"W bólu będziesz rodziła dzieci"
Co druga Opolanka rodzi przez cesarkę. Ministerstwo Zdrowia chce to ograniczyć, kobiety boją się przymuszania do porodów naturalnych.
Teoretycznie cesarek na żądanie nie ma. W praktyce sprawę załatwia podpisane przez lekarza, np. ortopedę, wskazanie do takiego zabiegu. - Nie mam u siebie ortopedów, kardiologów, czy psychiatrów, którzy mogliby zweryfikować zasadność takiego wskazania. Zresztą nie jesteśmy od tego - mówi Edward Puchała, dyrektor opolskiego szpitala ginekologiczno-położniczego.
W szpitalu przy Reymonta w Opolu w ub. roku urodziło się 2900 dzieci. Połowa przyszła na świat przez cesarskie cięcie. - To nie wynika z naszego czy pacjentek „chciejstwa”, ale z tego, że do nas trafiają najtrudniejsze przypadki patologii ciąży z całego województwa - kobiety z cukrzycą, chorobami krążenia czy neurologicznymi. Jeśli poród wymaga cięcia, np. poród wcześniaczy, to musimy to wykonać - dodaje.
W powiatach powinno być inaczej. Ciąże fizjologiczne w ogromnej większości powinny kończyć się porodem naturalnym.
- Tymczasem już co drugi poród na Opolszczyźnie odbywa się przez cesarskie cięcie, a w powiatach wskaźnik sięga nawet 60 procent - mówi dr Wojciech Guzikowski, konsultant wojewódzki w dziedzinie ginekologii i położnictwa. - Polska w ogóle przoduje w cesarkach.
Co drugi poród na Opolszczyźnie odbywa się przez cesarskie cięcie, a w powiatach wskaźnik sięga nawet 60 procent
W skali kraju już 43 proc. porodów tak się odbywa. Chce to zmienić Ministerstwo Zdrowia, które przygotowuje nowe standardy opieki, mające doprowadzić do zmniejszenia liczby cesarskich cięć.
Jednym z rozwiązań jest „koordynowana opieka dla kobiet w ciąży (KOC)”. Na razie jest ona testowana w kilkunastu szpitalach. Za zmniejszenie odsetka cesarek do wyznaczonego poziomu, szpital dostaje finansową premię. - Boję się, że kiedy KOC zacznie powszechnie obowiązywać, kobiety będą zmuszane do rodzenia siłami natury, a biblijne „w bólu rodzić będziesz” stanie się głównym standardem - mówi opolanka Beata, która za dwa miesiące spodziewa się dziecka.
- Nie wyobrażam sobie wymuszania porodu naturalnego, gdy względy medyczne przemawiają za innym rozwiązaniem. Nikt niczego nie będzie robić na siłę, bo jesteśmy przecież po to, by pomóc kobiecie - mówi dyrektor Edward Puchała.
Lekarze też boją się porodów naturalnych
W niektórych szpitalach powiatowych liczba cesarskich cięć sięga 70 procent. - To nie jest w porządku - uważa Edward Puchała, dyrektor opolskiego szpitala.
- Kiedy w oficjalnym piśmie do dyrektora szpitala zwracam uwagę, że cesarek jest za dużo, dostaję odpowiedź, że lekarze boją się odpowiedzialności za ewentualne nieszczęście - mówi dr Wojciech Guzikowski, konsultant wojewódzki.
- Każdy położnik ma teraz w tyle głowy tragedię, jaka dotknęła rodzinę Bonków - dodaje znany opolski ginekolog.
W tym przypadku na rodzącej wymuszono właśnie poród naturalny, wbrew zaleceniom lekarza prowadzącego, by robić cesarkę.
Od 1999 roku odsetek zabiegów cesarskiego cięcia wzrósł w Polsce z 19 proc. do 43 proc. w roku 2015. Według zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia powinno ich być 10 procent.
Z raportu fundacji "Rodzić po ludzku wynika", że Polki boją się bólu przy porodzie. Wolą cesarkę także ze względu na bezpieczeństwo dziecka. Minister zdrowia niedawno przed kamerami telewizyjnymi podkreślał, że przepisy gwarantują prawo do znieczulenia kobietom rodzącym siłami natury, ale w wielu szpitalach to prawo pozostaje wciąż na papierze, bo brak anestezjologów.
Połowa cesarek w Polsce dotyczy sytuacji, gdy już pierwsza ciąża tak została rozwiązana. Robi się to z automatu. - Tak nakręca się spiralę. Na świecie nie ma obowiązku wykonywania cięć po cięciu. W nowych standardach to lekarz, a nie kobieta będzie decydować o zabiegu - mówi dr Wojciech Guzikowski.
Jego zdaniem ogromne znaczenie ma też edukacja. W szpitalu wojewódzkim w Wałbrzychu, gdzie kobietom od początku dokładnie wyjaśnia się, na czym polega cesarka; że nie jest obojętna dla dziecka i - jak każda operacja - niesie duże ryzyko powikłań - liczba zabiegów spadła do 15-20 procent.