Uwielbiam ulicę Piotrkowską!
Rozmowa z Anetą Dalbiak, dyrektorem Centralnego Muzeum Włókiennictwa w Łodzi
Pochodzi Pani z Łodzi?
Tak, jestem łodzianką. I to od wielu pokoleń. Mieszkał tu już mój pradziadek. Pochodzę z tradycyjnej, łódzkiej rodziny.
Jej członkowie byli związani z łódzkim przemysłem włókienniczym?
Niekoniecznie... Dziadek był nauczycielem. Ale moja mama przez chwilę pracowała w nieistniejących już zakładach włókienniczych „Norbelana” - na tym terenie buduje się dzisiaj osiedle mieszkaniowe. Nie zatem było u nas fabrycznych tradycji.
Pamięta Pani jeszcze tę przemysłową, włókienniczą właśnie Łódź?
Doskonale pamiętam tamten klimat. Szczególnie w głowie utkwił mi początek lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wtedy nastąpił poważny krach w przemyśle włókienniczym. Łódzkie fabryki błyskawicznie rozsypały się jak domino. Łódź była wówczas smutnym, szarym miastem. Bardzo się cieszę, że w ostatnich latach tak się zmieniła.
Ma Pani w Łodzi miejsca bliskie sercu?
Oczywiście. Bardzo lubię ulicę Piotrkowską. Uwielbiam przejść całą tę ulicę. Od Centralnego Muzeum Włókiennictwa do Placu Wolności. Usiąść pod pomnikiem Tadeusza Kościuszki. I patrzeć z tej perspektywy na ulicę Piotrkowską. Wygląda wtedy niesamowicie! Szczerze polecam takie spojrzenie na tę ulicę! Każdego zachwyci.
A w jakiej części miasta się Pani wychowała?
Na starym Polesiu! Chodziłam do Szkoły Podstawowej numer 26, czyli szkoły na „Pogonce”, jak nazywa się ulicę Pogonowskiego. Miała przez jakiś czas złą sławę, ale wiele się w niej obecnie dzieje. Obserwuję tę podstawówkę. Pracowała w niej moja mama. Na ulicy Pogonowskiego ma powstać woonerf. W tej szkole jest kino. Na studiach jedną z moich specjalizacji była pedagogika. Odbywałam więc praktyki w Szkole Podstawowej numer 26. Mam do niej wielki sentyment.
Dzisiaj pracuje Pani w Centralnym Muzeum Włókiennictwa. Pewnie odwiedzała je Pani jako dziecko?
Oczywiście! Chodziłam tam z moim dziadkiem, który jest historykiem. Zwiedzałam muzeum z jego komentarzem historycznym. Rzeczywiście, to miejsce było i jest fascynujące.
Czuje się tutaj ducha rodziny Geyerów?
Na pewno. Nie da się przecież oderwać tego budynku od historii przemysłowej Łodzi. Czuje się ją na każdym kroku. Gdy nawet idzie się korytarzem to skrzypi podłoga, są drewniane stropy... Cały czas to podkreśla, że jesteśmy w fabryce.
Myślała Pani, że kiedyś będzie pracować w takim miejscu?
Przez długi czas byłam związana z Muzeum Sztuki w Łodzi. Czuję się muzealnikiem. Centralne Muzeum Włókiennictwo w sferze moich marzeń funkcjonowało jako miejsce, w którym chciałabym się znaleźć. Ma ogromny potencjał, jest bardzo związane z Łodzią.
To przecież jedyne takie muzeum w Polsce...
Tak. A zbiory współczesnej tkaniny artystycznej są unikalne w skali europejskiej, a nawet światowej.
Na czym jeszcze polega niezwykłość Centralnego Muzeum Włókiennictwa?
Jest ono pierwszym przykładem rewitalizacji fabryki na cele kulturalne. Krystyna Kondratiuk, pierwsza dyrektorka i założycielka muzeum włókiennictwa, zrobiła coś, co było prekursorskie w skali Europy. Zaadoptowała fabryczny budynek, który był ruiną na cele kulturalne.
W waszym muzeum niemal zawsze są wycieczki...
Wynika to z tego, że trudno być w Łodzi i nie odwiedzić tego miejsca. Trudno też, by łodzianie nie znali naszego muzeum. Wszyscy znają Białą Fabrykę. To jedno z flagowych miejsc miasta. Przyjeżdża do nas wiele wycieczek z Polski, zagranicy. Od kilku lat Łódź ożywiła się bardzo turystycznie. Idąc ulicą Piotrkowską z każdej strony słyszymy obcy język. To turyści i studenci, którzy przyjeżdżają do Łodzi.
Centralne Muzeum Włókiennictwa to też nowoczesna instytucja, stosująca techniki interaktywne...
Częścią naszego muzeum jest Kotłownia. Została zaadoptowana w taki sposób, że jest muzeum interaktywnym. Program, który teraz proponujemy jest bardzo różnorodny. Są to wystawy, spotkania, warsztaty, koncerty. Za chwilę rozpocznie się Geyer Music Factory. Od 2009 roku odbywa się na naszym dziedzińcu. Nasze muzeum jest więc miejscem, które cały czas tętni życiem.
Muzeum ma na pewno nowe plany...
Jestem w nim od września zeszłego roku, po wygranym konkursie. Przeszliśmy reformę organizacyjną. Chciałabym, aby muzeum stało się również miejscem spotkań rodzinnych. Mogliby tu przychodzić rodzice z dziećmi. By każdy znalazł ofertę dla siebie. Mam nadzieję, że wystawy, które zaproponujemy będą na naprawdę wysokim poziomie. Już w przyszłym tygodniu otworzymy wystawę „Bunt materii”. W ubiegłym roku odbyła się 15. edycja Triennale. Podsumujemy te wszystkie lata. Pokażemy na ekspozycji prace gromadzone w naszym muzeum od 1972 roku. Nie pokażemy prac tych artystów, którzy zostali nagrodzeni, ale tych, których prace wyłamały pewne schematy myślenia o pracy w tkaninie.
Jakie wrażenie robi na Pani współczesna Łódź?
Jestem entuzjastką tego miasta. Ogromnie cieszę się, że Łódź przestała być smutna, szara. Ludzie wychodzą z domów, chcą się spotykać. Kwitnie życie społeczne. To niesamowite! W latach dziewięćdziesiątych widziałam szare ulice, a na nich smutnych ludzi. Upadek przemysłu sprawił, że wielu straciło pracę. Teraz to miasto zaczęło znowu żyć.
Czego by Pani życzyła swojemu miastu?
Oczywiście dalszego rozwoju, optymizmu i szerokiego uśmiechu.