Wojciech Rodak

[V DYWIZJA STRZELCÓW POLSKICH] Zdradzeni przez Czechów. Polscy strzelcy na Syberii

Żołnierze V Dywizji Syberyjskiej na patrolu Fot. NN, zbiory ośrodka Karta, udostępnił Bolesław Monikowski Żołnierze V Dywizji Syberyjskiej na patrolu
Wojciech Rodak

W latach 1918-1920 V Dywizja Strzelców Polskich toczyła zacięte boje z bolszewikami na dalekiej Syberii. Jej koniec był tragiczny. Walnie przyczynili się do niego czescy pseudosojusznicy

Prof. Roman Dyboski, słynny filolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, na początku I wojny światowej służył w armii austriackiej. Już w grudniu 1914 r. trafił do rosyjskiej niewoli i został zesłany na Syberię. Tam od 1918 r. był oficerem w V Dywizji Strzelców - polskiej formacji wojskowej, która tysiące kilometrów od granic odrodzonej Ojczyzny, pod obcym dowództwem, zmagała się z Armią Czerwoną i probolszewicką partyzantką. Po latach Dyboski gorzko określił ten zapomniany epizod polskiego oręża jako „nowe San Domingo”. Kolejną, po pamiętnej haitańskiej ekspedycji z czasów napoleońskich, tragedię legunów tułaczy spod znaku Orła Białego, tylko rozgrywającą się „wśród nowych dekoracji”:

„zamiast żarów tropikalnych - mrozy syberyjskie, zamiast […] lasów podzwrotnikowych - tajga […], zamiast żółtej febry - tyfus plamisty, zamiast Murzynów - bolszewicy […]. A w sercu ta sama beznadziejna tęsknota za dalekim krajem, a na karku to samo jarzmo cudzej służby pod polskim znakiem”.

Nie można odmówić celności tej analogii. Zwłaszcza gdy dokładnie przyjrzymy się dramatycznym losom V Dywizji Strzelców Polskich.

U boku Czechosłowaków

Powstanie i losy V Dywizji są nierozerwalnie związane z Korpusem Czechosłowackim. Korzenie tej jednostki sięgają początków I wojny światowej.

Czesi, i w dużo mniejszym stopniu Słowacy, od początku zmagań na froncie wschodnim należeli do najbardziej niepewnych elementów w armii austriackiej. Nie zamierzali ginąć za starego cesarza Franza Josefa. Marzyli o wskrzeszeniu własnego niepodległego państwa. Poza tym popularne były wśród nich idee panslawistyczne. W Rosjanach widzieli raczej sojuszników niż wrogów. Dlatego też, gdy tylko docierali na pierwszą linię, wielu z nich bez walki poddawało się carskim żołnierzom. Zjawisko to nierzadko przybierało charakter masowy. Na stronę przeciwnika przechodziły nawet całe pułki złożone z Czechów.

Rosjanie nie zamierzali trzymać takich wartościowych rezerw ludzkich za drutami obozów jenieckich. W lutym 1916 r. utworzono z nich 1. Czechosłowacką Brygadę Strzelców, liczącą kilka tysięcy żołnierzy. Brała ona udział w starciach na froncie galicyjskim. Sprawdziła się. Więc w 1917 r. z austriackich dezerterów sformowano większą jednostkę, Korpus Czechosłowacki, w sile aż 40 tys. żołnierzy.

Żołnierze V Dywizji Syberyjskiej na patrolu
NN, Instytut Polski im. Gen. Sikorskiego w Londynie Przemarsz żołnierzy V Dywizji Syberyjskiej

W momencie wybuchu rewolucji październikowej gros sił Korpusu stacjonowało na terenie Ukrainy. Czesi byli niechętni bolszewikom, ale początkowo nie zamierzali mieszać się w zmagania wojny domowej. Ich podstawowym celem było kontynuowanie walki z państwami centralnymi, walka o wykrojenie z Austro-Węgier własnego państwa. Jednakże komuniści ich sprowokowali. Odbyło się to w następujących okolicznościach.

Przywódcy czechosłowackiego ruchu niepodległościowego organizowali własną armię narodową u boku państw ententy. Chcieli ściągnąć Korpus do Francji. W lutym 1918 r. bolszewicy podpisali z nimi, tzn. reprezentantami Czechosłowackiej Rady Narodowej w Rosji, umowę, w której wyrażali zgodę na przejazd formacji Koleją Transsyberyjską do Władywostoku, skąd miała ona wyruszyć statkami do Europy (zachodni szlak był odcięty przez Niemców). Jednakże niedługo potem rewolucyjne władze zawarły traktat pokojowy w Brześciu z państwami centralnymi. Po czym Niemcy zaczęły wywierać presję na Moskwę, by ta złamała umowę i rozbroiła Korpus Czechosłowacki. Bolszewicy w końcu im ustąpili. Na własne nieszczęście.

W maju 1918 r. oddziały czechosłowackie, liczące wówczas już 45 tys. ludzi, znajdowały się w trakcie ewakuacji. Eszelony Korpusu były rozciągnięte wzdłuż linii transsyberyjskiej od Uralu po sam Władywostok. Właśnie wtedy Armia Czerwona, na rozkaz Trockiego, zaatakowała Czechów. Ci nie poprzestali na obronie. W odwecie za zdradę rozpoczęli antybolszewicką ofensywę wzdłuż całej Kolei Transsyberyjskiej. Byli dobrze uzbrojeni i zdeterminowani. Impet i skala ich natarcia sprawiły, że komuniści znaleźli się w odwrocie. Od czerwca do września 1918 r. Korpus, dowodzony przez gen. Jana Syrovego, walnie przyczynił się do oczyszczenia z bolszewików całej połaci dawnego Cesarstwa Rosyjskiego, od Powołża po Syberię. W toku kampanii wspierały go białogwardyjska armia admirała Aleksandra Kołczaka oraz 90-tysięczne siły interwencyjne mocarstw zachodnich i Japonii, które latem 1918 r. wylądowały w okolicach Władywostoku.

Na wyzwolonych obszarach zaczęli się uaktywniać Polacy - byli żołnierze armii rosyjskiej, korpusów polskich w Rosji, jeńcy z armii austro-węgierskiej i Legionów. Od początku lata 1918 r. spontanicznie tworzyli pierwsze oddziały u boku Czechosłowaków. W końcu militarna współpraca obu nacji na dalekiej Syberii została sformalizowana. Polski Komitet Wojenny (PKW), organizacja wojskowa powołana przez Polaków, podpisał umowę z Czechosłowacką Radą Narodową w Rosji. Na jej podstawie Czesi mieli zapewnić Polakom wszelką pomoc przy organizacji wojsk. Powstałe jednostki miały podlegać dowództwu gen. Syrovego.

W sierpniu na czele PKW stanął emisariusz gen. Hallera, były oficer Legionów mjr Walerian Czuma. To on zainicjował koncentrację rozproszonych polskich oddziałów w Bogorusłanie (południowa Rosja). Już we wrześniu sformowano tam 1. Pułk Strzelców im. Tadeusz Kościuszki, szwadron kawalerii i baterię artyleryjską. W miesiąc później te skromne siły, niewiele ponad tysiąc żołnierzy, znalazły się na froncie pod dowództwem ppłk. Kazimierza Rumszy, oficera wywodzącego się armii rosyjskiej. Operowały u boku białogwardzistów gen. Kappela. Polacy byli karni i bitni. Odnieśli wiele sukcesów w starciach z bolszewikami, m.in. pod Nikołajewką, Sardykami, Bielebiejem i Bichmietiewem.

Żołnierze V Dywizji Syberyjskiej na patrolu
Przemarsz żołnierzy V Dywizji Syberyjskiej

Niestety wiktorie te, mimo iż rozsławiły polskich żołnierzy, nie mogły zatrzymać pochodu odzyskujących inicjatywę bolszewików na wschód. Bogorusłan był zagrożony. W związku z tym centrum organizacyjne Wojska Polskiego ewakuowano aż na Syberię, do Nowonikołajewska (dziś Nowosybirsk). Tam właśnie narodziła się V Dywizja.

Królowie nocy

W początkach 1919 r. Polacy, uważani za część Armii Polskiej gen. Hallera, przeszli oficjalnie pod dowództwo gen. Maurice’a Janina, stojącego na czele całości antybolszewickich sił sprzymierzonych na Syberii. Łączono z nimi wielkie plany. Planowano uformować z nich korpus składający z dwóch dywizji, brygady zapasowej, a nawet z oddziału lotniczego. Ostatecznie, głównie z powodu deficytu uzbrojenia i zaopatrzenia, z dniem 25 stycznia 1919 r. utworzono z nich jedynie V Dywizję Strzelców Polskich, zwaną powszechnie Dywizją Syberyjską. Nadzór nad jej organizacją sprawował mjr Czuma, a dowodził nią ppłk Rumsza.

Jednostka liczyła około 12 tys. żołnierzy. Jak podawał Henryk Bagiński, 90 proc. szeregowych i 70 proc. oficerów stanowili jeńcy z armii austriackiej. Reszta rekrutowała się spośród weteranów armii carskiej, potomków zesłańców syberyjskich, a także białogwardyjskich dezerterów, nierzadko z kryminalną przeszłością. Zresztą element o niskim morale, szczególnie w pierwszej fazie organizacji dywizji, nastręczył polskiemu dowództwu sporo problemów. W marcu 1919 r., prawdopodobnie na skutek agitacji bolszewickiej, doszło nawet do buntu w jednym z pułków. Szybko go stłumiono. Prowodyrzy incydentu zostali surowo ukarani, a jednostkę rozwiązano.

Żołnierze V Dywizji Syberyjskiej na patrolu
Żołnierze V Dywizji Syberyjskiej tuż przed wyjazdem z Nowonikołajewska (1919 r.)

W Dywizji obowiązywała komenda i regulaminy Legionów Polskich. Żołnierze nosili takie mundury, jakie były dostępne. Najpierw dominowały komplety rosyjskie. Z czasem, stopniowo, wymieniano je na francuskie, w kolorze niebieskim. Ze względu na ostry klimat w okresach zimowych garderobę Polaków uzupełniały baranie kożuchy lub inna ciepła odzież. Na ich czapkach widniały charakterystyczne hallerowskie orzełki.

Uzbrojenie sybiraków było bardziej jednolite. Większość posiadała nowoczesne japońskie karabiny Ariska 05. Na stanie Dywizji znajdowały się również francuskie i rosyjskie karabiny maszynowe, a także niewiele ponad 20 dział. Poza tym Polacy nieustannie dozbrajali się kosztem armii Kołczaka. Po prostu okazjonalnie kradli ich sprzęt. Biali oficerowie przebywający w Nowonikołajewsku przez chwilę nieuwagi tracili nagany. Ba, zdarzało się, że podkomendni Rumszy zuchwale rabowali swoim sojusznikom całe transporty artyleryjskie.

Zresztą nie tylko tak objawiała się ich demoralizacja. Żołnierze Dywizji mieli niewielkie żołdy, ale pośród wszechobecnej biedy nawet on stanowił pokaźny kapitał. Przepuszczali je więc szybko na pijackich eskapadach w towarzystwie prostytutek. Było to zjawisko na tyle powszechne, że zdarzały się noce, podczas których tylko pojedynczy wojacy pozostawali w koszarach, jak nakazywał regulamin. Ta patologia kwitła wbrew wszelkim zakazom i interwencjom dowództwa.

Poza Nowonikołajewskiem, na pierwszej linii starć z bolszewikami, Polacy dali się poznać jako znakomici żołnierze, ale ich ogólne zachowanie również miało niewiele wspólnego z etosem rycerskim.

Diabły Dojana

Na trzon sił V Dywizji Syberyjskiej składały się trzy pułki piechoty, batalion kadrowy, pułk ułanów, batalion inżynieryjny, a także batalion szturmowy. Ten ostatni był oczkiem w głowie Czumy. Składał się z mniej więcej dwustu najbardziej sprawnych fizycznie i najlepiej wyszkolonych weteranów. Wyróżniali się oni lepszym uzbrojeniem i nosili na głowach stalowe hełmy. Dowodził nimi kpt. Edward Dojan-Miszewski, były legionista I Brygady. Wkrótce stali się oni dla syberyjskiego chłopstwa symbolem terroru. Rosjanie mawiali: „Polacy to jeszcze nic, ale te Dojany to straszny naród”. Oto wydarzenia, pod wpływem których wykuło się to powiedzenie.

Wiosną 1919 r. zaczęło się gwałtownie pogarszać położenie sił antybolszewickich. Od kwietnia Armia Czerwona wypierała coraz dalej na wschód białogwardzistów Kołczaka. Dyktator Syberii, bo takim tytułem obdarzył sam siebie carski admirał, ponosił coraz większe straty. Musiał je sobie rekompensować zwiększeniem poboru rekruta. Jednocześnie nasilił też rekwizycje żywności. Oba ruchy wywołały silne niezadowolenie rosyjskich chłopów. Co rusz w różnych punktach Syberii wybuchały zbrojne rewolty. W tajdze i siołach pojawiła się silna probolszewicka partyzantka, która m.in. zagrażała bezpieczeństwu najważniejszej linii komunikacyjnej sprzymierzonych - Kolei Transsyberyskiej. W odpowiedzi Kołczak rozpoczął krwawą kampanię pacyfikacyjną w zbuntowanych regionach. Wspomagali go w tym m.in. Czechosłowacy i Polacy.

Żołnierze V Dywizji Syberyjskiej na patrolu
Aleksandr Kołczak (1874-1920). Był oficerem carskiej marynarki wojennej. Dowodził okrętami w czasie wojny rosyjsko-japońskiej, a potem w czasie I wojny światowej (na Bałtyku i Morzu Czarnym). Po wybuchu rewolucji październikowej uciekł na Zachód. Następnie, wiosną 1918 r., przybył na odbitą przez Czechów i wojska sojusznicze Syberię. W listopadzie, z pomocą wojsk interwencyjnych, objął dyktatorską władzę nad białym rządem w Omsku. W 1920 r. jego armia została rozbita przez bolszewików. Ci ostatni rozstrzelali go w lutym 1920 r. w Irkucku

Zdemoralizowani latami walk i bestialstwami rewolucji żołnierze Rumszy nie ustępowali w okrucieństwach swoim rosyjskim i czeskim sojusznikom. Ekspedycje karne spustoszyły dziesiątki wsi. Gospodarzy podejrzanych o sprzyjanie rewolucji wieszano lub rozstrzeliwano. Pretekstem, jeśli w ogóle jakiś był potrzebny, mógł być donos nieprzychylnego sąsiada. Kobiety były masowo gwałcone lub upokarzane w inny sposób (kazano im np. batożyć się nawzajem rózgami po gołych tyłkach). Grabiono na potęgę. Chłopom zabierano bydło, konie i żywność. Pozwolenie na te praktyki dawali sami oficerowie, mawiając, że „trzeba się odkuć za lata zaborów”. Szczególnie odznaczali się na tym polu właśnie szturmowcy kpt. Dojana-Miszewskiego, czym na długie lata zapisali się w pamięci mieszkańców Syberii.

Poza uczestnictwem w operacjach przeciwpartyzanckich żołnierze V Dywizji skutecznie ochraniali Kolej Transsyberyjską przed bolszewickimi sabotażystami. Stworzyli także niewielką flotę statków, uzbrojonych własnym sumptem, które patrolowały rzekę Ob, oczyszczając jej wybrzeża z komunistycznych oddziałów.

Tymczasem Armia Czerwona dalej gromiła armię Kołczaka. Zajęła całą zachodnią Syberię. W listopadzie 1919 r. padła dotychczasowa stolica białych Omsk. Ich zdemoralizowane wojsko straciło wartość bojową. Cofało się w panice. Mnożyły się dezercje. Pojawienie się bolszewickich sołdatów u bram Nowonikołajewska wydawało się kwestią czasu. Wobec tych faktów gen. Janin podjął decyzję o rozpoczęciu ewakuacji podległych sobie wojsk, w tym Korpusu Czechosłowackiego i Dywizji Syberyjskiej, w kierunku Władywostoku. Wątpliwy zaszczyt osłaniania odwrotu przypadł właśnie Polakom.

Klukwiennaja

Sprzymierzeni wycofywali się w kierunku wschodnich wybrzeży Rosji setkami pociągów ciągnących jeden za drugim wzdłuż trasy Kolei Transsyberyjskiej. Przodem jechały eszelony z białymi dostojnikami, za nimi znajdowali się Czesi i Słowacy, a wielesetkilometrową kolumnę zamykały oddziały V Dywizji. W dziesiątkach wagonów jechali nie tylko polscy żołnierze, ale również syberyjskie żony i dzieci wielu z nich.

Transporty przemieszczały się w żółwim tempie. W dodatku co chwila się zatrzymywały. Przyczyny były różne. Co rusz jakaś lokomotywa miała awarię lub zaczynało jej brakować paliwa. Niektóre z nich trzeba było usuwać z drogi. Poza tym bolszewiccy sabotażyści niszczyli tory. A do tego Czesi wycofywali się nieśpiesznie, rabując po drodze wszystko, co się dało, na mijanych stacjach.

Żołnierze V Dywizji Syberyjskiej na patrolu
Pułk. Kazimierz Rumsza

Wszystko to spowodowało, że Polacy wkrótce znaleźli się w dramatycznym położeniu. Armia Czerwona deptała im po piętach. Komunistyczne bandy bez przerwy atakowały ich powolne pociągi. A apele do Czechów o wsparcie pozostawały bez odzewu.

Wreszcie w grudniu 1919 r. Armia Czerwona, przemieszczając się leśnymi drogami, dogoniła ostatnie polskie eszelony. W trzydniowej bitwie pod Tajgą żołnierze kpt. Józefa Werobeja, wspierani przez pociąg pancerny, pokonali co prawda przeważające siły czerwonych, ale ten cios nie poprawił położenia V Dywizji. Nadal nie mogła odsadzić przeciwnika na bezpieczną odległość. A tymczasem wyczerpywały się zapasy, a żołnierze byli przemęczeni ciągłym napięciem.

Ostatecznie los Polaków przypieczętował spór z Czechami. Oficerowie Dywizji próbowali ich przekonać, by przepuścili ich eszelony z przemęczonym walką wojskiem i sami przejęli obowiązki ariergardy. Żądali połączenia telegraficznego z gen. Janinem, by przekonać go do tego pomysłu. Na to Czechosłowacy zerwali linie telegraficzne i zablokowali tory polskim eszelonom zepsutymi parowozami.

W ten sposób kolumna V Dywizji została unieruchomiona pod stacją Klukwiennaja, 120 km na wschód od Krasnojarska. Niedługo potem otoczyły ją przeważające siły Armii Czerwonej.

Postawione pod ścianą dowództwo sybiraków było podzielone w kwestii kierunków działania. Czuma chciał pertraktować z bolszewikami. Natomiast pułkownicy Rumsza i Lichtarowicz proponowali, by porzucić kobiety i dzieci w wagonach i, wzorem kołczakowców, przedzierać się przez śniegi dalej na wschód. Większość oficerów, uważając takie rozwiązanie za haniebne, wzięła stronę Czumy. 10 stycznia 1920 r. V Dywizja Strzelców Polskich skapitulowała przed bolszewikami. Los większości z tych żołnierzy był tragiczny.

Zagłada

Nie wszyscy sybiracy poszli pokornie do niewoli. Przeszło tysiąc z nich, w tym płk Rumsza, zbiegło i przedarło się do Władywostoku. Udało im się wrócić drogą morską do odrodzonej Polski. To z nich latem 1920 r. w kraju utworzono Brygadę Syberyjską, która odznaczyła się w toku wojny polsko-bolszewickiej.

Dużo mniej szczęście mieli ci, którzy pozostali na Syberii. Komuniści, mając za nic konwencje międzynarodowe, trzymali ich w fatalnych warunkach. Na początku polskich jeńców zdziesiątkowała epidemia tyfusu. Tysiące z nich umarły. Potem porozdzielano ich po podobozach, w których zabijały ich głód i katorżnicza praca w ekstremalnych warunkach pogodowych. W efekcie bolszewickiej niewoli nie przeżyło, według szacunków, około 4,5 tys. z 10 tys. jeńców.

Ocaleni zostali repatriowani do Polski dopiero w 1922 r. Wielu z nich umarło niedługo później na skutek gruźlicy i innych chorób, które przywieźli z Syberii.

Tak wygląda tragiczny bilans polskiego „drugiego San Domingo”.

Bibliografia:

Wojciech Rodak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.