W chacie na końcu świata bieda aż piszczy. Miłością za to mogliby obdzielić cały świat
Kiedy pani Małgorzata była jeszcze w ciąży, porzucił ją narzeczony. Została głową rodziny. Chociaż kobieta żyje w nędzy, nie chce dla siebie niczego. Marzy, żeby synkowi było lepiej.
Droga wiodąca do chatki Małgorzaty Soleckiej ze wsi Jastrzębie w gminie Łukowica jest wąska i kręta. Sąsiedzi mówią, że to dom na końcu świata, a ona sama przyznaje, że mieszka „w dziurze zabitej dechami”. Dalej jest już tylko las. Spokój, i przenikliwa cisza.
Za potrzebą za stodołę
W domu jest tylko kuchnia i jedna izba. Pani Małgorzata, samotna matka z 10-letnim synkiem Michałem, dzieli tę przestrzeń z siostrą Kazimierą i schorowanymi rodzicami - 78-letnią panią Zofią i 72-letnim Janem. Matka nie chodzi, nie widzi na prawe oko, ojciec z trudem porusza się o kulach.
Gdy przed 10 laty pani Małgorzata zaszła w ciążę, ślad po jej narzeczonym zaginął. Kobieta nie ma z nim od tamtego czasu żadnego kontaktu. Sąd pobawił go praw rodzicielskich zaraz po urodzeniu się Michała.
Fundusz alimentacyjny wypłaca mamie chłopca 250 zł miesięcznie, do tego jest zasiłek z opieki (125 zł). Choć Małgorzata ma tylko jedno dziecko, to z uwagi na dramatycznie niski dochód, otrzymuje świadczenie z programu 500 plus.
Jej rodzice mają po kilkaset zł renty. Większą część wydają na leki. Ledwo wiążą koniec z końcem.
W domu nie ma łazienki, w kranie wody, prowizoryczny wychodek zbity z desek stoi za stodołą. Kobieta kilka razy dziennie nosi wiadra wody do gotowania i do mycia.
- My jesteśmy z twardego chowu, ja miałam siedmioro dzieci i też wody nie było - mówi pani Zofia. - Nauczyłam dzieci biedy, nie rozkoszy.
Najgorzej jest w zimie. Rodzina myje się w miednicy w kuchni. Pani Małgosia w trakcie naszej wizyty raz po raz szlocha. Teraz to ona jest głową rodziny, przyjęła na siebie wszystkie męskie obowiązki. Spracowane ręce mówią same za siebie. Trzeba węgiel wnieść, drzewo piłą motorową pociąć, potem porąbać. - Ktoś to musi robić - wzdycha.
Rodzina nie ma samochodu, wszędzie muszą dotrzeć pieszo. Drogę do domu z litości odśnieża im sąsiad. - Gdyby nie on to w razie choroby nawet pogotowie by do nas nie dojechało - zauważa pani Zofia.
Kiedyś rodzina miała niewielkie gospodarstwo, były w nim krowy i świnie. Ale pewnego dnia podczas burzy w stajnię uderzył piorun, krowy zginęły, stodoła zawaliła się. - Trzeba ją rozebrać, ale nie ma kto tego zrobić - wzdycha 78-latka.
By przetrwać na wiosnę i jesień Małgorzata sprzedaje śliwki i porzeczki. Nie opłaca się, za śliwki płacą 60 gr za kilogram, a za porzeczki 20 gr.
Wielkie marzenie Michała
W jednym małym pokoju stoją dwie kanapy. Na jednej śpi 78-latka z córką Kazimierą, na drugim Małgosia z synem Michałem. W kuchni jest posłanie Jana. Michał nie ma komputera jak inni chłopcy w jego wieku, nawet o nim nie marzy, bo i tak nie miałby ich gdzie postawić. Jest za ciasno.
W pokoju na niebieskich ścianach wiszą święte obrazy - Matka Boska Kalwaryjska i Częstochowska.
- Bóg to nasza nadzieja - uśmiecha się staruszka. - Bez Boga ani do proga - powtarza ludowe porzekadło.
O czym marzy Michał? W oczach pani Małgosi znów pojawiają się łzy.
- O własnym pokoju - cicho szepce przez ściśnięte gardło. Teraz nikt go nie odwiedza, żaden z kolegów, bo gdzie niby ma przyjść, gdzie chłopcy mają usiąść? - Dla syna chciałabym innego życia - zaznacza.
Pani Zofia: Bieda nas wychowała i ona nam przez całe życie towarzyszy
Michałowi marzy się mały pokoik, kącik, w którym mógłby odrobić lekcje w spokoju i wyspać się na własnym łóżku.
Dom wymaga kapitalnego remontu. Budowali go w latach 30-tych XX wieku rodzice pani Zofii. Dziś przez nieszczelne okna wciska się zimno. Żeby uszczelnić ściany domu, Małgorzata obłożyła go na całej długości sianem i przykryła eternitem.
Nawet w tych warunkach rodzina nie narzeka. Mówią, że najważniejsze jest zdrowie.
Staruszka najbardziej boi się, że może oślepnąć.
- Boże, już chodzić nie mogę, nie zabieraj mi przynajmniej wzroku, żebym mogła Michałka widzieć do śmierci - wzdycha pani Zofia.
Rok temu z tego powodu utraty wzroku na jedno oko dostała I grupę inwalidzką i otrzymała zasiłek pielęgnacyjny w wysokości 500 zł, który pobierała do końca lipca. Wtedy też trzeba było ponownie złożyć wszystkie dokumenty. Niestety nie miał kto jej zawieźć do Limanowej i nie dostała zasiłku.
- Ja nie narzekam, jest, jak jest, człowiek się już przyzwyczaił - mówi kobieta.
W kuchni ogień wesoło trzeszczy w piecu kaflowym. Woda na herbatę się zagotowała. Miłości w tym domu na pewno nie brakuje. Będąc tutaj ma się wrażenie, że to chyba nią utkane są dziury w ścianach.
- Mimo biedy, trzeba doceniać to, co się ma - uśmiecha się pani Zofia.
Gdy poruszyliśmy w gminie temat rodziny z Jastrzębia, jej losem zainteresował się Andrzej Bukański - kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej. Obiecał pomóc w doprowadzeniu wody do budynku.
- Rozeznamy, czy trzeba będzie kopać studnię, czy założyć hydrofor i postaramy się, na ile pieniędzy nam wystarczy, pomóc tej rodzinie - zadeklarował.
Wsparcie obiecał także sołtys wsi Andrzej Koszut.
- Poczuwam się do obowiązku, żeby otoczyć tę rodzinę opieką - podkreśla.