Vaculik: - To będzie drużyna przyjaciół
Martin Vaculik opowiada dlaczego nie został hokeistą, co przekonało go do przyjęcia oferty w Toruniu i planach powrotu do Grand Prix.
- To nie pierwsze podejście torunian do ciebie. Byłeś już kiedyś blisko klubu, jeszcze w czasie startów w gronie juniorów.
- Nie warto już do tego wracać, były kiedyś rozmowy, ale to przeszłość. Bardzo się cieszę, że w tym roku udało się dogadać. Zaraz na początku rozmów przedstawiono mi koncepcję składu i bardzo mi się spodobała, wiedziałem, że to projekt, w którym chcę uczestniczyć. To drużyna, która ma ambicje i możliwości walki o najwyższe trofea, chcę jeździć właśnie w takim towarzystwie. To wspaniałe dla zawodnika i bardzo motywujące. To jest drużyna złożona nie tylko z mocnych zawodników, ale także z dobrych kolegów, przyjaciół. Nie mogłem sobie wymarzyć lepszego miejsca na kontynuowanie kariery.
- To drużyna na miarę mistrzostwa Polski?
- Zostawmy typowania na boku. Nie lubię oceniać siły przed sezonem, opowiadać o dream teamach. Wiadomo jaki jest żużel, nie wszystkie plany udaje się zrealizować. Czasami wystarczy jakaś kontuzja, żeby pokrzyżować szyki. Możemy teraz rozmawiać jedynie o potencjale. Moim zdaniem, jeżeli każdy z zawodników da z siebie wszystko i pojedzie na miarę oczekiwań, to jesteśmy w stanie wygrać wszędzie. To może być naprawdę dobry rok dla Torunia.
- W Tarnowie byłeś liderem zespołu, a po sezonie klub nawet nie podjął z tobą rozmów.
- Nie wypada mi się wypowiadać na ten temat. Unia musiała obniżyć budżet i poszukać oszczędności, nie wiadomo, czy w ogóle ktoś pojawi się w moje miejsce. Dla mnie to nic niezwykłego. Kocham ten sport, ale za darmo jeździć się nie da, więc musiałem poszukać sobie miejsca, które da mi szanse na kolejny rozwój. Chcę być coraz lepszy, a do tego muszę dużo inwestować. Przedstawiłem warunki zgodne z moimi celami sportowymi.
- Z KS dogadałeś się bardzo szybko, kilkanaście dni po rozstaniu z Tarnowem ogłosiłeś, że będziesz jeździł w Toruniu.
- Rozmowy od początku były bardzo konkretne. Przedstawiłem swoje oczekiwania, klub zaprezentował swoje możliwości, cele na przyszły sezon. Od razu mi się to spodobało.
- Z Hancockiem i Gomólskim świętowałeś już mistrzostwo Polski w Tarnowie.
- Tak, znamy się i dogadujemy bardzo dobrze. Zresztą z wszystkimi zawodnikami KS mam bardzo dobre relacje. Adrian, Paweł i Chris to fajni chłopacy, atmosfera w parkingu na pewno będzie odpowiednia.
- Widzisz jakieś słabe punkty w tym zestawieniu?
- Zawsze staram się koncentrować na pozytywach. Trudno mi zresztą znaleźć jakieś słabe punkty w toruńskim zespole.
- W ostatnim sezonie tor na Motoarenie nie był jednak wielkim atutem torunian...
- To świetny tor do ścigania. Może i wszystkim jeździło się tu dobrze, ale nam także i to jest najważniejsze.
- Jak to jest być jedynym żużlowcem w swoim kraju? Dlaczego żużel, a nie hokej?
- Pochodzę z Żarnovicy, a w tym mieście żużel zawsze był bardziej popularny. Mój ojciec Zdeno ścigał się na torze i ja kontynuuję jego tradycje. A inna sprawa, że na hokej jestem zbyt szczupły (śmiech). Żużel od początku mnie kręcił, ta prędkość, adrenalina, lubię ryzykować.
- W Polsce jesteś bardzo znany, a w swoim kraju?
- Z roku na rok jest lepiej. Bardzo wiele dla promocji żużla, zresztą w całej Europie, zrobiły transmisje z mistrzostw Europy w Eurosporcie. Wiele osób na Słowacji obejrzało żużel w telewizji i dopingowało mnie potem. Liczę, że wkrótce wrócę do Grand Prix i będę jeszcze skuteczniej promował speedway w swoim kraju.
- No właśnie: wygrałeś turniej w Gorzowie z „dziką“ kartą w 2012 roku, ale w kolejnym sezonie nie poradziłeś sobie w roli stałego uczestnika.
- Nie ma co ukrywać, to był dla mnie zły sezon. Nie będę szukał wymówek, to ja zawiodłem. Jestem winny, bo narzuciłem na siebie zbyt wielką presję, miałem ogromne oczekiwania. Do tego doszły kłopoty ze sprzętem i zupełnie się pogubiłem. Nie byłem chyba przygotowany na takie obciążenie. Bardzo chcę tam wrócić i jeszcze raz spróbować swoich sił, nastawiam się mocno na kwalifikacje w 2016 roku. Nauczyłem się radzić ze swoimi problemami, potrafię sam znaleźć rozwiązanie.
- Ta porażka chyba wiele cię nauczyła, bo dwa ostatnie lata miałeś kapitalne.
- To kwestia moich indywidualnych treningów, współpracy z tunerem, funkcjonowania całego teamu, wsparcia rodziny i przyjaciół - bez jednego z tych elementów dobra jazda nie byłaby możliwa. Wszystko wokół mnie układa się ostatnio idealnie, nie mam praktycznie żadnych zmartwień.
- Nie byłoby Martina Vaculika tak mocnego w ekstralidze, gdyby nie Finn Rune Jensen. Łączą was więzy bardziej niż biznesowe.
- Jesteśmy przyjaciółmi. Bez tego nie udałoby się nam osiągnąć takiego porozumienia. Umówmy się, nie znam się zbyt dobrze na mechanice i nie potrafię tunerowi dokładnie powiedzieć, co trzeba poprawić. Mogę jedynie podzielić się swoimi wrażeniami, ale to od niego zależy reszta. Z Jensenem współpracujemy od lat, spotykamy się poza sezonem. Dzięki temu on potrafi mnie wysłuchać i zrozumieć moje oczekiwania. To jeden z najlepszych tunerów na świecie.
- Święta spędzasz rodzinnie?
- Jak najbardziej, jadę na Słowację do rodziny. Sylwestra także spędzę spokojnie w gronie najbliższych.