Władze gminy twierdzą, że opanują sytuację, a dzieci nie ucierpią. Rodzice już nikomu nie wierzą...
Uczniowie Szkoły Podstawowej w Charzynie pójdą do szkoły planowo. To najważniejsza wiadomość nie tylko dla uczniów, ale i dla rodziców, którzy półtora tygodnia temu ratowali zalaną od piętra po parter szkołę. Rozpoczęcia roku nie da się jednak zorganizować w jej wnętrzu.
Odbędzie się w sali wiejskiej. Ponad setkę uczniów czeka też niełatwy początek roku (pod warunkiem akceptacji przez kuratorium): wędrówki po kilku obiektach, od szkoły (z parteru da się korzystać), przez remizę strażacką, aż po salę wiejską. Taka prowizorka może trwać od 2 tygodni, do 2 miesięcy, a może i dłużej. Wszystko zależy od tego, czy władze gminy wybiorą tylko łatanie i kosmetykę zalanych pomieszczeń, czy też postawią na solidny remont, ze skuwaniem tynków, podwieszaniem sufitów, wymianą oświetlenia i w końcu malowaniem.
- Bliżej nam do tego ostatniego rozwiązania - mówił, podczas poniedziałkowego spotkania z rodzicami, zastępca wójta gminy Siemyśl Andrzej Misiak.
- Ale na to potrzeba większych pieniędzy, około 200 tys. zł. A te trzeba gdzieś znaleźć. Może pomoże nam Ministerstwo Oświaty? - snuł plany wójt Marek Dołkowski.
- Sytuację zna wojewoda, starosta. Był tu u nas też poseł Czesław Hoc. Pomoc deklarują sąsiednie gminy. Skąd wziął się problem? Podczas niedawnego oberwania chmury woda wlewała się budynku strumieniami przez remontowany, odsłonięty i niezabezpieczony dach. W efekcie do dziś trwa osuszanie gmachu, a wykonywane na dachu prace nie tylko nie zostały zakończone, ale jeszcze remont trzeba będzie rozszerzyć.
W poniedziałek, świetlicę wiejską w Charzynie wypełniło kilkadziesiąt osób. Byli rozżaleni, żądali wyraźnego wskazania kto zawinił?
- Jak można było odsłonić dach i niczym go nie zabezpieczyć? Przecież można było rozłożyć plandeki! - padało ze strony rodziców.
Podczas poniedziałkowego spotkania z rodzicami uczniów SP w Charzynie, władze gminy i wykonawca prac byli zgodni: - To budynek z lat 60-tych, czy 70-tych ubiegłego wieku, zbudowany niezgodnie ze sztuką budowlaną, bo dach pokryto około 300 tonami żużlu paleniskowego - tłumaczył zastępca wójta.
- W dodatku nie wymieszano go z wapnem, z czasem zaczął więc wytwarzać się kwas siarkowy, który zżerał stalowe belki konstrukcyjne na dachu. Po latach przeciążenie dało o sobie znać, zaczęły pękać szkolne ściany. Widoczne i powiększające się pęknięcia oraz rosnący niepokój nauczycieli i rodziców sprawiły, że gmina zleciła ekspertyzę naukowcom z Politechniki Koszalińskiej. Z początkiem lipca zaczął się remont. W jego trakcie znów zapadła decyzja o sięgnięciu po eksperta. Miał zdecydować, czy można prowadzić prace mimo korozji stalowej konstrukcji. Na spotkaniu eksperta nie było, ale budowlańcy wskazują, że to na jego życzenie zostawili niezabezpieczony dach.
- Czy tak trudno było założyć plandekę? Przecież wiadomo było jaką mamy pogodę! - burzyli się rodzice.
- Technicznie nie było to możliwe - twierdzili budowlańcy.
- To 500 metrów dachu. Zresztą żadna plandeka by nie pomogła, gdy na dach lało się 56 tys. litrów wody - mówili.
Rodzice mieli inne zdanie. Dla nich zaniedbanie ze strony firmy jest ewidentne. Ta nie do końca uchyla się przed odpowiedzialnością.
- Jesteśmy w stanie naprawić to, co stało się w związku z ulewą. Ale firma oferuje jedynie „łatanie” i kosmetykę. Czy to wystarczy? Jeśli znajdą się pieniądze, samorząd postawi na bardziej zaawansowany remont.