W działalności kulturalnej ważne jest... serce!
Rozmowa ze Stanisławem Mosiejko, dyrektorem Świebodzińskiego Domu Kultury, który w tym roku obchodzi 35-lecie pracy artystycznej.
35 lat pracy skłania do pewnych podsumowań. Jak wyglądała działalność kulturalna, gdy Pan zaczynał, a jak wygląda dziś?
- Nie ma ogromnej przepaści, ale to, co zdecydowanie wyróżniało lata 80-te, to fakt, że zakłady pracy posiadały spore fundusze socjalne i dopłacały do biletów, a więc formuły estradowe były prezentowane o wiele częściej. Myślę, że zasadnicza różnica jest taka, że kiedyś jedną formę, np. spektakl wystawiano kilka razy w ciągu dnia, a teraz jest dostęp do różnorodnych form. Oczekiwania odbiorców także się zmieniają, są coraz większe, bo mieszkańcy mniejszych miast chcą mieć taką samą ofertę jak wielkomiejskie ośrodki kultury. Niegdyś możliwości były mniejsze i oczekiwania również.
A kwestia finansowania kultury?
Schemat się nie zmienił, tylko skala finansowa. Jesteśmy dotowani, ale także wypracowujemy swój dochód. Tak było zawsze, choć kwot nie ma co porównywać. Kiedyś nie było możliwości pozyskania środków zewnętrznych, dzięki którym wiele udaje się zrobić.
W zasadzie obchodzi Pan dwa jubileusze: 35-lecie pracy artystycznej i 10-lecie na stanowisku dyrektorskim…
- To 35-lecie miało być okazją do spotkania z osobami, z którymi zaczynałem swoją pracę. Benefis - niespodzianka, od moich współpracowników był najpiękniejszą nagrodą. Nie zapomnę tego wieczoru do końca życia.
Pierwszym pracowniczym zadaniem było stworzenie grupy teatralnej dla dzieci?
Ukończyłem Szkołę Teatralną w Kaliszu, więc prowadzenie grupy teatralnej było dla mnie przyjemnością. Wystawiliśmy wiele spektakli, które nie były standardowe, bo nie było bogatej scenografii i kostiumów. Pobudzaliśmy wyobraźnię, a na scenie dominowała autentyczność.
Obok teatru była także muzyka. Podczas benefisu mieliśmy okazję widzieć Pana za klawiszami.
- Na początku lat 80-tych grałem w różnych zespołach, aż do czasu, gdy założyliśmy zespół „Vivo”. Spędziliśmy razem 12 lat. Przestałem grać po 20 latach, ale czas muzykowania wspominam bardzo dobrze. To kawał mojego życia.
Do ŚDK trafił Pan mając 21 lat i kolejnych 35 spędził Pan nieprzerwanie w tym miejscu?
Śmiało można powiedzieć, że przeszedłem wszelkie szczeble w tej kulturalnej drabinie. Miałem chwilowy epizod w jednej z firm, gdzie zajmowałem się reklamą, ale po niecałym roku wróciłem tu na stałe, i tak już zostało do dnia dzisiejszego. Z dyrektorem Kazimierzem Gancewskim za naszą pracę niemal stanęliśmy w latach 80-tych przed kolegium ds. wykroczeń. Zasiedzieliśmy się w pracy i naruszyliśmy godzinę milicyjną. Z dyrektorem Szumskim łączy nas wspólna pasja: wędkarstwo. Niegdyś wybraliśmy się razem na ryby. On złapał 5-kilogramowego szczupaka. A ja? Do tej pory nie pobiłem tego rekordu, co powoduje u mnie niezwykłą zazdrość o sukces towarzysza.
Od 10 lat zajmuje Pan stanowisko dyrektorskie
Mimo, że przylgnęło do mnie miano „ojciec-dyrektor”, najważniejsze było i jest dla mnie uświadamianie, że dyrektor nie jest najważniejszą osobą. W domu kultury niczego w pojedynkę się nie zorganizuje. Przez lata kilka osób odeszło, ale myślę, że niektórym zabrakło po prostu tego, co jest również w naszym logo - serca. W tej pracy nieważne są tytuły, a serce do tego, co się robi.
Co jest największym sukcesem?
Sukcesem jest zespół współpracowników, który stworzyliśmy. To ludzie, którzy nie patrzą na zegarek, nie liczą godzin, a angażują się w każde przedsięwzięcie. Często są niedoceniani, bo większość widzi efekt finalny, a nikt nie widzi ogromu przygotowań, godzin i nerwów.
35 lat to bardzo duży dorobek. Ma Pan chęć do dalszej pracy?
Ktoś kiedyś powiedział „wybierz pracę, którą lubisz, a nie będziesz pracował przez całe życie”. Ja to konsekwentnie realizuję.
Nie myśli Pan o emeryturze?
Emerytura w dziedzinie kulturalnej jest obcym pojęciem. Moja praca, to dla mnie przyjemność.