Vincent V. Severski: Pisząc książki, kontynuuję etos oficera wywiadu
Śmiech, który towarzyszy służbie wywiadu, działa jak najgorsza trucizna. Zabija go. Nie mnie zrobiono krzywdę, zrobiono ją polskiemu wywiadowi. Dobry wywiad to taki, który jest szanowany przez partnerów i przeciwników - mówi pisarz Vincent V. Severski w rozmowie z Anitą Czupryn.
„Odwet” - twoja najnowsza książka - powstała z wściekłości?
Wściekłość to zbyt mocne słowo; rzadko go używam. Staram się panować nad słowami, które wypowiadam. Ale na pewno jest to powieść, która powstała z bezsilności. I ze złości.
Kiedy ją czytałam, czułam na przemian frustrację, gorycz, niechęć, rezygnację…
Tak, tak. To wszystko tam jest.
Mam wrażenie, że od czasu, kiedy spotykaliśmy się i rozmawialiśmy przy okazji ukazywania się „Nielegalnych” i kolejnych tomów tej szpiegowskiej serii, która przyniosła ci wielką popularność i ponad pół miliona sprzedanych książek, minęła cała epoka. Dziś świat jest już zupełnie inny. Również świat w twojej nowej serii - najpierw w „Zamęcie”, teraz w „Odwecie”. Co się stało?
Słusznie zwróciłaś na to uwagę, bo moja tetralogia była w gruncie rzeczy optymistyczna. Mimo że opowiadała o złu, o złych ludziach, o nagannych rzeczach, to jednak kończyła się pogodnym tchnieniem - idziemy do przodu, udało się zrobić coś dobrego. Z taką myślą wtedy te książki pisałem. Z tym że ja nigdy nie piszę książek w oderwaniu od rzeczywistości. Jestem autorem, który jak gąbka chłonie wszystko to, co się dzieje wokół, i jak katalizator to wszystko przetwarzam, filtrując przez swoje doświadczenie, wiedzę, emocje czy wrażliwość. Po tylu latach służby dla państwa, tylu latach istnienia w tego typu działalności to zupełnie naturalny odruch.
Aktualna rzeczywistość nie nastraja cię pozytywnie?
Dlatego właśnie „Odwet” taki jest. Chmurny. Jak wiesz, kiedy piszę, nie mam od początku do końca gotowego scenariusza. Historia rozwija się w trakcie pisania, ale też rzeczywistość się zmienia. Piszę i zerkam do internetu, piszę i patrzę na Facebooka, czytam różne rzeczy; a to ktoś do mnie pisze, nie ukrywając, że jest wściekły czy poirytowany. Te światy się przenikały. Przez ostatni rok, kiedy pisałem „Odwet”, docierało do mnie bardzo dużo złych wrażeń, emocji od ludzi, które filtrowałem przez swoje wnętrze. Choć muszę powiedzieć, że dla mnie osobiście, prywatnie w życiu, to był bardzo udany rok. Bardzo dobry czas. Może dlatego ta moja frustracja jest taka spotęgowana, bo prywatnie miałem świetny rok, ale miejsce, w którym żyję, to środowisko - jest okropne.
To frustracja pisarza czy byłego szpiega - oficera wywiadu?
Nie jestem w stanie tego rozdzielić. Pisząc książki, niejako kontynuuję swoje życie, misję, nawet etos oficera. Nie potrafię inaczej patrzeć na świat niż oczami byłego szpiega i tłumaczyć go ludziom jako pisarz na papierze. Może gdybym miał występować publicznie, na wiecach… Bo kiedy występuję na spotkaniach autorskich, to nie jestem tą samą osobą, która pisze. Jestem innym człowiekiem.
Kiedy występujesz na spotkaniach autorskich, to jesteś bardziej optymistyczny i widzisz, że świat jest wspanialszy?
Być może dzieje się tak dlatego, że na te spotkania przychodzą ludzie, moi czytelnicy, którzy znają moje książki, rozumieją mnie, mam z nimi kontakt. Nie muszę się przed nimi głęboko obnażać, mogę mówić tak, jak czuję i wiem; oni w większości myślą i czują to samo. Zresztą, wiem o tym, dokładnie tak też odczytują moją najnowszą powieść „Odwet” ci, którzy już ją przeczytali. Wówczas jest zupełnie inny rodzaj rozmowy z ludźmi. Czuję się wtedy w środowisku nie tyle, że przyjaznym, ale które wie, co chcę powiedzieć, co opisałem. W sumie przez to, że jest to środowisko, które myśli i mówi podobnie jak ja, rodzi się iskierka optymizmu.
Jeszcze kiedy pracowałeś nad tą powieścią, odgrażałeś się, że będzie ona zupełnie inna. Że będzie to historia bez słodzenia. Teraz, gdy książka ma właśnie swoją premierę, możesz powiedzieć, że pokazałeś inną pracę szpiega niż ta, którą dzięki Twoim powieściom poznaliśmy? Czy bardziej chodziło ci o to, aby pokazać, czym praca szpiega w istocie jest, jak przekłada się na relacje, na życie w ogóle?
Nie pokazuję innego życia czy innej pracy szpiega, tylko wymiar, o którym do tej pory nie mówiłem. Albo przynajmniej nie mówiłem tak wyraźnie i głośno, a może nawet chwilami - tak brutalnie. Dlatego że postaci, które się pojawiają - moi koledzy, koleżanki - okazują się postaciami dużo więcej niż dwu- czy trzywymiarowe. Etos pracy, życie wewnętrzne, zwykłe człowieczeństwo w dobrym i złym tego słowa znaczeniu są naszym udziałem. Tyle tylko, że w wypadku oficera wywiadu może to mieć znaczenie dla bezpieczeństwa kraju. Innymi słowy mówiąc - ta odpowiedzialność ukształtowana jest inaczej, na innym poziomie. Kwintesencją tej książki jest to, że nawet wśród nas są ludzie, którzy nie zdają sobie sprawy z konsekwencji własnych ułomności. Z tego, co złego mogą przynieść niewłaściwym postępowaniem.
O takich ludziach mówi się, że są jak małpa trzymająca brzytwę w ręku.
Tak jest, to dobre określenie.
Wspomniałeś o etosie oficera wywiadu. Co z niego w tej chwili zostało?
Ten etos jest cały czas. On jest nienaruszalny, niezniszczalny. Jeśli ktoś tego etosu nie ma, to się po prostu nie nadaje do tego zawodu. Prędzej czy później wymięka. Dlatego w mojej książce są ludzie, którzy ten etos mają, przestrzegają i kierują się jego zasadami. Mimo że popełniają czasami mniejsze lub większe błędy.
Jak na przykład Maria Gerber.
Można mieć różne zdanie na jej temat, ale ciekawe jest to, co dzieje się na koniec. Nie chcę jednak spojlerować. Chcę powiedzieć, że ludzie wobec różnych zdarzeń mają czasem kłopoty, żeby się właściwie określić i ustosunkować.
Co dla ciebie jest nieakceptowalne w tych zachowaniach?
Sam narobiłem od cholery błędów i różnych głupot.
Nigdy wcześniej nie mówiłeś o tym w wywiadzie.
No, tak. Były i złe rzeczy, które zrobiłem. Nie wynikało to z premedytacji, ale z prostych błędów, niedopatrzeń, a czasami dlatego, że coś mnie rozzłościło i mogłem kogoś skrzywdzić. Kiedy jest się poddanym tak wysokiej adrenalinie, to nie sposób uniknąć takich sytuacji. I o tym wszystkim mówię właśnie w tej książce; o tym ona jest. Warto popatrzeć na to, co się dzieje z Dimą w relacji z Marią Gerber.
Dima, czyli Dimitrios Calderon, były nielegał, znany czytelnikom już z pierwszej części, czyli „Zamętu”; który pracował wcześniej na kierunku wschodnim.
No właśnie. W tej relacji opisałem własne doświadczenia.
Jeśli już mowa o postaciach, to zwróciłam uwagę, że w tej części kryminalno-szpiegowskiej serii stawiasz na kobiety. Bardzo rozwinąłeś postać Moniki.
Ponieważ to jest książka o niej.
Tak jest, to ona stała się tu główną postacią. Na dodatek - zdradzę - wysyłasz ją do arabskiego kraju.
Monika jako główna postać to celowy zabieg. W „Zamęcie” taki akcent postawiłem na Dimę. Nie da się w każdej części pisać o wszystkich i każdego wyciągać do światła, musiałem podzielić te role. Ponieważ Monika jest równa Dimie, to „Odwet” poświęciłem jej. Oczywiście Roman Leski jest zawsze w tle, choć w tej części dowiadujemy się o nim więcej, choć to nadal jest enigma. W „Zamęcie”, nie wiem, czy pamiętasz, Leskiego znamy tylko z opowiadań innych.
Bardzo mi się podobał ten zabieg!
Nie było tam żadnych opisów ad personam, tylko opowieści o tym, co o nim mówią, jak go postrzegają, że nie zna języków, że nie ma konta w banku, nie prowadzi samochodu. Teraz okazuje się, że mówi po francusku. To Romanowi chcę poświęcić trzecią część tej serii. Ale wracając do kobiet - a mówiłem o tym już wielokrotnie w wywiadach - nasze dziewczyny są bardzo dobre w tym zawodzie. I mam w tym względzie pozytywne doświadczenia - nie chodzi o to, że byłem przełożonym, tylko byłem kolegą; pracowaliśmy razem. Poza tym, z natury rzeczy i z poglądów, nie jestem mizoginem, tylko człowiekiem o mocno liberalnych poglądach.
Co takiego się wydarzyło, że w pewnym momencie kobiet w wywiadzie przybyło więcej?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień