Uwaga, leki mogą się wymknąć spod kontroli
Nawet zioła, które według nas są niegroźne, mogą reagować z przyjmowanymi lekarstwami - mówi dr Krzysztof Czarnobilski.
Ile leków średnio dziennie zażywają Pana pacjenci?
Statystycznie seniorzy zażywają pięć-sześć leków dziennie. Tak mówią badania. Niemniej jednak widzę, że czasami tych środków jest więcej. Starsi pacjenci, oprócz leków przepisanych przez lekarza, biorą też różne suplementy. To jest niestety efekt różnych reklam w mediach i aptekach. Senior wchodzi do apteki i widzi mnóstwo plakatów, ulotek, a na dodatek słyszy od farmaceuty, że może kupić to czy tamto. Starsi ludzie są podatni na takie sugestie.
Poznał Pan jakiegoś rekordzistę? Kogoś kto brał stanowczo zbyt dużo leków?
Ja w mojej karierze widziałem pacjenta, który został przyjęty z ostrymi zaburzeniami żołądkowymi. Na kartce miał zapisane 49 różnych tabletek, które przyjmował codziennie. Miał ponad 70 lat, to cud, że przeżył. Ale ile osób nie przeżywa…
Ale dlaczego to jest takie niebezpieczne? Czym grozi?
Interakcje różnych substancji mogą być dramatyczne w skutkach. W miarę starzenia się organizm staje się coraz mniej wydolny, a więc działanie leków jest inne. Na przykład lek wolniej trafia do wątroby, co utrudnia usuwanie go z organizmu. Nawet zioła, wbrew pozorom, mogą zaszkodzić i o tym trzeba pamiętać.
Jak to?
Dziurawiec, zalecany przy zaburzeniach układu pokarmowego, może nasilać działanie leków przeciwdepresyjnych. To powoduje halucynacje, bóle, a nawet śpiączkę. Żeń-szeń hamuje działanie tabletek moczopędnych. Wyciąg z miłorzębu, czyli Ginkgo biloba, po który sięgamy, by wzmocnić pamięć, hamuje działanie leków przeciwzakrzepowych stosowanych po zawale serca, przy zakrzepicach, zatorowości płucnej. Jeśli pacjent cierpiący na te schorzenia wypije sobie wyciąg z miłorzębu, wcześniej czy później może trafić do szpitala z mocnym krwawieniem. Jeśli ktoś bierze leki przeciwcukrzycowe, a do tego wyciąg z morwy, może dochodzić do gwałtownego obniżenia cukru i omdleń. Jeżeli używamy dwóch leków, prawdopodobieństwo, że wchodzą między sobą w interakcje wynosi 5 proc. Przy stosowaniu pięciu leków - 50 procent, przy ośmiu - 100 procent. Kumulacja leków może być zabójcza. O tym trzeba pamiętać.
Dziurawiec może nasilać działanie leków przeciw-depresyjnych
To właśnie nazywamy wielolekowością?
Tak, wielolekowość zaczyna się, gdy bierzemy pięć leków. Ciężka wielolekowość - kiedy przyjmujemy ich 10. Taka jest definicja. Ale do tego jest bardzo krótka i prosta droga. Starszy człowiek lubi chodzić po lekarzach, bo ma czas. Ortopeda, okulista, endokrynolog… Każdy z nich przepisze po dwa leki i tworzy nam się lista z kilkunastoma pozycjami. A do tego dochodzą suplementy i zioła. To ucieka spod kontroli. Nie da się sprawdzać czy pacjent bierze suplement, czy nie, bo ten jest bez recepty. Dlatego pierwsze, co robię, jak przychodzi do mnie pacjent, to biorę ołówek, proszę o listę leków i innych środków, po czym zaczynam wykreślać. Staram się tę listę uporządkować. To wywołuje zdziwienie, ale tłumaczę, że to dla dobra pacjenta. Tak samo staram się, żeby pacjenci sami pilnowali zestawu leków. Dlatego proszę, żeby założyli zeszyt, w którym będą zapisywać wszystkie substancje. Wielolekowość powoduje efekt zupełnie odmienny od założonego - czyli pogorszenie komfortu życia, a nie jego polepszenie. Celem geriatrii jest nie wyleczenie, bo wielu rzeczy u seniorów się nie da wyleczyć, a właśnie zapewnienie komfortu życia. Dlatego należy przed wielolekowością przestrzegać.
Mówimy cały czas o suplementach, ale nie tłumaczymy czym są.
Suplementy to nie leki, tego nie wolno mylić. To środki, które zostały dopuszczone do obrotu. Zanim lek trafi do aptek, musi przejść przez trzy fazy badań i Urząd Rejestracji Leków. To długotrwały proces, bo medycyna jest oparta na dowodach. A suplement może być zrobiony wszędzie, nawet w garażu czy na strychu. Rejestruje się go przez inspektorat sanitarny. Urząd Rejestracji Leków nie ma nic do tego. Dlatego suplementy są tak groźne - bo nie są kontrolowane.
Dla przykładu: jeśli ktoś chce zjeść marchewkę, to dobrze i zdrowo. Ale jak już kupi suplement z betakarotenem, to tak, jakby naraz zjadł pięć kilogramów marchewki. Wtedy robi się już niebezpiecznie. W efekcie mamy nowotwory wywołane przedawkowaniem suplementów. To nowe zjawisko, ale zagraża nam i trochę wymyka się spod kontroli.
Ale w takim razie nie wolno brać suplementów w ogóle?
Nie, wcale tak nie uważam. Ale powinno się to odbywać pod ścisłą kontrolą. To jest niedopuszczalne, żeby w aptece pacjent był namawiany, żeby kupić „coś na pamięć”, czego nie ma na recepcie. O wszystkim decyduje lekarz! W pierwszej linii - lekarz rodzinny, który powinien mieć wiedzę i swoich pacjentów uświadamiać.
Można jakoś tej wielolekowości zapobiec?
Dobrym rozwiązaniem są te zeszyty, o których mówiłem. To naprawdę ułatwia sytuację. Pacjent robi listę leków, wpisuje datę, nazwy i dawkowanie, a gdy lekarz daje jakiś nowy środek, listę trzeba zmienić. W ten sposób powstaje historia leczenia pacjenta, pozwalająca po pierwsze na wyeliminowanie tego, co niepotrzebne, a po drugie pomaga, np. w SOR, kiedy trzeba szybko wiedzieć, co pacjent zażywa. Niestety, u nas, w Polsce nie ma nad tym kontroli, ale inne kraje wypracowują skuteczne metody.
Na przykład?
Na przykład we Francji jest taki model, że pacjent po 75 roku życia, gdy wychodzi ze szpitala, zostaje objęty opieką pielęgniarki. Ona pomaga mu wykupić leki i wszystko uporządkować, żeby nie był zagubiony i wiedział, co ile razy dziennie ma brać. Właśnie to powinno być wzorem dla naszego, wciąż niedoskonałego systemu.