Jeśli ktoś chce poczuć klimat imprez z minionej epoki, koniecznie musi udać się za Odrę. Tam kiełbasa, piwo i piknikowy luz to norma.
Pierwsze skojarzenie z hasłem „Bundesliga”? Większość połączy je z niemieckim futbolem, ale taką samą nazwę co piłkarskie rozgrywki ma liga żużlowa. Za Odrą to sport niszowy, co nie oznacza, że mecze ogląda garstka ludzi. Zresztą nie tylko liga, ale również okolicznościowe turnieje ściągają na stadiony 3-4-tysięczną rzeszę sympatyków speedwaya. I choć grono „wiernych” nie jest tak duże jak w Polsce, to Niemcy nigdy nie były białą plamą na żużlowej mapie świata.
Falubaz w Bundeslidze
Lubuscy kibice mogą przekonać się o tym na własnej skórze, bo do wielu miejscowości mają dość blisko. Z Gorzowa na stadion w Wittstocku jest niespełna 250 km. Z kolei zielonogórzanie mają podobną odległość do podberlińskiego Wolfslake, gdzie jeździ zespół... Wolfslake Falubaz Berlin. Niemiecki klub współpracuje z nami już czwarty sezon, a zawodnicy „Myszy” wiele razy wspomagali partnerów w Bundeslidze. Dobre kontakty z Niemcami ma też Stal Gorzów, która od dawna regularnie korzysta z gościnności obiektu w Wittstocku.
Działacze z tego ostatniego ośrodka zorganizowali w ostatni weekend pierwszy tegoroczny turniej w Europie.
Na trybunach przeważali nasi zachodni sąsiedzi, ale sporo było Duńczyków, Szwedów i przede wszystkim Polaków, w tym sympatyków Stali i Falubazu, którzy poruszali się po obiekcie przybrani w klubowe gadżety. Mimo to nikt nikogo nie zaczepiał, a rozmowy między nimi były kulturalne. Co ciekawe, niektórzy Niemcy swoimi strojami także demonstrowali poparcie dla obu naszych zespołów!
Jak wygląda żużel za Odrą? Liga jest kadłubowa, bo od kilku lat najczęściej w rozgrywkach startują 3-4 kluby.
To bardzo mało, biorąc pod uwagę, że w Niemczech ilość stowarzyszeń i torów jest porównywalna do tych w Polsce. Stąd klasyczny speedway ma amatorski charakter . Dość powiedzieć, że robiący furorę w ostatnią sobotę w międzynarodowym turnieju par Tobias Kroner na co dzień jest... bankowcem.
Specjaliści od trawy
Większą popularnością cieszą się bowiem wśród kibiców i zawodników wyścigi na trawie i długim torze. Zwłaszcza w tej ostatniej odmianie Niemcy mają bogatą tradycję oraz sukcesy. Najbardziej utytułowanym zawodnikiem w tej ostatniej konkurencji jest Gerd Riss, ośmiokrotny mistrz świata. Ostatni tytuł 51-latek zdobył zaledwie siedem lat temu! Dla porównania w „klasycznym” finale IMŚ wystąpił tylko cztery razy - najwyższe miejsce zajął w 1989 r. w Monachium, gdzie był dopiero dziewiąty.
W ostatniej dekadzie najlepszym niemieckim żużlowcem jest mający polskie korzenie Martin Smolinski. W 2014 r. 32-latek występował w Grand Prix jako stały uczestnik. Mało tego, Bawarczyk wygrał nawet inauguracyjny turniej w Nowej Zelandii. Później nie radził sobie już tak dobrze, ale i tak zyskał duże grono sympatyków.
Z jego startami w tym cyklu wiązano za Odrą spore nadzieje. Nie chodziło jednak o wynik sportowy, a promocję dyscypliny. Jak sytuacja wygląda obecnie, po dwóch latach od debiutu „Smoły” w Grand Prix?
- Sukces Martina spowodował natychmiastowy wzrost zainteresowania Bundesligą. Podobny wydźwięk miało indywidualne mistrzostwo świata z 1983 roku Egona Müllera. Także w klubach odczuliśmy napływ adeptów i stąd coraz więcej młodych, utalentowanych zawodników. Nadal jednak jesteśmy daleko za Anglią, Szwecją, o Polsce nie wspominając - wyjaśnił Frank Mauer, prezes Wolfe Wittstock.
Kiełbasa na równi z metą
Czym różni się niemiecki żużel od polskiego? Po pierwsze, brak parcia i presji na wynik. Każdy uczestnik zawodów, nie tylko kibic czy działacz, ale także trener i zawodnik, mają czuć radość z bycia uczestnikiem widowiska. Imprezy mają charakter pikniku, gdzie piwo leje się strumieniami, a w tle przewija się zwykle rockowa muzyka. Mało tego, wychodzi niemiecka precyzja. Bo jeśli turniej jest zaplanowany na pięć godzin, to nie ma szans, aby skończył się wcześniej lub później (chyba że na przeszkodzie stanie zła pogoda). Kibic ma wrażenie, że wszystko zostało skrupulatnie zaplanowane i ostatni łyk złotego napoju oraz kęs kiełbaski z rusztu zostaną spałaszowane równo z machnięciem chorągiewką w finałowym biegu.
Zawody mają taką luźną formułę, bo dla Niemców wizyta na stadionie to pewna forma odreagowania po całym tygodniu pracy.
Część osób wybiera koncerty, inni lokalne festyny, pozostali obecność na sportowej imprezie. Nic dziwnego, że nikomu nie przyjdzie do głowy gonitwa po trybunach za kimś, kto sympatyzuje z inną drużyną. Ma być pełen luz i zero stresu, dlatego często polski kibic doznaje olśnienia dopiero podczas zagranicznych wojaży.
Tak samo jest w Wittstocku
Już samo malownicze położenie stadionu robi duże wrażenie. Obiekt znajduje się w lesie, a obok na polu stoi elektrownia wiatrowa. Także oględziny toru są szokiem: jest bardzo szeroki (jednorazowo mogłoby ścigać się ośmiu żużlowców) i długi (400 m). Mimo to ściganie jest, że palce lizać!