Umrzeć ze śmiechu, po trupach do celu czyli o śmierci w polskim języku
W języku polskim funkcjonuje całkiem sporo różnych zwrotów czy powiedzeń związanych ze śmiercią (a także z tym, co się z nią łączy). Przyjrzyjmy się im.
Zagłaskać na śmierć czy wpędzić do grobu. Powiedzenia trochę straszne, a trochę śmieszne. Na pewno wzbogacające nasz język.
Zagłaskać na śmierć
I tak, wbrew pozorom, zagłaskać na śmierć jakąś osobę nie oznacza, że żywi się wobec niej niecne zamiary. Wręcz przeciwnie - otaczana jest taka persona miłością, tyle że nadmierną. Nierzadko sypią się na nią rozmaite pochwały, nawet jeśli nie ma specjalnych powodów do wychwalania. Oczywiście co za dużo, to niezdrowo, ale do śmierci jeszcze daleka droga...
Na śmierć można się też zamartwiać. Ale zastanówmy się: czy nadmierne martwienie się mało istotnymi sprawami - choć rzeczywiście głupie - rzeczywiście kończy się śmiercią?
Wpędzić do grobu
Podobnie mało prawdopodobne jest, że wpędzą nas do grobu niewłaściwe zachowania naszych bliskich.
Przesadny pracoholizm kondycji psychofizycznej zapewne nie służy, relacjom w rodzinie także nie, ale o dramatycznych przypadkach rzeczywistego zapracowania się na śmierć dowiadujemy się - na szczęście - rzadko.
Pani Lucyna lubi jeść, a nawet objadać się, byłoby jednak przesadą określić to mianem zażerania się na śmierć... Swoją drogą nasza bohaterka milczy jak grób, kiedy lekarze radzą jej ograniczyć spożycie kalorii. Pani Lucyna nie wstydzi się swojej puszystości, a przyjaciółce Kasi wytyka nawet, że jest chuda jak śmierć i tylko ją do trumny położyć.
- Prędzej bym się śmierci spodziewał! - cieszymy się z niespodziewanego spotkania z dawno niewidzianą, a miłą nam, osobą.
- Ciebie to jak po śmierć posłać - pieklimy się z kolei na arcywolnego, flegmatycznego osobnika, który najbłahszą rzecz załatwia godzinami.
Skonać ze śmiechu
Chodźmy dalej. Niektórzy politycy, robiąc karierę, gotowi są iść po trupach. Nie przejmują się przy tym, że słuchający ich publicznych wynurzeń mogą konać ze śmiechu, a poziom ich wystąpień nawet umarłego by rozśmieszył.
Po przegranych wyborach niektórzy roztrząsają, co mogło być ostatnim gwoździem do trumny. Inni z kolei uznają, że co umarło, to wieko przywarło, czyli nie ma już co wracać do kwestii wyborczych porażek owych kandydatów.
Kopnąć w kalendarz
Nie może specjalnie dziwić, że dawne wyrażenia czy zwroty wychodzą z użycia w obecnej potocznej polszczyźnie. Niestety, ich substytuty nie są najwyższego lotu - oględnie powiedziawszy.
Rzadko kiedy słyszy się dzisiaj na przykład o przeniesieniu się na łono Abrahama czy o powiększeniu grona aniołków.
Nieporównywalnie częściej natomiast o odwaleniu kity, kojfnięciu, wyciągnięciu kopyt, kopnięciu (strzeleniu, walnięciu czy huknięciu) w kalendarz.
Nie mówiąc nawet o jeszcze bardziej żargonowym sztywnym (tak, chodzi o zmarłego, a z upływem lat przestaje to śmieszyć). Nie tylko młode pokolenie - trzeba to przyznać - używa tego rodzaju, obraźliwego nieco, żargonu.
Gdy dawniej ktoś był bliski śmierci, mawiało się nieraz, że taka osoba spogląda na cmentarz. Obecnie coraz częściej słyszy się za to o korkowaniu.
Nie trzeba być językowym purystą, by wskazać, które z tych określeń jest właściwsze do użycia w sytuacji, gdy nadchodzi kres czyjegoś żywota...