Przydomowe elektrownie. W Europie Zachodniej są powszechne. W Polsce rzadkie, głównie dlatego, że „nie” mówią im politycy znajdujący się aktualnie przy władzy. Fachowcy twierdzą, że są potrzebne, bo dzięki nim mielibyśmy czyste powietrze i bezpieczeństwo energetyczne.
Ideałem byłoby, gdyby elektrownia znajdowała się w każdym domu. Energię, ale też ciepło moglibyśmy czerpać np. z paneli fotowoltaicznych na dachu, małego wiatraka w ogródku czy z pieca centralnego ogrzewania wyposażonego w instalację wytwarzającą też prąd. Kraje skandynawskie czy Niemcy zmierzają do tego, by prąd i ciepło było produkowane w większości domów. W Polsce taka perspektywa jest bardzo odległa, choć, w ocenie wielu fachowców, mocno pożądana.
Zapewnione mielibyśmy wtedy bezpieczeństwo energetyczne. Nie musielibyśmy martwić się, czy nie padną bloki w wielkich elektrowniach lub wiatr nie zerwie kabli, a my zostaniemy bez prądu, czyli niemal bezradni i bezsilni. - Równie ważne jest to, że energia z takich elektrowni byłaby czysta. W kontekście smogu ta kwestia jest nie do przecenienia - mówi Jarosław Kotyza z Katedry Surowców Energetycznych AGH.
By zaspokoić potrzeby przeciętnego gospodarstwa domowego na prąd, wystarczyłoby wyprodukować 3-4 kW. Jeśli mieszka się w blokach lub budynkach wielorodzinnych, jedna mała elektrownia może obsłużyć wszystkie rodziny.
Przeszkody
Eksperci zgodnie podkreślają, że na przeszkodzie w rozwoju przydomowych elektrowni stoi kilka czynników. Po pierwsze, finanse. Prąd z nich jest nadal droższy niż z konwencjonalnych elektrowni. Kuleje system dotacji. By uruchomić produkcję prądu z paneli fotowoltaicznych, trzeba mieć co najmniej 30 tys. zł. Drugim - klimat. - W Krakowie ze słońcem jest duży kłopot - mówi Dariusz Górski, który w 2011 r. zainstalował ogniwa fotowoltaiczne na domu jednorodzinnym. - Bilans zysków i strat oceniam na zero. I przedstawia nam wyliczenia, które potwierdzają tę ocenę.
Do minusów należy niechęć wielkich koncernów energetycznych, które obawiają się konkurencji i robią, co mogą, a mogą wiele, by zachować monopol na produkcję i dostawy energii. Przede wszystkim jednak na drodze do masowości mikroelektrowni stoi polityka. - Nie tylko obecny rząd stawia na węgiel, a unika jak ognia pozyskiwania energii z odnawialnych źródeł energii, które wykorzystać można w minielektrowniach - twierdzi Paweł Szypulski, ekspert Greenpeace. - Poprzednie ekipy tylko nieznacznie były bardziej otwarte na energię z OZE.
Na przeszkodzie w stawianiu na masową skalę mikroźródeł prądu w naszych domach stoją też kwestie finansowe. I tak np. z instalacji fotowoltaicznych wytwarzamy znacznie więcej prądu, niż nam potrzeba na domowy użytek. Jego nadmiar powinny więc odbierać firmy energetyczne za godziwe pieniądze. Dziś takie rozwiązanie nie jest praktykowane i nic nie wskazuje na to, by rząd odstąpił od energetyki opartej na węglu, a przeszedł na mikroelektrownie.
Razem z pompą ciepła
Jarosław Kotyza widzi jednak wyjście z sytuacji. Uważa, że można zastosować rozwiązanie hybrydowe polegające na połączeniu fotowoltaiki z pompami ciepła. Krótko rzecz ujmując, energia wytworzona z ogniw fotowoltaicznych byłaby magazynowana w pompach i wykorzystywana wtedy, gdy brakowałoby prądu, a nie potrzeba byłoby ciepła. -Minusem takiego rozwiązania byłby koszt takiej podwójnej inwestycji. Wynosiłby kilkadziesiąt tysięcy złotych. Konieczne byłoby więc dofinansowanie z kasy państwa - mówi ekspert z AGH. - Ale ten wysiłek w dłuższej perspektywie opłaciłby się. Kotyza wskazuje na przykład państw zachodnich, w tym Niemiec, gdzie dużą część energii pozyskuje się z OZE. W UE działa obecnie około 14 mln prosumentów, czyli jednocześnie użytkowników i wytwórców energii. W Niemczech prawie połowa energii z OZE pochodzi z domowych elektrowni. Mikroelektrownie w Niemczech dysponują łączną mocą ok. 35 tys. MW - większą niż cała polska zawodowa energetyka!
Byłoby tanio, gdyby...
Paweł Szypulski zwraca uwagę, że gdyby rozwinąć na masową skalę sieć przydomowych elektrowni, wtedy zgodnie z prawami rynku takie instalacje byłyby względnie tanie (bo produkcja byłaby duża), dotacje ze strony państwa skromniejsze lub z czasem zerowe. - Jestem generalnie przeciwny dotacjom państwowym, bo one konserwują ceny - zaznacza Szypulski.
Instytut Energii Odnawialnej podaje, że w Polsce do 2030 r. realnie można postawić niemal 2 mln instalacji fotowoltaicznych i tyle samo cieplnych. - Takie urządzenia powinny być z czasem na kieszeń praktycznie każdego Polaka - mówi Szypulski.
Polskie Towarzystwo Fotowoltaiki podaje, że w 2016 r. było zainstalowanych ponad 17,5 tys. systemów fotowoltaicznych.