W ciałach, które badaliśmy nie było odłamków [ROZMOWA]
Rozmowa z prof. Karolem Śliwką, patomorfologiem, o ekshumacji szczątków ofiar katastrofy smoleńskiej.
Brał Pan udział w badaniu ciał części ofiar katastrofy smoleńskiej. Czy z perspektywy minionych lat uważa Pan, że badanie to powinno zostać pogłębione?
Brałem udział we wszystkich 9 badaniach, które zostały przeprowadzone w Polsce. Wykonaliśmy wówczas nie tylko zwyczajne nacięcia, ale również nacięcia nasady kości, pobraliśmy próbki. Wykonana została tomografia, której nie robi się rutynowo przy sekcji. W tym przypadku jednak chodziło o ewentualne ujawnienie odłamków, których w badanych przez nas szczątkach nie odnaleźliśmy. W badaniu, oprócz mnie, brała udział prof. Świątek - specjalista krajowy oraz kierownicy katedr z Gdańska, Wrocławia i Bydgoszczy oraz dodatkowo trzech lekarzy. Trudno mi sobie wyobrazić sekcje przeprowadzone dokładniej. Szereg swoich uwag umieściliśmy w protokole.
Podważając wielokrotnie ustalenia specjalistów z Rosji.
Owszem, w protokołach rosyjskich było trochę nieścisłości. Chodziło na przykład o to, że ktoś miał w sercu zastawkę, czego Rosjanie nie uwzględnili, ktoś miał bliznę, która nie została odnotowana. Było i tak, że w protokole rosyjskim był zapis o pęcherzyku żółciowym, którego w rzeczywistości nie było. Chciałbym podkreślić, że w tym przypadku prace związane z identyfikacją były nadzwyczaj trudne. Zwykle bowiem w celu identyfikacji zbiera się informacje dotyczące stanu ofiar przed śmiercią (dotyczące blizn, chorób, uzębienia itp.). Takie informacje są przekazywane medykom. Nie wiem, czy i kiedy takie informacje zostały przekazane Rosjanom. Trzeba pamiętać, że mieli oni do czynienia ze zwłokami rozkawałkowanymi, częściowo nadpalonymi, zabrudzonymi. W takiej sytuacji poszukiwanie drobnej blizny jest trudne, zwłaszcza gdy się o niej nie wie. W tym przypadku nie można nawet było oprzeć się w identyfikacji na zębach, bo w większości przypadków były one zniszczone. Oczywiście, mamy do dyspozycji DNA. Pojawia się tylko pytanie, co mamy zidentyfikować. Każdy znaleziony fragment? Owszem, były przekłamania w rosyjskich protokołach, ale warto zwrócić uwagę na skalę problemu, z jakim starli się Rosjanie. Gdyby to się działo w Polsce, gdzie medycyna sądowa jest niedofinansowana, a zakłady - malutkie, nie wiem, jak byśmy sobie poradzili z tym problemem. Do instytutu w Moskwie przyjechało kilkudziesięciu medyków z całego kraju, którzy pracowali całą dobę. U nas to byłoby niemożliwe.
Co dziś, po kilku latach, będzie można odczytać ze szczątków?
Najczęściej nie ma już tkanek miękkich. Zachowuje się ubranie i kości. Oczywiście, w takim materiale można szukać odłamków. W zwłokach spopielonych - nie, bo prochy przeszły przez specjalne sita. Co prawda, zwłoki ofiar katastrofy smoleńskiej przybyły w specjalnych trumnach, ale szczelność takich trumien jest różna.
A analiza na obecność materiałów wybuchowych?
Braliśmy to pod uwagę w naszych badaniach, ale wyniki analiz nie należą już do naszych kompetencji. Sądzę, że gdyby ujawniono takie materiały, wiedzielibyśmy o tym.
Tym razem szczątki mają być zbadane przez „najlepszych specjalistów w Europie”. Co mogą wykryć najlepsze laboratoria w Europie?
Odczuwamy pewien niesmak z tego powodu. Nie wiem, o jakich specjalistów chodzi, ale chciałbym przypomnieć, że polska medycyna sądowa nie reprezentuje bynajmniej poziomu afrykańskiego. Nie rozumiem, dlaczego nie daje się wiary ustaleniom czołowych polskich specjalistów. Nasze instytuty mają wystarczająco dobry sprzęt do takich analiz. Zaznaczam, że nie mówię o wątku ewentualnego wybuchu, bo to wykracza poza naszą specjalność. Jeśli w ten sposób podchodzimy do rzeczy, to nie wydawajmy pieniędzy na polskie laboratoria i instytuty kryminalistyczne. Pozamykajmy je w diabły.