Ukryty demon Anthony’ego Hopkinsa
Emerytura? Zginąłbym, gdybym przestał grać. Czy żałuję lat straconych z powodu alkoholu? Nie, takie jest życie - wyznał sir Anthony Hopkins w wywiadzie dla „Daily Mail”. Słynny aktor w tym roku kończy 80 lat i niczego nie żałuje.
Ma prawie 80 lat (kończy je w grudniu), tytuł szlachecki i naręcze nagród (w tym Oscara za słynne „Milczenie owiec” z 1991 r., film, dzięki któremu wszedł do pierwszej ligi kina). Uważany jest za jednego z najwybitniejszych żyjących aktorów, a oprócz grą w filmach (pojawia się i w ambitnych obrazach, i w superprodukcjach godnych multipleksów) zajmuje się także reżyserią, malarstwem i komponowaniem muzyki. Anthony Hopkins to człowiek renesansu i wzór klasy, który ludzi ujmuje błyskotliwą inteligencją i ciętym poczuciem humoru. Jednak nawet człowiek uważany za ideał musiał zmierzyć się w swoim życiu z demonami.
Demonem Hopkinsa był alkohol. O swoim uzależnieniu, a także dwóch pierwszych małżeństwach (z Petronellą Barker i Jennifer Lynton) oraz urodzonej w 1968 r. córce Abigail Hopkins, na których alkoholizm mężczyzny również się odbił, aktor mówi rzadko. Był wtedy młodym synem walijskiego piekarza i stawiał dopiero pierwsze kroki na deskach słynnego Królewskiego Teatru Narodowego (Royal National Theatre) w Londynie. Mimo że pod swoje skrzydła wziął go sam sir Laurence Olivier - wybitny brytyjski aktor teatralny i filmowy - który do tego nie szczędził mu pochwał, to Hopkins nigdy nie czuł się swobodnie w elitarnym teatralnym środowisku oraz na scenie („Film uratował mnie od teatru, tam zabijała mnie nuda. Co noc ta sama rola, te same słowa, wszystko takie samo. Ktoś zapytał mnie [niedawno], czy chcę zagrać w „Hamlecie”, odpowiedziałem „spier...aj” - mówił w wywiadzie dla „Daily Mail”).
Tym, co wyróżniało trzydziestokilkuletniego wówczas aktora na scenie była jego energia. Między innymi jego rola w jednej ze sztuk Antona Czechowa była doceniona za „kolosalną energię i wściekłe konwulsje”. Jednak ta energia miała swoją cenę - aby ją utrzymać Hopkins dziennie wypijał butelkę tequili lub brandy. - To wszystko przez tę szaloną energię. Ta energia mnie rozsadzała, a alkohol był moim sposobem na radzenie sobie z nią. Ale kiedy masz ten rodzaj energii możesz po prostu przeć naprzód, nie wiesz, kiedy przestać - mówił Anthony Hopkins w ostatnim wywiadzie dla brytyjskiej gazety „The Daily Mail”, którego udzielił przy okazji promocji swojego najnowszego filmu, blockbustera „Transformers: Ostatni rycerz” („Nie zapytacie mnie o fabułę, prawda? Bo muszę przyznać, że nie do końca wszystko rozumiem”).
Mimo uwielbienia teatralnych krytyków i debiucie w brytyjskiej telewizji Hopkins postanowić zrobić karierę w Stanach Zjednoczonych. Nie ukrywa, że do Fabryki Snów przyciągnęło go pragnienie sławy i bogactwa. - [Mój ojciec] miał rację. Powiedział mi, żebym pojechał do Hollywood jak Richard Burton [słynny aktor, który też urodził się w Walii] i zarobił trochę pieniędzy. Dlatego poleciałem do Los Angeles tyle lat temu i zakochałem się w słońcu - to wspaniałe miejsce na dobre życie - opowiadał aktor. To właśnie w USA, 29 grudnia 1975 r., aktor obudził się w stanie Arizona, zupełnie nie wiedząc, jakim cudem tam się znalazł - poprzedniego dnia wypił bowiem znaczenie za dużo. Właśnie wtedy - jak wspomina Hopkins - poszedł pierwsze na spotkanie Klubu Anonimowych Alkoholików. Od tego czasu artysta pozostaje trzeźwy.
Picie było dla Hopkinsa sposobem na radzenie sobie z rozsadzającą go energią. Pomagała mu w pracy, ale niszczyła życie
Aktor musiał jednak znaleźć inne sposoby na radzenie sobie z rozsadzającą go energią. Hopkins mówił o tym w wywiadzie dla „Daily Mail” na przykładzie biografii amerykańskiego komika Johna Belushiego, który zmarł w 1982 r. po przedawkowaniu narkotyków. - On miał ten sam gniew i energię, które go zniszczyły. Belushi przypomina mi mnie. Ten sam niepokój i wzburzenie - mówił aktor i dodał: - Nadal to w sobie mam, ale nauczyłem się to okiełznać. Zwolniłem tempo. Nawet chodziłem bardzo szybko, aż moja żona [Stella Arroyave, trzecia żona aktora, którą poślubił w 2003 r. - red.] powiedziała mi: „Przestań chodzić w ten sposób, zwolnij”. I tak zrobiłem. Złagodniałem, ujarzmiłem te energię: maluję i komponuję muzykę, a to pomogło mi uwolnić tę energię, w dobrym tego słowa znaczeniu. Wiem, że to nadal jest we mnie, ale już mnie nie niszczy.
Hopkins musi radzić sobie nie tylko energią i gniewem, ale również z zespołem Aspergera, który zdiagnozowano u niego dziesięć lat temu. Pierwszy raz wybitny aktor powiedział o tym w styczniu 2017 r. w wywiadzie dla gazety „The Desert Sun”. To neurologiczne zaburzenie, które jest zbliżone do autyzmu, utrudnia kontakty z otoczeniem. Sam aktor wprost mówi o sobie jako o samotniku. - Nie chodzę na przyjęcia, nie mam wielu przyjaciół. Ale lubię ludzi, lubię zastanawiać się, co myślą - mówi Hopkins w wywiadzie dla „The Daily Mail”. Zdaniem gwiazdy „Milczenia owiec” zaburzenie pomogło mu w karierze aktorskiej. - Patrzę na ludzi inaczej. Lubię dekonstruować, rozkładać postać na części, zastanawiać się, co ją tworzy, a moje spojrzenie nigdy nie jest takie samo jak innych. Często dostaję role osób, którzy lubię mieć kontrolę, może dlatego, że tak widzą mnie ludzie. A może taki jestem, bo musiałem taki być. Nie podważam tego, po prostu przyjmuję te role, bo jestem aktorem i takie jest moje zadanie - wyznał Walijczyk.
W aktorstwie pomaga mu także fenomenalna pamięć, z której Hopkins słynie. Za jednym zamachem aktor potrafi wyrecytować nawet siedem stron scenariusza, słowo po słowie. Artysta ma na to sposób - każdą linijkę czyta nawet 300 razy, nigdy nie bierze także skryptu ze sobą za plan. Zapytany czy jego doskonała pamięć słabnie z wiekiem, aktor odpowiedział przecząco. - Jest wciąż taka sama, ale pracuję nad nią. Jeśli nie uczę się kwestii, to uczę się na pamięć trudnych wierszy, tylko po to, żeby nie wyjść z wprawy. Trzeba pracować nad wszystkim - podkreślał Hopkins, który jednak nie boi się przemijania. - Śmierć jest częścią życia. Wszyscy tak skończymy. Nie można tęsknić za ludźmi, którzy odeszli. Ich już nie ma. Tak już jest, musimy to zaakceptować - mówił aktor.
Mimo że Hopkins często narzeka na świat kina, w tym na aktorów wiernych jednej metodzie, którzy pozostają w roli nawet podczas przerwy na planie (nazywa ich wręcz ”wrzodami na tyłku”), to mówi wprost, że praca jest dla niego wszystkim. - Umarłbym bez pracy. Więc idę do przodu. Nie chcę tego zakończyć, ludzie są na mnie skazani. Czuję się dobrze, ćwiczę, pracuję cały czas i nie myślę o końcu kariery - powiedział aktor. Jak sam wyznał, teraz, mając prawie 80 lat, czuje się wyzwolony. - Jestem na tym etapie życia, w którym nie muszę nic nikomu udowadniać - stwierdził.
Aktor, który mieszka obecnie w Malibu w Kalifornii (Hopkins ma brytyjskie i amerykańskie obywatelstwo, jego sąsiadem w Kalifornii jest muzyk Bob Dylan) ze swoją żoną Stellą („to światło mojego życia”), czuje się szczęśliwy: - Popełniłem w życiu bardzo dużo błędów. Ale czy ich żałuję? Nie. Nie żałuję gniewu, nie żałuję picia. Życie może być pełne bólu, jest takie dla wszystkich, tak już jest. Moje motto brzmi: przejść nad tym do porządku dziennego, wziąć się w garść oraz robić wszystko najlepiej i najdłużej jak się tylko potrafi.