W 1973 roku piłkarze Stal Mielec zostali na kilka dni „uwięzieni” po powrocie z Włoch. Kwarantanna przez... cholerę
Nie z powodu koronawirusa, ale epidemii cholery przymusową kwarantannę przeżyli piłkarze Stali Mielec. Było to na początku września 1973 roku.
Ówcześni mistrzowie Polski polecieli do Włoch na towarzyski mecz z AC Cesena, beniaminkiem Serie A, który zresztą wygrali 1:0 po golu Ryszarda Sekulskiego.
- Mecz był tylko częścią dużej imprezy. Graliśmy w Mediolanie, było dużo osób z Polski, przed nami występowała m.in. Maryla Rodowicz – opowiada Jan Domarski, wówczas napastnik Stali.
- Byliśmy też oglądać mecz we Florencji – dodaje Henryk Kasperczak, wtedy pomocnik Stali, któremu o historii z kwarantanną przypomniała dopiero po naszej rozmowie żona.
Mało znaną historię przypomniał Tomasz Leyko w swojej książce „Biało-niebieska". Także „Nowiny Rzeszowskie" dokładnie śledziły wtedy przymusowy pobyt mielczan poza domem.
„O zakontraktowanie międzynarodowego meczu działacze Stali poprosili PZPN. Ci załatwili to po linii politycznej, bo mecz był częścią dużej imprezy organizowanej przez… włoskich komunistów. Całość niekoniecznie spodobała się mielczanom, ale nie tylko dziś, ale i wtedy w piłkarskiej centrali się nie grymasiło” – czytamy w książce „Biało-niebieska”, wydanej niedawno na jubileusz klubu.
„Wszystko to jednak jest niczym, przy perypetiach jakie miały miejsce w trakcie powrotu. We Włoszech trwała epidemia cholery. Jej główne ognisko znajdowało się w Neapolu, ale nasze władze już po wylocie Stali wprowadziły obowiązkową kwarantannę dla wracających z Półwyspu Apenińskiego. Więc gdy samolot z naszą ekipą wylądował na Okęciu od razu zajęli się nim inspektorzy sanitarni i milicja. Zamiast do Mielca pojechali więc do izolatki, którą utworzono z jednego z warszawskich akademików” - to kolejny cytat.
Uwięzieni z Szewińską i Rodowicz
Pomocnik Włodzimierz Gąsior: - Załadowali nas do klubowego autokaru i jedną noc spędziliśmy w Warszawie, w akademiku niedaleko lotniska, przy ul. Żwirki i Wigury.
Zakwaterowano nas w internacie czy akademiku. Na jednym piętrze kobiety, m.in. Maryla Rodowicz, na innym mężczyźni, w tym cała nasza drużyna
– dodaje Domarski.
- We Włoszech mieszkaliśmy w dobrych warunkach, nie jedliśmy pokątnie, a to podobno owoce były zarażone – wspomina Krzysztof Rześny, wówczas reprezentacyjny obrońca Stali.
„W podobnej sytuacji znaleźli się lekkoatleci w tym sama Irena Szewińska, piosenkarka Maryla Rodowicz, a także cały Zespół Pieśni i Tańca Śląsk” – czytamy w książce „Biało-niebieska”. „Staraniem mieleckich działaczy przewieziono [zespół] z Warszawy do Potoku pod Krosnem, na co zgodę musiał wyrazić inspektor sanitarny z Rzeszowa. Natomiast Grzegorz Lato i Witold Karaś cieszyli się niczym niezmąconą wolnością, bo wracali nie z Włoch a z Essen z meczu młodzieżówki”.
- W drodze z Warszawy byliśmy pilotowani przez milicję, jechali też za nami pracownicy sanepidu, którzy dezynfekowali po nas odwiedzane miejsca, na przykład gdy zatrzymaliśmy się w lesie, by załatwić potrzeby – wspomina Gąsior.
„Więźniowie Potoku z trudem znosili trudy izolacji. Z Mielca przywieziono trochę sprzętu sportowego, przerzucano go przez ogrodzenie, bo kontakt był dozwolony tylko z kilkunastu metrów” – to kolejny cytat z książki.
- Trener Aleksander Brożyniak robił co mógł, ale przygotowania do meczu z Crvena Zvezdą były bardzo utrudnione. Trenowaliśmy w krzakach, to była prowizorka i na pewno miało to wpływ na naszą formę w dwumeczu z ekipą z Jugosławii – dodaje Rześny.
- Mieszkaliśmy w starym dworku, który był zamknięty dla innych. Dowożono nam tylko jedzenie – opowiada Domarski. - Nie pamiętam czy nas badali, na pewno był z nami lekarz klubowy, ale nikt nie miał żadnych niepokojących objawów. Tam w potoku nie mieliśmy żadnego boiska tylko lasek czy park i tam po prostu normalnie biegaliśmy. Mieliśmy taki dodatkowy obóz przygotowawczy, prawie dwutygodniowy.
Ligowe mecze Stali z ŁKS-em Łódź i Górnikiem Zabrze zostały przełożone.
- Brakowało nam gier, nawet sparingów. Ale skoro to była kwarantanna to nie mogli nas wypuścić – dodaje Domarski.
- Nie byliśmy pilnowani, choć od czasu do czasu w okolicy dworku pojawiał się patrol milicji – opowiada Gąsior. - O tej naszej kwarantannie pisano nawet w jugosłowiańskiej prasie. Ale tam w Potoku nie było stresu czy buntu, może nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy z powagi sytuacji.
- Nie musieli nas pilnować, bo gdzie mieliśmy uciec – śmieje się Domarski.
Stado nieszczęść
To jeszcze fragment z książki: „Nieszczęścia ponoć nie chodzą parami, a stadami. Na domiar złego jednego dnia w ośrodku padła sieć wodociągowa, a po kolejnej wizycie prezes klubu Krężel z wiceprezesem Szadkowskim w drodze powrotnej mieli poważny wypadek i wylądowali w szpitalu”.
Krężel miał taki duży amerykański samochód. Niedaleko Potoku przelecieli przez barierkę i zawiśli nad rzeczką. Chyba nic im się nie stało
– wspomina Gąsior.
- Pamiętam, że było bardzo ciepło i okna cały czas były otwarte. Zawiało mnie i nie mogłem torby z bagażami nieść, więc jak wracaliśmy, to Stasiu Majcher odprowadzał mnie do domu i pomagał nieść sprzęt – dodaje Domarski.
Ile trwał podkrośnieński „areszt”? Tu zdania są podzielone.
- Niedługo, kilka dni – mówi nam Kasperczak.
- Bodaj tydzień – twierdzi Gąsior.
- Chyba nieco dłużej – zapewniają z kolei Rześny i Domarski.
Leyko to sprawdził: „Dokładnie sześć dni” – napisał nam.
Po powrocie do Mielca Stal zagrała sparing z Siarką Tarnobrzeg, ligowy mecz z Gwardią Warszawa i poleciała na mecz do Belgradu. Pierwszy mecz z Crveną Zvezdą w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych mistrzowie Polski przegrali 1:2.
Rewanż rozgrywany był dwa tygodnie później na stadionie Wisły Kraków, bo na w Mielcu budowano jeszcze jedną z trybun. Drugi mecz 1/16 finału Stal przegrała 0:1.
- Przed kwarantanną byliśmy w niezłej formie, z Ceseną mogliśmy wygrać wyżej. Przerwa wybiła nas z rytmu, bo Jugosłowianie byli do ogrania – kończy Rześny.