Uprowadzenia, handel narządami, nawiedzone domy, czyli miejskie legendy Rzeszowa. Stolica Podkarpacia aż kipi od takich historii
Co jakiś czas po Rzeszowie krążą mrożące krew w żyłach historie. Dotyczą porwań, morderstw, przerażających procederów czy nawet duchów. Ostatnie zamieszanie na jednym z portali społecznościowych dotyczące tajemniczej, niebezpiecznej kobiety z okolic dworca PKP skłoniło nas do przyjrzenia się tej i innym podobnym sprawom. Miejskich legend w Rzeszowie nie brakuje, a oto najciekawsze (najstraszniejsze) z nich.
Niespełna miesiąc temu w mediach społecznościowych związanych z Rzeszowem pojawiły się informacje na temat tajemniczej kobiety, która może być bardzo niebezpieczna dla mieszkanek stolicy Podkarpacia. Osoby, które ją opisywały były zgodne co do wyglądu: kręcone włosy w kolorze blond, barwny szalik lub chusta i czarna torebka. Do tego kobieta miała być bardzo miła i wyglądać schludnie.
Internauci informowali, że spotkać ją można w rejonie dworca PKP czy Galerii Rzeszów. W ciągu kilku dni na Facebooku pojawiło się dużo ostrzeżeń kierowanych do młodych kobiet. Dlaczego? Tajemnicza blondynka miała współpracować z grupą odpowiedzialną za... uprowadzenia.
- Mijałam ją, odwróciła się w moją stronę i szła za mną dość długo. Po jakichś 5 minutach dwóch mężczyzn wyszło z samochodu, rozmawiała z nimi i szli za mną, ale całe szczęście zadzwoniłam po chłopaka - relacjonowała w sieci jedna z mieszkanek Rzeszowa.
- CZYTAJ WIĘCEJ: Uprowadzenia w rejonie dworca PKP w Rzeszowie? Tajemnicza kobieta miałaby porywać rzeszowianki. Od jakiegoś czasu krąży taka historia
Podobno, gdy podążający za nią ludzie zobaczyli partnera, szybko odeszli. Inne kobiety również wspominały o spotkaniach z "panią z dworca". Na facebookowych grupach zauważyć można było lekką panikę.
Uprowadzenia w rejonie dworca PKP w Rzeszowie. Fakt czy miejska legenda?
- Z 30 minut temu zatrzymała mnie ta sama kobieta, gdy szłam w stronę galerii. Ona szła na ulicę Marszałkowską. Zaczepiła mnie, prosiła o pomoc. Przestraszyłam się i pobiegłam szybko do galerii - opowiedziała Internautka.
Również w tym przypadku opis tej tajemniczej osoby się zgadzał. Czy faktycznie w Rzeszowie grasowała (lub nadal grasuje) grupa odpowiedzialna za porwania kobiet? Policjanci z Rzeszowa raczej podważają prawdziwość tej historii i zapewniają, że w ostatnim czasie nie było żadnego zgłoszenia dotyczącego zaginięcia kobiety. Zwłaszcza z rejonu wymienianego przez użytkowniczki portali społecznościowych. Skąd więc internetowa panika?
- Zdarza się, że kiedy zaginięcie się przeciąga, pojawiają się podobne plotki. Że ktoś gdzieś słyszał, ktoś gdzieś widział, coś wie. Kilka razy dementowałem takie informacje. Nie mogę się odnosić do plotek, ale na pewno wiedzielibyśmy, gdyby były jakieś uprowadzenia. Publikowalibyśmy wizerunek, pisalibyśmy o zaginięciu - opisuje nadkom. Adam Szeląg z Komendy Miejskiej Policji w Rzeszowie.
Od policjantów słyszymy również, że doniesienia o dziwnej kobiecie na rzeszowskim dworcu powinniśmy traktować raczej w kategorii miejskiej legendy. A takich w stolicy Podkarpacia było kilka. Niektóre z nich mrożą krew w żyłach.
Łowcy narządów polowali w Rzeszowie? A wszystko zaczęło się od zaginięcia
Około 2013 roku w Rzeszowie ze wszystkich stron docierały do mieszkańców przerażające informacje. Podobno po mieście grasowali tzw. "łowcy organów". Grupa miała porywać młodych, zdrowych ludzi, wycinać im narządy i sprzedawać je na czarnym rynku. Wiadomość o tym paskudnym procederze była do tego stopnia rozpowszechniona, że niektórzy mieszkańcy bali się wychodzić z domów po zmroku.
Jedni twierdzili, że wiedzą o tym od znajomego policjanta, inni, że od pracownika szpitala. Była też grupa ludzi, którzy twierdzili, że właśnie ofiarą łowców organów padł zaginiony student Politechniki Rzeszowskiej, Łukasz. By rozwiać wątpliwości, dziennikarze Nowin kontaktowali się wówczas z policją. Okazało się, że w szczycie popularności tej strasznej historii, młody mężczyzna wciąż był poszukiwany jako zaginiony.
- Policja na Podkarpaciu nie odnotowała żadnego przypadku odnalezienia niekompletnych zwłok - przekazała Nowinom podkarpacka policja w 2013 roku.
Ale mieszkańcy Rzeszowa nie wierzyli w zapewnienia i podrzucali lokalnym mediom coraz to nowe przypuszczenia. Pojawiła się nawet wiadomość o tym, że zaginiony student został wyłowiony z Wisłoka z wyciętym sercem i wątrobą, a policja milczy na ten temat dla dobra śledztwa. Oczywiście funkcjonariusze dementowali takie plotki.
Zwłoki studenta w końcu znaleziono. Jego śmierć nie miała nic wspólnego z "łowcami organów".
Łowcy organów nie tylko w Rzeszowie. Miejskie legendy mogą być "ogólnopolskie"
Policja przestrzega, że rozpowszechnianie takich plotek ani nie pomaga w śledztwie, ani nie ułatwia przeżycia tego trudnego okresu niepewności rodzinie zaginionego. Łowcy organów pojawili się na ustach rzeszowian nie tylko przy okazji zaginięcia Łukasza. Nieco wcześniej wśród mieszkańców stolicy Podkarpacia krążyła informacja, że w jednym z hipermarketów grupa osób porywała dzieci i w toaletach wycinała im nerki. "Podobno" znaleziono wtedy w łazience jedno z dzieci ogolone na łyso.
Co ciekawe, ta miejska legenda krążyła w tym samym czasie nie tylko w Rzeszowie, ale w całej Polsce. W 2009 roku Gazeta Współczesna pisała o zaginionym dziecku w białostockiej galerii handlowej. Matka malucha miała tylko na chwilę odwrócić wzrok, a jej pociechy już przy niej nie było. Kobieta wpadła w panikę, obiekt zamknięto i zaczęto poszukiwania. Dziecko miało być odnalezione w jednej z toalet, zakrwawione i ogolone na łyso. Brzmi znajomo? W owym czasie podobne informacje krążyły jeszcze choćby po Lublinie czy Raciborzu.
Morderstwa, uprowadzenia i nawiedzone domy. W Rzeszowie wszystkiego po trochu
Może się to wydawać nieprawdopodobne, że w XXI wieku ludzie nadal potrafią wierzyć w duchy oraz innego rodzaju nadprzyrodzone siły nieczyste. Jednak nawet w stosunkowo nowoczesnym mieście jakim jest Rzeszów, nie brakuje takich historii.
- Nawiedzony dom na rogu Łukasiewicza to typowa miejska legenda. Juz jest wyremontowany i zamieszkały z tego co kojarzę. Róg Sikorskiego i Łukasiewicza. Niestety, nie wiem który to dokładnie - opowiedział nam Pan Ireneusz, Czytelnik.
I przesłał link do facebookowej grupy "Nawiedzone miejsca na Podkarpaciu", gdzie jeden z postów dotyczył właśnie wspomnianego miejsca.
"Ulica Sikorskiego, dom za ekranami. Mąż zamordował w nim cała swoją rodzinę, a na końcu się powiesił. Grupa ludzi poszła tam z kamerami, dyktafonami i tym podobnymi. Na jednym nagraniu słychać było cos jak ,,haunted house" (ang. nawiedzony dom - przyp. red.) , kiedy zeszli do piwnicy i zapytali "bytu" gdzie zamordował swoją rodzinę, po kilku sekundach usłyszeli odpowiedź: "over here" (ang. tutaj - przyp. red). Chcieliśmy sprawdzić ten dom, ale ktoś go wyremontował, dom jest cały w kamerach, więc wejść tam nie ma szans", czytamy.
- CZYTAJ TEŻ: W baszcie straszy duch murarza
Skąd w rzeszowskim domu anglojęzyczne duchy? Trudno powiedzieć, może po śmierci dusza nabywa niezwykłych lingwistycznych umiejętności, albo cała ta historia powstała w ramach żartu, żeby nastraszyć dzieciaki. Post pochodzi z 2016 roku, a w komentarzach znalazły się osoby, które znały opowieść.
- Byłem w tym domu, tak dziwnie jest, coś nie tak. Jest wrażenie, że coś gdzieś chodzi czy rusza żyrandolem, takie dziwne uczucie - napisał Tomek.
Miejskie legendy w Rzeszowie były, są i będą
Wiele osób może pamiętać jeszcze legendę "czarnej wołgi", która miała jeździć ulicami stolicy Podkarpacia, a na jej "pokładzie" zasiadali transplantolodzy o... komunistycznych poglądach. Od niektórych mieszkańców usłyszeć możemy, że nawiedzona jest kamienica Różyckich przy Placu Śreniawitów, ponieważ podczas II wojny światowej jej piwnice służyły jako cele. Inni wskażą, że straszy w jednym z domów przy ul. Krakowskiej.
Jak widać miejskie legendy w Rzeszowie istnieją chyba od momentu, od którego istnieje sam Rzeszów.