Usłyszeć delikatną i romantyczną naturę śpiewającej Julii: bezcenne
Dała się poznać telewizyjnej publiczności w serialu „Blondynka”. Od niespełna roku zachwyca jednak śpiewem. Solowy album „Parsley” ukazał delikatną i romantyczną naturę Julii Pietruchy. Już 28 marca zaprezentuje się ona w krakowskim Teatrze Variete
Ponoć jesteś bardzo uczuciowa. Taka z ciebie romantyczna dusza?
Jestem emocjonalna. Czasami pewnie za bardzo. Często się wzruszam i odbieram emocje innych. Nauczyłam się już na szczęście chronić siebie i często kieruję się w życiu intuicją. Jest ona bardzo dobrym doradcą i niekiedy ostrzega przed niebezpieczeństwem.
Przed niebezpieczeństwem czy niebezpiecznymi relacjami?
Chyba jestem też dosyć otwarta, wpuszczam do siebie ludzi. Nie boję się ich, jak kiedyś... No, to zrobiłyśmy moją psycho-analizę (śmiech).
W codziennym pędzie, pracy zawodowej jest czas i miejsce na ten romantyzm?
Jeśli się go dostrzeże w małych rzeczach, gestach, momentach, to może nam towarzyszyć każdego dnia. Ważne, żeby umieć go zauważyć i przyjąć w takiej formie i ilości, w jakiej jest - czasami mniejszej niż oczekujemy. Ja sama mam problem z docenianiem tych małych rzeczy. Ale niekiedy udaje mi się zatrzymać i zobaczyć, jak dużo piękna jest wokoło mnie. Ilu wspaniałych ludzi mnie otacza, jak dużo niezwykłych momentów było moim udziałem i ile jeszcze sama mogę zrobić. Zarówno dla siebie, jak i dla innych.
Masz w swoim sercu taki wyjątkowy, piękny moment, który przywołujesz czasami?
Podróżując po zakamarkach Azji spotkałam wielu prostych ludzi, którzy niekiedy ledwie wiążąc koniec z końcem lub żyjąc w państwach o bardzo niestabilnej sytuacji politycznej, zdawali się być szczęśliwi, spokojni. Te spotkania bardzo zapadły mi w pamięć, przypominają czasem o tym, co w życiu tak naprawdę jest ważne.
Pochodzisz z Warszawy.
Tak, urodziłam się w stolicy i wychowałam na Saskiej Kępie. Mieszkałam w różnych dzielnicach, ale nigdy nie czułam więzi z tym miastem. Chyba tam nie pasuję. Teraz mieszkam w Gdańsku i czuję, że to dużo lepsze miejsce dla mnie...
Gdańsk jest miastem wyjątkowym. Nie tylko ze względu na dostęp do morza, które bardzo kocham i które mnie zawsze inspirowało, ale ze względu na spokój. Bywam wariatem emocjonalnym, więc spokojny dom powoduje, że łagodnieję. Mam wrażenie, że jak przyjeżdżam do stolicy, zaczynam szybciej mówić, mam tyle spraw do załatwienia. W Gdańsku mogę odpocząć, pospacerować po plaży, po lesie. Jestem w zupełnie innym trybie.
Taka też łagodna i zamyślona jest twoja płyta „Parsley”. Choć powstała z inspiracji podróżą po Azji, to ja słyszę tam dużo... Kalifornii. Tego słońca, luzu, uśmiechu.
Podróż po Azji pozwoliła mi zajrzeć w głąb siebie i trochę zmusiła do zaakceptowania tego, co tam zobaczyłam. A ujrzałam swoją słabość, niekonsekwencję, brak pewności siebie. Jak już się z tym zmierzyłam, okazało się, że często w życiu polegałam na innych. Poczułam, że płyta, którą tak chciałam nagrać od tylu lat, nie powstała, bo nie potrafiłam zaufać samej sobie.
Co sprawiło, że w końcu powstała?
Świadomość, że dam radę. Że w mojej niepewności, niedoskonałości też tkwi siła. Wiedziałam od zawsze, że muzyka mnie porusza. Poczułam, że chciałabym nagrać tę płytę tak, jak ją słyszę w sercu. Naturalną, pełną emocji, ale i spokoju. I właśnie tak powstało „Parsley”.
I to ukulele... Ciekawy wybór! Instrument w Polsce mało doceniony. Mnie kojarzy się z hawajskim piosenkarzem Jackiem Johnsonem.
Ukulele sprawia, że człowiek się uśmiecha. „Słychać” w nim szum morza, bryzę, zachodzące słońce. Trafiło w moje ręce przez przypadek. Potem ze względów ekonomicznych - można je wziąć na pokład, jako bagaż podręczny - zaczęło ze mną podróżować. I tak już zostało. W zeszłym roku, po nagraniu płyty, poleciałam po raz pierwszy na Hawaje. Byłam na wielu tropikalnych wyspach, ale chyba nigdy wcześniej nie byłam tak szczęśliwa, siedząc na plaży i patrząc przed siebie, słuchając głosu ptaków i nie czując pośpiechu. Po intensywnym czasie nagrań płyty, promocji miałam możliwość zwolnić obroty. I zobaczyć, jak spokojnie i pięknie można żyć. To chyba jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie miałam możliwość odwiedzić. Więc twoje skojarzenia z muzykami z Hawajów są jak najbardziej na miejscu!
Jestem połączeniem totalnej pracoholiczki i osoby, która zapada na kilka miesięcy w sen
Dziewczyna z ukulele… A mogłabyś być kolejną polską „dziewczyną z gitarą”, jak Karin Stanek czy Maryla Rodowicz!
Uwielbiam Karin Stanek! Lubię dziewczyny z instrumentami. Choćby taką Zee Avi, Filipinkę z pochodzenia. To dziewczyna o miękkim głosie i swobodzie śpiewania, akompaniująca sobie na ukulele w tak prosty sposób, że nic więcej nie potrzeba.
Masz muzyczne idolki, artystki, które cię inspirują?
Jedną jest Amy Winehouse. Amy zaczęła swoją przygodę z muzyką od zakochania się w gitarze. Jej piosenka „Cherry” właśnie o tym romansie opowiada. Dziewczyny z instrumentami są naprawdę intrygujące. Jedną z rodzimych inspiracji jest dla mnie Justyna „Jucho” Chowaniak z Domowych Melodii, która wzrusza mnie do łez swoimi balladami przy delikatnym akompaniamencie pianina. Mogłabym tak długo wymieniać. Dużo pięknej muzyki jest na tym świecie.
W „Parsley” słychać inspiracje muzyką retro.
Słucham różnorodnej muzyki. Uwielbiam polskie przedwojenne piosenki Bodo, Ordonówny, Fogga, melodie pisane przez Henryka Warsa, amerykański swing lat 40., ale i jego późniejszy powrót w latach 90. w postaci takich zespołów jak Squirrel Nut Zippers czy Cherry Poppin Daddies.
Nagroda, którą niedawno dostałaś od Akademii Muzycznej Trójki za „unikatową wrażliwość i udowodnienie sobie i światu, że można inaczej”, to chyba spore wyzwanie. Czujesz w sobie misję przywrócenia polskiej muzyce delikatności, kobiecości?
Chyba jestem jeszcze za młoda na misje. Na razie robię swoje. Zdecydowałam się podzielić z innymi tym, co mi bliskie. Płyta powstała z potrzeby serca, a przyjemność, jaką sprawia mi granie tych utworów, jest niezastąpiona. Czy ta przygoda potrwa jeszcze długo, czy zwiążę się z muzyką na lata, tego nie wiem. Wiem, że pisanie muzyki, koncertowanie, sprawia mi dużo satysfakcji i chcę to robić dalej.
A na co dzień więcej w tobie mocno działającej kobiety czy romantyczki bujającej w obłokach?
Jestem przedziwnym połączeniem tych dwóch pań - totalnej pracoholiczki, ogarniaczki, kreatorki i tej drugiej, która zapada na kilka miesięcy w sen zimowy i odpływa myślami gdzieś, gdzie jest ciepło, nie odbiera telefonów i jest sama ze sobą. Wciąż się uczę żyć w tych dwóch nieprzystających do siebie rzeczywistościach.
28 marca wystąpisz w Krakowie , mieście, które kojarzy się często z poezją, „oceanem wolnego czasu” - jak śpiewał Maanam - i kolebką piosenki aktorskiej.
Kraków kojarzę przede wszystkim ze szkołą teatralną i moimi przyjazdami na egzaminy, z pięknymi anegdotami o Himilsbachu i Maklakiewiczu, a także z Piwnicą Pod Baranami, w której byłam tylko raz, ale której barwne historie znam z opowiadań. No i mamy w zespole krakusa - gitarzystę Kubę Jaźwieckiego.