12 maja 1926. 91 lat temu marszałek Józef Piłsudski nie dążył do zamachu stanu. Nawet 12 maja wcale nie musiało do niego dojść.
10 maja 1926 r. miał ukazać się wywiad z Józefem Piłsudskim w „Kurierze Porannym”. Cały jednak nakład został skonfiskowany przez władzę. Piłsudski zapowiadał w nim, że stanie do walki ze złem, czyli sejmokracją. Nic zatem nowego nie powiedział. Nieraz z większą zapiekłością atakował ówczesny system polityczny.
Z pogłoskami o planowanym zamachu Polacy też byli oswojeni. Padały nawet konkretne daty: z 18 na 19 kwietnia 1926 r., potem mowa była o 1 maja, 2 maja. Atmosfera była bardzo gorąca, ale to też nie było niczym nadzwyczajnym. W parlamencie nie przebierano w słowach. Rządy zmieniały się raz po raz. 20 kwietnia 1926 r. podał się do dymisji gabinet Aleksandra Skrzyńskiego, ale trwał, bo prezydent Stanisław Wojciechowski poprosił premiera o dokończenie prac nad budżetem.
- Piłsudski tym razem chciał bardziej aktywnie uczestniczyć w przezwyciężeniu kryzysu rządowego - twierdzi prof. Włodzimierz Suleja, biograf Piłsudskiego. - Nie spodobało mu się, że Skrzyński znacznie zmniejszył wydatki na wojsko. Według prof. Sulei, Marszałek oceniał, że kryzys może trwać dłuższy czas. Postanowił w takiej sytuacji zaopatrzyć się w narzędzie umożliwiające mu wywieranie nacisku na polityków, głównie na prezydenta.
Był nim odpowiednio dobrany oddział wojska. Oddział „sprezentował” Piłsudskiemu gen. Lucjan Żeligowski, minister spraw wojskowych. - Ale Marszałek nie zamierzał tych jednostek użyć. Jego zamiarem było zdobycie rzeczywistej kontroli nad wojskiem i zablokowanie, by na czele rządu nie stanęli jego przeciwnicy, zwłaszcza gen. Władysław Sikorski - przekonuje prof. Suleja.
Prof. Krzysztof Kawalec, biograf Dmowskiego, twierdzi, że przewrót majowy był zaskoczeniem. Przypomina, że zarówno Stanisław Grabski, jeden z liderów endecji, jak i Mieczysław Niedziałkowski, polityk PPS i publicysta, na krótko przed zamachem majowym pisali, że Polska nie może pozwolić sobie na wojnę domową, gdyż dałaby ona sposobność do jej zaatakowania ze strony Niemiec lub Rosji sowieckiej, ewentualnie obu tych państw jednocześnie.
Piłsudski zdawał sobie sprawę z takiego zagrożenia. Ale był też przekonany, że kryzys parlamentaryzmu nigdzie nie był tak głęboki. „Polska przeżywa go w ostrzejszej formie niż cała Europa” - mówił w wywiadzie, który ukazał się 29 kwietnia w „Nowym Kurierze Polskim”. Odżegnał się jednak w nim od przejęcia dyktatorskich rządów. - On nie krytykował ustrojowych pryncypiów, lecz parlamentarną praktykę - ocenia prof. Suleja. - To, że niedługo później złamał konstytucję, rząd rozpędził, władzę przejął, nie oznacza, że taki scenariusz sobie założył i do niego dążył.
Jeszcze 4 maja Skrzyński zabiegał, by przeciągnąć Piłsudskiego na swoją stronę. Miał zostać Naczelnym Wodzem. Takiemu pomysłowi przeciwstawił się Wojciech Trąmpczyński, marszałek Senatu. Na posiedzeniu Komisji Wojskowej przekonywał, że Piłsudski nadaje się tylko do kierowania działaniami partyzanckimi.
Wojciechowski starał się doprowadzić do powstania rządu fachowców, z Władysławem Grabskim na czele. Nie udało się. Piłsudski jednak jeszcze liczył na to, że uda się sklecić gabinet wielopartyjny, a on przejmie władzę nad wojskiem. - Sytuacja zmieniła się 10 maja. Wincentemu Witosowi, wbrew sceptycyzmowi Piłsudskiego, udało się utworzyć gabinet - twierdzi prof. Suleja. Rząd Witosa Piłsudski potraktował jako wyzwanie. Premier nie zamierzał jednak ustępować. W wywiadzie z 9 maja apelował do Marszałka, by wyszedł z ukrycia. Piłsudski przyjął wyzwanie.
Rząd nie czekał. Zaczął od armii, uderzając w bliskich Marszałkowi oficerów. 11 maja po południu do Piłsudskiego trafiły informacje, że władza chce ściągnąć oddziały wojskowe z Poznańskiego bądź Pomorza. Prof. Suleja zachowanie Marszałka porównuje do logiki myślenia szachisty: - Doskonale wiedział, że groźba jest często silniejsza niż jej wykonanie. Zdecydował się 12 maja wywrzeć presję na prezydenta i rząd. Spodziewał się, że pokaz siły wystarczy, by gabinet się ugiął, a tworząca go koalicja rozpadła się. Dlaczego zamysł nie powiódł się. Zdaniem biografa Piłsudskiego Marszałek zlekceważył generałów, którzy służyli legalnej władzy.
Kto wie, jak potoczyłyby się wydarzenia, gdyby 12 maja Piłsudski zastał Wojciechowskiego, do którego pojechał rano bez zapowiedzi. Gdy wrócił do Rembertowa, zarządził marsz na Warszawę. Na pokój było za późno.
W ocenie prof. Kawalca do zamachu nie musiało dojść. Stawia on następującą tezę: - Wystarczyłoby wciągnąć do współpracy Piłsudskiego i Dmowskiego. To ustabilizowałoby system II RP. Czy taki scenariusz był realny, nie dowiemy się. Nie ulega jednak wątpliwości, że rację ma prof. Kawalec, gdy mówi, że „pozostali politycy, którzy działali w parlamencie, to nie byli mężowie stanu o wielkich umiejętnościach. Nie radzili sobie z kryzysami politycznymi, a niektóre wręcz sami prowokowali”.
Sam zamach majowy nie wprowadził w Polsce zmian na lepsze. Język polityki stał się jeszcze bardziej brutalny. Problemy społeczne nie zostały rozwiązane. Administracja nie pracowała lepiej. A i Piłsudski był nie tym samym człowiekiem, co wcześniej. Chciał władzy, dostał ją, ale nie do końca radził sobie z jej sprawowaniem.