Ukrywana przez władzę katastrofa zmieniła krajobraz Rybnika [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]
W niedzielę 25 września minie 56 lat od największej, a jednocześnie najbardziej ukrywanej przed opinią publiczną katastrofy lotniczej na Górnym Śląsku. Tragiczny wypadek, w którym zginął doświadczony pilot Kazimierz Gielas, miał olbrzymi wpływ na krajobraz Rybnika. Po katastrofie, która wydarzyła się podczas wielkich pokazów zorganizowanych na inaugurację rybnickiego Aeroklubu, zmieniono decyzję o lokalizacji lotniska w Rybniku. Przeniesiono je z... Wielopola (bo właśnie na tutejszych polach, mimo bliskości zabudowań, zaplanowano je pierwotnie), aż do Gotartowic.
Do wielkiej imprezy inaugurującej Aeroklub przygotowywano się w Rybniku od kilku lat. Pokazy na lotnisku w Wielopolu miały być wielkim sukcesem ówczesnej władzy. Postarano się o wielkie atrakcje, z czego najbardziej spektakularne miały być akrobacje wojskowego samolotu odrzutowego, radzieckiej produkcji MIG 15.
Rzeczywiście, ci którzy je widzieli, zapamiętali je do końca życia, choć nie tak jak planowano - samolot kilka razy przeleciał nisko nad głowami widzów oraz dachami domów, po czym roztrzaskał się na polu. Niewiele brakowało, by zginęło wielu ludzi. Pokazy zgromadziły w Wielopolu 30 tysięcy mieszkańców.
Tragiczną katastrofę dość skutecznie starały się ukrywać ówczesne władze. Notatki prasowe z tego okresu są lapidarne. “W niedzielę 25 września 1960 roku wielkimi pokazami Aeroklub Rybnicki rozpoczął swoją działalność. Na lotnisko pod Wielopolem przybyło około 30 tysięcy mieszkańców.
Po uroczystym otwarciu nad głowami widzów latały “Czajki”, “Jastrzębie” - znane na świecie szybowce i dwupłatowce CSS-13. Na murawie nad Rudą pierwszy raz wylądował też helikopter. Podczas pokazów zginął kpt. pilot Kazimierz Gilas” - czytamy w publikacji “Rybnik zdarzyło się...”, autorstwa Marka Wołoskiego i Bartosza Kwaśnioka, którzy korzystali m.in. z zapisów prasowych z tamtych lat. I tyle. Nic więcej o wielkiej katastrofie. Nie ma się czemu dziwić, o wypadku radzieckiej maszyny w 1960 roku pisać nie można było.
- To był rok 1960. Byłem małym chłopcem, miałem 9 lat. Tata zabrał mnie na pokazy, robił zdjęcia aparatem fotograficznym ALTIX. Wtedy mało kto miał aparat. Pamiętam, jak po katastrofie podbiegł do nas milicjant i kazał odejść, bo inaczej zarekwiruje film - wspomina zdarzenie sprzed 56 lat Marian Fojcik, mieszkaniec Rybnika. Mówi, że widział kawałki blachy z roztrzaskanej radzieckiej maszyny, ale nie przypomina sobie samego momentu uderzenia samolotu w ziemię.
- Tam, w Wielopolu, bardzo dużo się w tym dniu działo. Były szybowce, dwupłatowce. A wiadomo, jak to dziecko, nie cały czas patrzyłem w niebo - wspomina Marian Fojcik.