Uwaga! Ślub z despotą grozi śmiercią lub kalectwem!
To nie żart. Mężczyzna, który pragnie pełni władzy i kontroli nad rodziną, przemienia się często w damskiego boksera lub sadystę. Bije swą ofiarę, potem ją przeprasza i rani od nowa. - To klasyczne zachowanie sprawców przemocy w rodzinie - twierdzi Robert Lubrant, prezes Stowarzyszenia „Bezpieczeństwo Dziecka”, które zajmuje się również resocjalizacją domowych oprawców.
Odetchnął z ulgą, gdy w ub. środę premier Morawiecki wycofał z BIP rządowy projekt nowelizacji ustawy o przemocy w rodzinie, legalizujący de facto jednorazowe pobicie żony, partnerki czy dziecka. Projekt zakładał też konieczność wyrażenia zgody ofiary przemocy na założenie „Niebieskiej karty”, czyli wszczęcie procedury monito-rowania dotkniętej przemocą rodziny przez policję i pracowników socjalnych. Zmienić się miała także sama nazwa ustawy: z „ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie” na „ustawę o przeciwdziałaniu przemocy domowej”. - Prawnicy sugerują, że w myśl takiego zapisu pobicie partnerki poza domem mogłoby ujść sprawcy na sucho - mówi Robert Lubrant.
Widział okaleczenia ofiar tak okrutne, że już na samo ich wspomnienie przechodzi go dreszcz. Zaczyna rozmowę o rodzinnych oprawcach od tej właśnie historii, bo opisywała ją niegdyś nasza gazeta.
Dotarliśmy wówczas do matki sadysty. Mieszkała z synem i jego partnerką we wspólnym mieszkaniu. Twierdziła, że nigdy nie słyszała krzyku ofiary. Nie widziała też okaleczeń młodej kobiety, bo ta zawsze chodziła w obszernym swetrze, z rękawami zakrywającymi dłonie i bardzo rzadko się odzywała. Centrum Pomocy Rodzinie „Medar”, w którym działał wówczas Lubrant, udzieliło okaleczonej kobiecie pomocy. - Moje współpracownice były przerażone tym, co zobaczyły na ciele ofiary. Były tam ślady przypalania papierosem, rany cięte i kłute - wspomina. Okaleczona kobieta przeszła potem dziesiątki plastycznych operacji, a we wrocławskim szpitalu miesiącami wyciągano ją z traumy. Wyrok: 4,5 roku więzienia dla oprawcy niewiele go nauczył. Kilka lat później Lubrant spotkał kolejną ofiarę mężczyzny.
- Okazało się, że z uwagi na wzorowe sprawowanie wyszedł on z więzienia wcześniej i bardzo szybko się ożenił. Ślub miał w Sylwestra i, jak twierdzi jego teściowa, już 1 stycznia zmienił się nie do poznania. Odseparował żonę od rodziny, zniszczył jej zdjęcia, pilnował kobietę nawet w pracy; siedząc w kiosku, który obsługiwała, a gdy przy kasie otarła się przypadkowo o jakiegoś mężczyznę, urządził jej tęgie lanie, sugerując, że to był jej kochanek - wylicza Lubrant. Cieszy się, że dzięki szybkiej interwencji matki ofiary oraz policji oprawca nie zdołał nowej ofiary okaleczyć tak dotkliwie, jak poprzedniej. Kat trafił ponownie do więzienia, tym razem jako recydywista.
- Minęło kilka lat i znów go spotkałem. Prowadziliśmy w zakładzie karnym w Koronowie program korekcyjno-edukacyjny dla recydywistów, skazanych za przemoc domową i tam pojawił się on. Moja współpracownica, która znała wyczyny tego sadysty, była wstrząśnięta tym, co od niego usłyszała - twierdzi Robert Lubrant. Skazany nie miał poczucia winy, nie okazał skruchy. - Oświadczył, że trafił do więzienia przez czysty przypadek. Za to, że był „taki trochę zaborczy wobec kobiet” i że nie weźmie udziału w terapii, bo za pół roku wychodzi z więzienia - wspomina Lubrant. Dowiedział się później, że skazany wysyłał z więzienia listy do agencji matrymonialnej. Szukał partnerki, która go przygarnie po wyjściu zza krat. - Nie zdziwię się, jeśli usłyszymy o kolejnej ofierze tego mężczyzny, bo on potrafi się świetnie kamuflować. W więzieniu miał świetne opinie. Był grzeczny i uczynny, ale jestem przekonany, że gdy złowi ofiarę i przejmie nad nią pełnię władzy, znów wyjdzie z niego bestia - ocenia Lubrant.
Odseparował żonę od rodziny, zniszczył jej zdjęcia, pilnował kobietę nawet w pracy; siedząc w kiosku, który obsługiwała, a gdy przy kasie otarła się przypadkowo o jakiegoś mężczyznę, urządził jej tęgie lanie, sugerując, że to był jej kochanek.
Czasem resocjalizacja się udaje
Resocjalizacja recydywistów, skazanych za domową przemoc, nie jest łatwa, ale niektórym taka terapia pomaga.
- Na 13 z 23 sesji terapeutycznych oczekujemy, że przestępca zrozumie swoją winę i przestanie obarczać nią innych: ofiarę, policjantów, biegłych. I tak na ogół jest. Wyjątkiem był dziadek Edward, 67-letni rolnik, który okazał się na resocjalizację odporny „ K... tu Jadźka powinna siedzieć, a nie ja!”, oświadczył po terapii - wspomina Robert Lubrant. Pamięta też rolnika, który tak zdzielił żonę, że oko jej wypadło. Uderzył za to, że źle podawała mu na polu snopki.
- Oprawca mówił, że lekarz włożył to oko na miejsce i tak swój wyczyn skwitował: „No i nic wielkiego się nie stało” -opowiada Lubrant.
Picie i bicie żony było niegdyś w popegeerowskich wioskach normą. „Staszek pije i bije, Wiesiek pije i bije, to dlaczego ja nie mam bić?”, tak tłumaczyli się sprawcy przemocy, a kobiety bały się wystąpić o rozwód, bo martwiły się, jak sąsiedzi to przyjmą. „Bo proboszcz wielokroć powtarzał, że rodzina to rzecz święta i tego, co Bóg złączył, człowiek rozłączać nie powinien ”, tak tłumaczyły strach przed sądowym uwolnieniem się od kata.
- To się trochę zmienia, ale sporo bitych kobiet nadal kryje sprawcę i jeśli nawet poskarżą się i policja założy oprawcy „Niebieską kartę”, to często tę skargę wycofują, bo partner przyszedł z kwiatkiem i obiecał poprawę lub postraszył, że kobieta sama z dziećmi sobie nie poradzi - twierdzi Lubrant. Rozmawiał niedawno z 29-latkiem, który odsiadywał szósty wyrok za znęcanie się nad partnerkami. I z wojskowym w randze kapitana, który ochoczo opowiadał o misji w Afganistanie, a mniej chętnie o tym, jak w pijanym widzie przykładał swoim partnerkom (Polce i Ukraince) do głowy nabity pistolet.
- Przemoc w rodzinie przekłada się na agresję dzieci, bo jeśli syn widzi, że ojciec biciem egzekwuje od matki pieniądze na wódkę, to stosuje podobny chwyt wobec kolegi. Bije go, by dostać pieniądze na papierosy lub cukierki i dochodzi do wniosku, że taka metoda się sprawdza - zauważa Lubrant.
Stowarzyszenie „Bezpieczeństwo Dziecka” od trzech lat zajmuje się tzw. alienacją rodzicielską. W siedzibie organizacji odbywają się spotkania rozwiedzionych rodziców z dziećmi. Głównie ojców z nieletnimi, mieszkającymi z matką. - Często emocje skłóconych eksmałżonków odsuwają na dalszy plan dobro dzieci. Nie na darmo prawnicy twierdzą, że kto ma dziecko przez 24 godziny na dobę, ten ma władzę i rządzi. Może manipulować dzieckiem i przedstawiać mu taki obraz drugiego rodzica, którego ten, spotykając się z potomkiem co dwa tygodnie, nie potrafi zmazać - twierdzi Lubrant. Ma w pamięci taką scenę: po spotkaniu, ojciec daje dziecku misia, a matka wyrywa mu zabawkę, ciska nią o podłogę i ciągnie płaczącą córkę do wyjścia. - Serce mi się krajało - przyznaje.
Rozwiedzionym rodzicom coraz trudniej jest się dogadać, bo sądy są zasypywane wnioskami o zabezpieczenie spotkań z dzieckiem. - Pewna pani doktor swoiście respektuje sądowy wyrok. Czeka, aż przystawimy jej w stowarzyszeniu pieczątkę, potwierdzającą przywiezienie dziecka na spotkanie z ojcem, a gdy już ją dostanie, mruga do syna, a ten wybiega na zewnątrz i czeka na matkę przy samochodzie. To smutne, bo takim aktem zemsty unieszczęśliwia i ojca, i dziecko - ocenia Lubrant. Zna też przypadek ojca, człowieka z wyższym wykształceniem, który nie pracuje i cały swój czas poświęca na pisanie skarg i pozwów. - Doskonale zna praw i wie, za co można otrzymać odszkodowanie. Przyznano mu je od matki za tzw. alienację rodzicielską, domagał się też 5 tys. zł od księdza, który miał użyczyć pomieszczenia na spotkanie z dzieckiem, ale ponieważ sąd nie zdążył kapłana o tym postanowieniu powiadomić i ten nie otworzył drzwi, ojciec zażądał odszkodowania.
Z policyjnych statystyk wynika, że w 2017 r. aż 68 tys. kobiet doświadczyło przemocy w rodzinie. - To przeraża, zważywszy, że organizacje pozarządowe, pomagające ofiarom przemocy dostają coraz mniej pieniędzy, a losy „Niebieskiej karty”, jedynego narzędzia, które pozwala na szybką interwencję w szczególnie drastycznych przypadkach, są niepewne - słyszymy w Stowarzyszeniu „Bezpieczeństwo Dziecka”.