Uratowali kolegę z pracy. Weszli do mieszkania w ostatniej chwili
Gdy pan Janusz nie przyszedł do pracy, koledzy - zmartwieni jego nieobecnością - pojechali do jego mieszkania. Zastali go nieprzytomnego...
Ubiegły czwartek, godzina 14.00. 63-letni Janusz Tymek, elektronik Miejskiego Zakładu Komunikacji, powinien właśnie rozpocząć swoją zmianę. Do pracy przychodzi jego współpracownik - Waldemar Michalski. Ale kolejne minuty upływają, a pana Janusza nadal nie ma.
14.50. Henryk Stojanowski, kolega 63-latka, za 10 minut skończy swoją zmianę. Ale ponieważ pana Janusza nadal nie ma, mężczyzna dzwoni do niego na komórkę. Po kilku sygnałach zgłasza się poczta głosowa. O 14.55 pan Henryk ponownie dzwoni do kolegi, telefon znowu odpowiada tak samo. 10 minut później wraz z Waldemarem Michalskim decyduje się pojechać na ul. Puszkina pod mieszkanie swojego współpracownika. O 15.20 mężczyźni stoją pod drzwiami, ale choć pukają cały czas, nikt im nie otwiera. Wyraźnie słychać za to włączony telewizor. W pewnym momencie pan Henryk ponownie dzwoni do pana Janusza. Chwilę później słyszy dobiegający zza drzwi dźwięk komórki. Mężczyźni, zaniepokojeni sytuacją, dzwonią pod numer alarmowy 112. Gdy na miejsce przyjeżdżają policjanci, oceniają, że potrzebne jest wsparcie.
16.05. Dyżurny straży pożarnej przyjmuje od policji zgłoszenie. Funkcjonariusze proszą o pomoc w otwarciu drzwi. Dyżurny na miejsce wysyła jeden zastęp.
Parę minut później jeden ze strażaków staje na balkonie sąsiadów. Przez okno widzi leżącego na podłodze mężczyznę. Mundurowi podejmują decyzję o wyważeniu drzwi. Będąc już w środku wzywają pogotowie i udzielają mężczyźnie pierwszej pomocy.
- Dziękuję, Heniu i Waldziu. Uratowaliście mi życie - mówił nam wczoraj 63-latek. Całą tę historię zna tylko z opowieści. Nic nie pamięta.
- Pacjent trafił do nas w bardzo złym stanie. Był półprzytomny, tracił wzrok - relacjonuje dr Grzegorz Matyja, ordynator oddziału laryngologii wraz z pododdziałem chirurgii szczękowo-twarzowej. - Pan Henryk miał powikłania usznopochodne i ropień na szyi. Na szczęście mimo bardzo później pory udało nam się szybko zorganizować pomoc niezbętnych specjalistów: anestezjologa, kardiologa. Od razu podjęliśmy decyzję o operacji - mówi. Trwała kilka godzin i zakończyła się sukcesem. 63-latek powoli wraca do zdrowia.