Uliczkę znam we Wrocławiu
Ta wiadomość z jednej strony wprawiła mnie w konsternację, z drugiej w zdumienie. Robert Lewandowski będzie miał swoją ulicę w Kuźni Raciborskiej w woj. śląskim. W ramach tzw. dekomunizacji ulic zastąpi Karola Świerczewskiego, „który się kulom nie kłaniał”, ale tak, czy owak zdekomunizować go należy. Niechby nawet za pijaństwo.
Jestem skonsternowany, że taki pomysł w ogóle się pojawił. Chociaż... dlaczego nie, w końcu w Wiśle mamy skocznię im. Adama Małysza, więc w Kuźni może ulicę mieć Lewandowski. Jestem zdumiony, ponieważ kapitan polskiej reprezentacji (5. miejsce w rankingu FIFA - nie wiem, śmiać się, czy płakać) wyraził zgodę i już tylko od decyzji radnych zależy, kiedy pojawią się tabliczki.
Podobno ulica jest jednokierunkowa. Chociaż tyle. Ale i tak się zastanawiam, co będzie, jeżeli za rok w Moskwie...
Wyobraźmy sobie taką sytuację. Jest mecz finałowy Polska-Rosja. Mecz kończy się wynikiem 1:1. Dogrywka również nie przynosi rozstrzygnięcia. Potrzebne są rzuty karne. Ostatni do piłki podchodzi Lewandowski, egzekutor niekwestionowany; kto widział, jak strzela karne, ten wie. Dotychczasowy rezultat 5:4 dla Rosjan. Robert podbiega z charakterystycznym półkrokiem do piłki i... nie trafia w bramkę. Rosjanie mistrzami świata a tak niewiele brakowało...
Łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Piłkarze bodaj czy nie najczęściej doświadczają tej „łaski”. I teraz co, mieszkańcy Kuźni Raciborskiej? Będziecie „dekomunizować” ulicę Roberta Lewandowskiego, który zaprzepaścił mistrzostwo świata dla naszych orłów, sokołów, herosów?
Z tą dekomunizacją ulic zresztą mamy sto pociech. Choćby we Wrocławiu. Armii Ludowej, Zygmunta Berlinga, 9 Maja, Pionierów - do dekomunizacji. W „morderczym zapędzie” proponowano też „dekomunizację” Majakowskiego, Gagarina i gen. Połbina, ale Instytu Pamięci Narodowej się nie zgodził. Dlaczego zgodził się na Armię Ludową i Pionierów? Trudno wyczuć.
My tu sobie o dekomunizacji naszych ulic a przecież nie dekomunizować trzeba, ale polonizować. Ileż to jeszcze niemieckich nazw ulic pozostało we Wrocławiu? Zliczyć trudno. Już nie wspomnę o ulicach Roberta Kocha, Wilhelma Roentgena czy Johanna Heinricha Pestalozziego, które pozostały z nazwami w tych samych miejscach. Nie, ulicę Kocha (dzisiaj Chałubińskiego) przeniesiono na Karłowice, ale Roentgen i Pestalozzi są tam, gdzie byli przed wojną.
Inne przykłady - proszę bardzo: Ahornallee (dziś Jaworowa), Akazienallee (dziś Akacjowa), Alterheiner Strasse (dziś Starogajowa), Antonienstr. (dziś św. Antoniego), Bahnhofstr. (dziś Dworcowa), Schoenstr. (dziś Piękna), Steinstr. (dziś Kamienna) i dziesiątki, dziesiątki innych. Te same ulice, te same nazwy. Nie spolonizowane, tylko najprościej na świecie przetłumaczone na polski. I jakoś nikt tych ulic nie rusza. I dzięki Bogu. Ale, kiedy tylko pojawi się (inicjatywa architektów) pomysł, żeby nowe ulice, które dopiero powstają nazwać imieniem choćby Maxa Berga - architekta zasłużonego dla Wrocławia, jak mało kto, jakiż podnosi się jazgot. O przedwojennych nadburmistrzach Wrocławia (no dobrze, Breslau) Georgu Benderze i Otto Wagnerze już nawet nie wspomnę. Wystarczająco ich prawdziwi patrioci wyklęli. Roentgen, co tam, to tylko prześwietlenie. Ale Berg - po naszym trupie.
Znam uliczkę we Wrocławiu. Jak z Krasickiego: „ ...trzy karczmy, bram cztery ułomki, klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki”. Wszystko się zgadza z wyjątkiem karczem, bram i klasztorów. Gdzieniegdzie domki. Miałem na niej przyjaciela. Nie, wszystko OK., przyjaciel cieszy się zdrowiem i oby jak najdłużej. Uliczka nosi imię Stanisława Kusztelana, gościa, o którym nikt nic nie wie, bo taki nie istniał. Owszem był Józef Kusztelan - wielkopolski spółdzielca, ale Stanisław? Tabula rasa. Powiedzcie jak „zdekomunizować” kogoś, kto nie istniał? Lata mijają a Stanisław Kusztelan wiecznie żywy.
Więc się przyjaciel zdenerwował i wyprowadził... Na Armii Ludowej. Jak ktoś ma pecha...