmy dumne ze wszystkich kobiet, które poświęcają się dla kraju. Jesteśmy też dumne z sił zbrojnych, obrony terytorialnej, ochotników i innych bojowników, którzy walczą o integralność terytorialną Ukrainy i życie naszego narodu.
Wojna Władimira Putina zabiera życie naszych braci, sióstr, dzieci, dziadków. Ale dosięgnie go sprawiedliwość. Trybunał w Hadze wyda na niego wyrok. A na razie nadal będę modlić się za moją armię, błagając jednocześnie Pana, aby ukarał winnych wojny.
Mam nadzieję, że moja rodzina nie będzie zmuszona, by szukać schronienia w Polsce. Chcemy zostać w ojczyźnie. Wojna wkrótce się skończy. Wojskowe zasoby Rosji nie są nieograniczone. Już zginęło ponad 12 tysięcy rosyjskich żołnierzy. Ale nie chcieliśmy tego! Jednak nie mieliśmy innego wyjścia, jak tylko się bronić.
W obronie ukraińskiej ziemi
Olena, Odessa: - Od początku wojny, której wybuchu nikt się nie spodziewał, nie zamierzałam wyjeżdżać z Ukrainy. Dlatego postanowiłam dołączyć do obrony terytorialnej w mieście, w którym się urodziłam i wychowałam. W mieście, w którym urodziły się moje dzieci: Siergiej, który broni oblężonego Mariupola, oraz Alona, która pomaga w transporcie uchodźców z Ukrainy.
Muszę chronić mój dom, moje miasto, moją Ukrainę. Najlepiej jak potrafię. Zawsze będę gotowa bronić mojej ukraińskiej ziemi…
Kobiety w ukraińskiej armii
Wojna rozpoczęła się 24 lutego 2022 roku. Tego dnia na niepodległe terytorium Ukrainy wtargnęły okupacyjne wojska rosyjskie. Stało się to na rozkaz prezydenta Rosji Władimira Putina, który od początku nie nazywa swoich zbrojnych działań wojną, tylko specjalną operacją wojskową.
W wyniku wywołanego przez Rosję konfliktu życie straciło dotąd ponad 6oo cywilów, w tym blisko 50 dzieci. Po stronie ukraińskiej zginęło ok. 1300 żołnierzy, a po stronie rosyjskiej ponad 12 tysięcy.
Szacuje się, że 17 proc. ukraińskiej armii stanowią kobiety. Poza wojskiem, w domach, walczą ich jednak codziennie setki tysięcy.