Ada i Leszek polecieli na weekend na Rodos. Zamiast zwiedzać wyspę, ratowali wycieńczoną suczkę. Dziś pies jest razem z nimi.
Dla Ady Lewandowskiej i Leszka Świostka z Ołoboku miał to być krótki wakacyjny wypad.
- Nie jesteśmy tacy plażowi, więc pojechaliśmy w mało turystyczny rejon wypożyczonym samochodem pozwiedzać wyspę - opowiadają.
Dotarli do zbiornika słodkiej wody przy tamie Gadouras.
- I tam oto pies nam się napatoczył. Był w takim tragicznym stanie, że nie wstawał - mówią. - Jak się później okazało, ważył zaledwie 9 kg. Miał zaropiałe oczy. Poraniony, złamany ogon - mówią.
Suczka usłyszała samochód i wywracając się, jakoś doczłapała się do turystów.
- Mogliśmy ją zobaczyć. Ja oczywiście wpadłam w histerię i postanowiłam działać - wspomina Ada.
Pierwsze co zrobili, zanim rozpoczęli akcję ratowania psa, to pojechali po jedzenie.
- Wróciliśmy szutrową drogą, około 15 kilometrów do najbliższej miejscowości - opowiadają - Przywieźliśmy jej pożywienie i wody. Zjadła i zaczęła się do nas tulić. Oczywiście nie mogłam jej tak zostawić - mówi Ada. - Jak byliśmy z nią tam na miejscu kilka godzin, to dwa razy przejechały samochody i to dwa razy turystyczne z wypożyczalni - mówi. - To dowodzi, na jakim odludziu przebywała porzucona suczka.
Próby dodzwonienia się na policję nic nie dały.
- Albo nikt nie mówił po angielsku, albo po prostu nie odbierali telefonów - wspominają Ada i Leszek. - W końcu dodzwoniliśmy się na numer europejski do Aten. Miła pani powiedziała, że nie wie ,jak nam pomóc, ale znalazła dla nas numer schroniska.
Atmosfera zaczynała gęstnieć. Konsjerżka w hotelu powiedziała stanowczo: - Nie przywoźcie tutaj psa!
W końcu, po ustaleniu numeru do schroniska, gdzie zresztą nikt nie odbierał, Ada i Leszek postanowili ułożyć psa w cieniu i zostawić mu wodę.
Nic innego nie mogli w tym momencie zrobić. Jednak nie poddali się. Pojechali do schroniska. Zobaczyli mnóstwo psów. Część była nawet na łańcuchach przy budach poza ogrodzeniem. Tych schronisko nie było już w stanie pomieścić. - Same psy rasowe, żadnych kundli - podkreślają nasi rozmówcy. - Grecy nie są nauczeni szacunku dla zwierząt, dlatego ci ludzie, do których próbowaliśmy się dodzwonić, nie przejęli się naszym problemem. Są nauczeni, że jak psa się nie chce, to go się wywala- dodają.
W schronisku nie było nikogo. Dlatego Ada spędziła cały wieczór pisząc maile z recepcji hotelu do wszystkich organizacji, jakie tylko były na wyspie. Odpowiedziała jedynie pani z Paws & Claws Animal Rescue. Obiecała przyjąć i zaopiekować się suczką, dopóki nie zostanie ona zabrana do Polski. Oczywiście Ada i Leszek musieli się zobowiązać, że pokryją wszystkie koszty, jakie pojawią się w związku z opieką nad suczką. Na Rodos wałęsa się kilka tysięcy zwierząt, psów i kotów. - Grecy przypływają na wyspę z psem na wakacje i odpływają już sami - dowiedzieli się nasi rozmówcy. - Po sezonie, podobno psy są odstrzeliwane. Adopcji na wyspie w ogóle nie ma.
Po dwóch tygodniach od powrotu Ady i Leszka z Rodos, Tama (takie imię otrzymała) również przyleciała do swojego nowego domu z wolontariuszami z Niemiec. Dołączyła do rodziny, gdzie „rządzi” pies Wigor. Mieszkają też trzy koty. Wszystkie stworzenia zostały przygarnięte.
Uratowana suczka jest czystej rasy pointerem angielskim. Nie ma jeszcze pięciu lat. Nie będzie już w pełni sprawna.
Suczka musiała już wydać na świat kilka miotów. Jest wysterylizowana.
- Była psem domowym, zachowuje czystość w mieszkaniu, wie co to jest kuchnia, do czego służy kanapa, nie kładzie łap na stole - wylicza zalety nowa opiekunka.
Sprowadzenie suczki i jej leczenie wymagało kosztów. Wsparcie nadeszło z facebooka.
- To nie ja zorganizowałam tę zbiórkę - tłumaczy Ada. - Ja tylko założyłam post na fb. Sądziłam, że tylko wśród znajomych, a tu Marcin Różal Różalski udostępnił tę zbiórkę u siebie na profilu i to był jakiś szał. Telefon się grzał, ludzie przysyłali prezenty. Ze zbiórki wpłynęło 8 tysięcy złotych. Jestem w szoku. Będziemy się dzielić tymi pieniążkami.
- Byliśmy na Rodos tylko na weekend. W sobotę z rana znaleźliśmy suczkę i to był finisz naszych krótkich wakacji - podsumowują Ada i Leszek.
- To było dla mnie traumatyczne przeżycie. Obiecałam sobie, że do takich krajów nigdy nie pojadę - dodaje Ada.