W domu też można mieć żużel!
- Jedni grają w „chińczyka”, a my rozgrywamy turnieje Grand Prix - mówi Piotr Tomaszewski, fotograf z Gniezna, który w domu zbudował tor, stworzył zawodników i wymyślił grę planszową.
Zbudowany przez niego tor robi wrażenie. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to niesamowita dbałość o szczegóły. W parkingu jest beczka na metanol, a w boksach zawodników leżą kaski i rękawiczki żużlowców. Jest też, a jakże mogło być inaczej, sztuczne oświetlenie.
- Wokół toru są nawet czerwone światła, jak któryś z zawodników zaliczy upadek. A upadek jest wtedy, jak ktoś wyrzuci kostką trzy szóstki z rzędu. Trzy jedynki to z kolei defekt. Jedziemy jedno okrążenie, które składa się z 26 pól. Staramy się jednak preferować bezkolizyjną i bezpieczną jazdę
- śmieje się Piotr Tomaszewski.
Skąd pomysł na grę?
- Jestem wielkim kibicem żużlowym i od kiedy pamiętam robiłem z modeliny figurki zawodników. Znajomi, którzy wiedzieli o tej mojej pasji, namówili mnie, żebym dorobił do tego tor. No i w końcu go zrobiłem... Ma on niecałe dwa metry szerokości na metr długości. Wszystko jest zrobione domowym sposobem. Za nawierzchnię toru robi żwirek dla kota, a boksy zawodników są z kartonu. Elektrykę podłączył Robert Makowski, a za grafikę odpowiedzialni byli Jarek Trąpczyński i Robert Woźniak. Jedni budują modele samolotów, a my zrobiliśmy tor żużlowy - dodaje pomysłowy fan czarnego sportu z Gniezna.
Zamówienie od Golloba
Imponujące są także figurki żużlowców.
- Robię je z modeliny i dbam, by każdy szczegół się zgadzał. U mnie Antonio Lindbaeck, tak jak w rzeczywistości, ma dredy wychodzące spod kasku. Każdego zawodnika można poznać po sylwetce
- zapewnia Piotr Tomaszewski.
Jego prace są zresztą znane i cenione w środowisku żużlowym. To właśnie u niego Tomasz Gollob zamówił 60 swoich figurek, po tym jak w 2010 roku został mistrzem świata.
- Od siedmiu lat mam też regularne zamówienia od firmy Betard. Jestem im za to bardzo wdzięczny, bo dzięki temu mam fundusz wakacyjny - dodaje z uśmiechem.
On sam jest fotografem, ale na stadionie żużlowym trudno go spotkać z aparatem.
- Żużel i fotografia to dwie moje pasje. Niestety, trudno je łączyć, bo albo się fotografuje, albo się ogląda zawody. Jak już idę na mecz, to koncentruję się tylko na nim
- mówi. - Komu kibicuję? Jestem typem fana, który przedkłada dobre widowisko nad szowinizm. Potrafię docenić klasę rywala. Najbardziej pociągają mnie zawody najwyższej rangi. Interesuję się tym, co się dzieje w PGE Ekstralidze. Oglądam też wszystkie turnieje Grand Prix czy Drużynowego Pucharu Świata. Każda taka impreza to dla mnie wielkie święto.
Teraz zawody Grand Prix ma także u siebie w domu. - Pierwszy turniej już za nami. W planach są kolejne. Spotykamy się w kilka osób i gramy. Czy widok pięciu dojrzałych facetów rzucających kostką i przesuwających żużlowców po torze nie jest trochę dziwny? Być może, choć ja tak nie uważam. Ludzie grają przecież w gry planszowe. Jedni lubią „chińczyka”, a my gramy w żużel. W naszym towarzystwie jest m.in. lekarz. Nasze żony i dzieci z pobłażaniem, ale też z dużą wyrozumiałością, spoglądają na naszą pasję. Bo to jest pasja i świetna zabawa jednocześnie - twierdzi.
Pokolenie analogowe
Taki domowy turniej Grand Prix to też doskonała okazja do spotkania towarzyskiego.
- To chyba oczywiste. Świetnie spędzamy czas, a jakaś dodatkowa motywacja zawsze wzbudza dodatkowe emocje. U nas jednak nagrody są symboliczne.
Pomysł się jednak przyjął, bo już mam zapytania, kiedy kolejny turniej. Być może, tak jak w tym prawdziwym Grand Prix, rozegramy dwanaście rund. Może kiedyś powstanie też nasza wewnętrzna liga. Do tego trzeba mieć jednak całą masę figurek, a na ich wykonanie potrzebny jest czas, dużo czasu. A teraz jest sezon i go za wiele nie ma - dodaje Piotr Tomaszewski.
Na zimę ma jednak sporo planów.
- Lubię dbać o szczegóły. Chciałbym, aby boksy zawodników niemal w stu procentach przypominały te, jakie widzimy na prawdziwych stadionach. Te szczegóły nadają zabawie uroku. Na zawody drukujemy też programy. I to na profesjonalnym papierze.
Wiem, że w obecnych czasach są już żużlowe gry komputerowe, ale ja i moi koledzy jesteśmy z pokolenia analogowego, wychowanego na grze w kapsle.
Gra na komputerze nas nie pociąga - zapewnia.
Choć jego prywatne, domowe Grand Prix jest niemal identyczne jak to prawdziwe, to jest jednak coś, co je wyróżnia.
- Zrobiłem figurki tych zawodników, których lubię. U mnie Bartosz Zmarzlik jeździ więc z Peterem Collinsem czy Hansem Nielsenem, których zawsze podziwiałem.
Nielsen to mój numer jeden. Zawsze mu kibicowałem.
Teraz trzymam kciuki przede wszystkim za wspomnianego już Bartosza Zmarzlika, Patryka Dudka i Piotra Pawlickiego. Widzę w tych zawodnikach ogromny potencjał. Wszyscy są młodzi i piekielnie utalentowani. Liczę na to, że wybuch ich talentu nastąpi już w tym sezonie. Tegoroczny prawdziwy cykl Grand Prix zapowiada się równie wspaniale, co ten nasz domowy - kończy z uśmiechem Piotr Tomaszewski.