Ulica Piotrkowska wygląda dziś lepiej [ROZMOWA]
Rozmowa z Jadwigą Tryzno, która z mężem Januszem prowadzi w Łodzi Muzeum Książki Artystycznej.
Muzeum Książki Artystycznej to jedyna taka instytucja w Polsce?
Drugiego takiego muzeum w naszym kraju nie ma.
Znalazło swe miejsce w Łodzi. To przypadek?
Gdy zdecydowaliśmy się zakładać muzeum, w Łodzi miał miejsce cały szereg przypadków. Miały miejsce wybory, które do tego doprowadziły. Zaczynając od tego, że po studiach zdecydowałam się osiedlić w tym mieście. Wszystko zaczęło się od robienia książek w 1980 r.
Robienia, czy wydawania książek?
Książka artystyczna jest robiona, nawet gdy ma 100 egzemplarzy nakładu. Te 100 egzemplarzy jest granicą, bo nawet w czasach cenzury do tylu sztuk można było wydać książkę, mającą charakter rękopisu. Liczba 100 była magiczna. My teraz często nie robimy więcej niż 100 egzemplarzy choć cenzury już nie ma.
Pani i mąż nie pochodzicie z Łodzi...
Pochodzę z małego miasteczka Praszka koło Wielunia. Urodziłam się jednak w Częstochowie, a moi rodzice przyjechali do centralnej Polski po wojennej tułaczce z Podkarpacia. W Praszce chodziłam do szkoły podstawowej, liceum skończyłam w Gorzowie Śląskim. Potem przyjechałam na studia do Łodzi. Rodzice męża pochodzili ze wschodu, prawie z Białorusi. Wywieziono ich do Niemiec, znaleźli się w Szczecinie, a stamtąd przyjechali do Łodzi.
Na jakiej uczelni studiowała pani w Łodzi?
Na Uniwersytecie Łódzkim, konkretnie na Wydziale Ekonomiczno-Socjologicznym. Studiowałam socjologię. Wybrałam Łódź, bo tu można było studiować ten kierunek, a od rodzinnego domu dzieliło mnie tylko 120 km.
Jak wyglądała Łódź w czasach pani studiów?
Mieszkałam w akademikach na osiedlu Lumumby. Moje życie toczyło się między tym osiedlem, uczelnią i ul. Piotrkowską. Zmieniła się zabudowa Łodzi. Na pewno ul. Piotrkowska wygląda dziś znacznie lepiej.
Co sprawiło, że zdecydowała się po studiach zostać w Łodzi?
Zostałam zatrudniona przez Uniwersytet Łódzki na stanowisku asystenta. Dostałam pokój w hotelu asystenckim przy ul. Rogowskiej.
I pewnie w Łodzi poznała pani męża?
Męża poznałam trochę dalej. Byłam na ostatnim roku studiów. Spotkaliśmy się w schronisku w Sokolcu, na obozie studenckim. Był to 1969 r. Pobraliśmy się po trzech latach od tego spotkania.
Ma pani w mieście miejsca bliskie sercu?
Na pewno będzie to Księży Młyn. Jestem z nim związana od blisko 30 lat, bo od 1990 r.
Tu znajduje się Muzeum Książki Artystycznej...
Tak i mieści się w wyjątkowym miejscu. To willa Henryka Grohmana, niezwykłej postaci w historii Łodzi. Staraliśmy się bliżej go poznać, co nie było łatwe. Henryk Grohman to wspaniały człowiek, wielki mecenas sztuki, kultury, związany ze słynnymi postaciami, jak Witkacy, Paderewski, Sienkiewicz. Do tej willi trafiliśmy z innego domu Grohmanów, który znajdował się przy ul. Tylnej. Przez dwa lata dzieliliśmy go z fundacją Konstrukcja w Procesie. Budynek ten był wówczas Muzeum Artystów. Mieliśmy wtedy do swej dyspozycji jedną czwartą tego budynku, przeznaczoną na drukarnię typograficzną. Wtedy zaczęliśmy zbierać urządzenia do druku. Okazało się, że mamy tam za mało miejsca. Wiele tego sprzętu lądowało na złomowiskach. Mój mąż, który studiował na politechnice, nie bał się tych urządzeń, jak większość artystów, i je zbierał. Gdy okazało się, że nie ma już gdzie ich trzymać, to rozejrzeliśmy się po Księżym Młynie. Znaleźliśmy willę Henryka Grohmana. Od dwóch lat stała opuszczona. Wcześniej znajdowało się tam zakładowe przedszkole. Poszliśmy do dyrekcji istniejących jeszcze wtedy zakładów im. Obrońców Pokoju. Dyrektor był ucieszony, że może pozbyć się kłopotu, bo musiał pilnować tego budynku. Zdawał sobie też sprawę z jego zabytkowej wartości. Gdy dowiedział się, że ma tu powstać Muzeum Książki Artystycznej przychylił się do naszej prośby i użyczył nam tego budynku, a także znajdujące się wokół parku. I jesteśmy tu do dziś.