W czasach PRL-u każdy sklep i zakład usługowy musiał posiadać książkę skarg i na życzenie ją udostępniać klientom
Kiedy brakuje towaru lub jest on złej jakości, klienci psioczą. W PRL-u receptą na poprawienie humoru klientów miały być m.in. książki życzeń i zażaleń.
Pojawiły się u nas w trudnych czasach stalinowskich i były kopią zasad obowiązujących w ZSRR. 17 stycznia 1951 r. we wszystkich polskich sklepach uspołecznionych zawisły na ścianach skrzynki: „Poczta Państwowej Inspekcji Handlowej”. Można było tam składać pisemne skargi na brak towaru, obsługę czy panujący bałagan. „Poprzez te skrzyneczki popłynie głos klienta sklepów uspołecznionych, wniosek robotników, zażalenia pracownika umysłowego, życzenia gospodyni domowej” - pisano.
Ze swobodnym dostępem
Od 1954 roku zmieniono formę komunikacji klientów z władzami handlu, wprowadzając „zeszyty życzeń i zażaleń”. W 1971 roku zarządzeniem ministra spraw wewnętrznych podniesiono ich rangę, nazywając „książkami skarg i wniosków”.
W sklepie w litrze maślanki jest pół litra wody i w dodatku kilka much.
„Każda placówka handlowa obowiązana jest – napisano w rozporządzeniu – prowadzić książkę do wpisywania skarg i wniosków”. Miały one być „swobodnie dostępne wraz z przyborami do pisania”. Wewnątrz miała znajdować się podłożona kalka, a kierownicy codziennie mieli obowiązek zapoznawać się z wpisami i odpowiadać na nie. Rozporządzenie określało też dokładny wzór druku kart książki, były one ponumerowane w celu uniknięcia zatajenia skargi przez sklepowy personel.
Takie książki dotrwały do końca PRL-u.
Zamiast kawy - lura
Z przywileju wpisywania skarg i uwag wielu klientów korzystało. Wszystko jednak zależało od postawy kierownika sklepu. Byli tacy, którzy rzetelnie odpowiadali na skargi (listy były przesyłane na adres klienta, jeśli go podał przy wpisie), byli też i tacy, którzy wpisy ignorowali. Z czasem rola książki jako miejsca kontaktu władz handlowych z klientami malała. Książki znikały ze ścian, chowano je na zapleczu, skąd niechętnie wynoszono, z reguły brakowało długopisu bądź ołówka, co skłaniało klientów nieposiadających przy sobie przyborów do pisania do rezygnacji z wpisu. Handlowcy zdecydowanie woleli mieć „święty spokój”.
Kierownik nie ma przyjemności rozmawiać
Niektóre wpisy z roku 1971: „W sklepie „Społem” przy pl. Wolności w Bydgoszczy wysypał się cukier z niedbale zaklejonej torebki. Zamiast przeprosić, potraktowano mnie opryskliwie. Sprzedawczynie nawet nie zainteresowały się rozsypanym cukrem. Odpowiedziały podniesionym głosem, że one nie ponoszą odpowiedzialności, bo to hurtownia zakleja torebki. Kierowniczka nie zgodziła się ani na wymianę towaru, ani na zwrot pieniędzy”;
Bufetowa powiedziała, że książka życzeń jest, ale wyłącznie w dyspozycji kierownika.
„Podano mi zamiast kawy lurę. Bufetowa powiedziała, że książka życzeń jest, ale wyłącznie w dyspozycji kierownika. Kiedy poprosiłem kierownika lokalu, dowiedziałem się, że nie ma on przyjemności ze mną rozmawiać”; „W sklepie w litrze maślanki jest pół litra wody i w dodatku kilka much. Z tego wynika, że zarządowi mleczarni nie zależy na zaopatrzeniu mieszkańców w dobre produkty”.
Książki skarg odeszły do lamusa w 1989 roku.