Urszula: Niezmiennie się dziwię, że ludzie przychodzą nas posłuchać
Poza talentem liczy się szczęście i umiejętność dokonywania wyboru. Nawet to, z jakim facetem się w życiu prywatnym zwiążesz, może mieć znaczenie - mówi Urszula
Jak smakuje życie, kiedy za oknem jest najczęściej szaro, zimno i ponuro?
Nie mam czasu narzekać. I to jest fajne. Praca pomaga mi się odciąć od tej szarzyzny za oknem. Ciężko nakłonić mnie do pracy, ale jak już wchodzę w rytm, to nie można mnie zatrzymać. I wtedy to, co się dzieje za oknem, nie ma dla mnie większego znaczenia. No, może ma tylko takie, że wszyscy wokół zaczynają kichać i kaszleć i trzeba uważać. Zwłaszcza wtedy, kiedy się jest w trasie. Człowiek wsiada i wysiada z busa, raz jest ciepło, raz zimno. Do tego dochodzi zmęczenie i niewyspanie. No i gardło jest bardziej narażone. Wspomagam się więc witaminą C i mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Bo strun głosowych nie wymienię (śmiech).
Kiedyś powiedziałaś, że nie ma lepszego lekarstwa niż fani. Z czego fani mogą leczyć?
Na pewno z kompleksów. Bo fani nie widzą naszych wad i tego, co nas czasami mota. Zawsze powtarzam moim fanom, że nie ja tu jestem najważniejsza, ale muzyka i oni. Cieszę się, kiedy widzę, że razem jeżdżą na moje koncerty, zaprzyjaźniają się ze sobą, dbają o siebie i sobie pomagają. Mam już takich fanów, którzy przyjeżdżają na moje koncerty od ponad 20 lat. Niedawno opowiadali mi, że jak mieli rozłożyć hasła w Operze Leśnej na festiwalu TOP Trendy, to trochę im było głupio. Bo tu poważny pan stomatolog, tam dojrzała pani celniczka... Ale mają energię, żeby jeszcze poszaleć na koncercie.
Jestem kobietą dojrzałą i spełnioną i wiem, czego chcę. To twoje słowa.
Kiedy tak mówiłam? (śmiech)
Nie pamiętam, ale to na pewno cytat z twojego wywiadu.
To prawda, że jestem spełniona.
Prywatnie, rozumiem. Jesteś mamą dwóch fajnych synów, masz kochającego partnera. Ale muzycznie też czujesz takie absolutne uspokojenie? Żadnych ciągot?
Ciągoty są zawsze, zwłaszcza do tworzenia czegoś nowego. Dlatego pracujemy nie tylko w naszym zespole nad kolejnymi piosenkami. Teraz współpracuję z Robertem Gawlińskim. I może coś zaśpiewamy w duecie. Nad piosenkami dla mnie pracują też chłopaki z zespołów IRA i Perfect, bo rozesłałam wcześniej wici z prośbą - piszcie dla mnie chłopaki.
Czy kiedy dzisiaj wychodzisz na scenę, przeżywasz te same emocje, jak na początku kariery? Czy może znasz już dobrze publiczność i stresu nie ma?
Jedno się nie zmieniło. Nieodmiennie się dziwię, że na moich koncertach jest publiczność. Że ludzie przychodzą, aby mnie posłuchać. Że te piosenki ich wzruszają i na nich nawet po latach działają. A stres? Jeśli jest, to wywołuje go głównie technika. Denerwuję się, czy wszystko zadziałała. Czy będę siebie dobrze słyszeć. Czy pozostali muzycy mają wszystko poukładane w życiu. Bo to także przekłada się na spokój na scenie.
Zespół jest jak rodzina.
Jest jak jeden organizm. Kiedy jedna część niedomaga, cały zespół to czuje.
Jak przetrwać życie w trasie? Bo to jest jednak męczące i wyczerpujące.
Mamy lepsze drogi i fajnego busa z telewizorem, w którym oglądamy filmy. I podróż nam szybciej mija. My jesteśmy bardzo towarzysko dobrani i lubimy się. Są zespoły, których członkowie dojeżdżają na koncerty własnymi samochodami i spotykają się tylko na scenie. A potem znowu sami się rozjeżdżają do domów. A my wspólnie celebrujemy życie.
Czego Cię szołbiznes nauczył?
Chyba cierpliwości. Umiejętności czekania na swój moment. Bo życie na scenie jest trochę taką sinusoidą. Raz jest wokół ciebie cicho, raz głośno. Jest czas wyciszenia i tworzenia i czas wielkiego ciśnienia z promocją nowej płyty.
Kiedy patrzysz na młodych ludzi, którzy za wszelką cenę chcą istnieć i tak dużo sprzedają z siebie, to myślisz, że dobrze robią?
Nie rozumiem tego. Mam dwóch synów i jeden nawet pracuje ze mną. Ale jak trzeba zrobić zdjęcia dla mediów, to on ucieka. I mówi mi: - Nie mamo, ja nie jestem celebrytą. Chcę żyć spokojnie.
Na młode wokalistki też patrzysz z ciekawością? Czujesz ich oddech na plecach?
Patrzę z ciekawością, bo jest kilka fajnych wokalistek.
One mają teraz lżej niż ty miałaś?
Nie mam pojęcia. Teraz jest straszny tłok. Więc nie wiem, czy mają łatwiej. Nie sposób zapamiętać te wszystkie nazwiska czy tytuły piosenek.
To, co decyduje o tym, że jedni się przebijają, a inni nie?
Poza talentem, szczęście i umiejętność dokonywania w życiu wyboru. Nawet to, z jakim facetem się w życiu prywatnym zwiążesz, może mieć znaczenie. Nieodpowiedni facet zablokuje cię, odpowiedni pozwoli na rozwinięcie skrzydeł. Pokolenie kobiet, z którego wyrosłam, stosowało raczej zasadę niewychylania się. Byłyśmy bardziej spolegliwe. Teraz kobiety walczą. I to mi się podoba. Kiedy na początku współpracy z Budką Suflera Romek Lipko zaproponował mi, że będę z nimi grać, nie potrafiłam mu powiedzieć, że ja chcę też coś swojego zaśpiewać.
Ale umiesz żyć. Nie potykałaś się o alkohol, o narkotyki...Nie musiałaś się znieczulać.
Chodziłam za to na jogę (śmiech). Najpierw dlatego, żeby się nauczyć prawidłowo oddychać, ponieważ mam astmę. Ale filozofia jogi bardzo mi odpowiadała. Zgadzała się z moim podejściem do życia - że na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Kiedy przypominam sobie własną drogę dojrzewania artystycznego, to widzę, że nie robiłam nic na siłę. W Budce Suflera byłam gościem przez siedem lat. To bardzo długo. Dopiero kiedy w zespole pojawił się Stasiek, dojrzałam do tego, żeby razem z nim zrobić coś swojego. Ale nie było jakiegoś szarpania się. To były płynne przejścia w kolejne etapy. A co do znieczulania... Pewnych rzeczy się boję. Jestem w życiu ostrożna. Chociaż nie zawsze.
A kiedy byłaś odważna?
Kiedy związałam się z Tomkiem. On jest przecież dużo młodszy ode mnie. Ale dla mnie było to normalne. I nic nie można mi było powiedzieć, przetłumaczyć. Pamiętam, że niektórym zapierało dech, jak o naszym związku słyszeli. Mówiłam im wtedy: halo, nie wiadomo, czy będziemy razem. Ale zaryzykowałam.
Jest coś, czego byś chciała?
Tylko tego, żeby zdrowie nie opuszczało... Mnie i moich bliskich. I żeby nagrać coś nowego. Nic więcej.
A teraz gracie akustycznie.
Gramy z kwartetem smyczkowym orkiestry Aukso. Są specjalnie zrobione nowe aranżacje starych piosenek z płyty „Biała droga”, ale nie tylko. Myślę, że ludzie tę płytę pokochali najbardziej. A my kierujemy się tym, co nasi widzowie chcą usłyszeć. Przecież nie gramy dla siebie.
„Konika na biegunach” też da się akustycznie wykonać?
Oj, da się. Naprawdę. Aranżacje ze smyczkami są bardzo niepokorne, takie pod włos i otwierają zupełnie nową przestrzeń muzyczną. Z dnia na dzień w trasie jest coraz fajniej. I zgrywamy się już na tyle, że nie wiem, jak my się kiedyś pożegnamy.
Akustycznie to znaczy, że Urszula się wycisza?
To taka sentymentalna podróż przez lata, przez kompozytorów, którzy dla mnie pisali. Okazało się, że miałam do nich szczęście. Bo w tym zestawie jest i Seweryn Krajewski z piosenką „Baw mnie” czy Łukasz Pilch i „Dziś już wiem”. Ale gramy też piosenki Piotra Mędrzaka, oczywiście Stasia Zybowskiego czy Romka Lipki. Ale podczas tych koncertów dbamy nie tylko o to, żeby nasi fani nacieszyli uszy, ale także oczy, są też odpowiednie światła, jest taki specyficzny klimat relaksujący i nastrajający. I o to właśnie chodzi.
Rozmawiała Ryszarda Wojciechowska