Po roku pobytu w Gdańsku rodzina Szmatowów dostała decyzję o odmowie nadania statusu uchodźców.
- Gdańsk jest podobny do rodzimego Sewastopola. Nasze mieszkanie tam było takie jak tu, też nad morzem. Jak chłopaki zobaczyli to w Brzeźnie, to prawie się popłakali. Może taka nasza fortuna, ale same dobre osoby nam się trafiały - wspomina przeprowadzkę na Wybrzeże niemal dokładnie przed rokiem Jana.
Wcześniej w 2014 roku z rodziną uciekła z anektowanego przez Rosję Krymu. Jak mówi, jej męża Grigorija „zielone ludziki” pobiły jeszcze zanim Federacja Rosyjska oficjalnie zajęła półwysep.
- Oni mieli naszywki separatystów i zamaskowane twarze. Do pracy nie mógł wrócić. Wzięliśmy dokumenty i ubrania. Zawieźliśmy chłopców do babci, sami pojechaliśmy do siostry, a później razem do Lwowa, ale tam też nie było życia. Takich jak my: ludzi ze wschodu na zachodzie nazywają zdrajcami. Nie jesteśmy uważani za Ukraińców, ale też nie za Ruskich - tłumaczy matka 17-letniego dziś Toli i 13-letniego Grzegorza.
Rodzina uciekła do Polski, gdzie trafiła do ośrodków dla cudzoziemców, a potem w sierpniu 2016 r. do Gdańska i tu udało jej się rozpocząć nowe życie. Ojciec chłopaków - Grigorij, po którym młodszy odziedziczył imię, w ciągu tygodnia znalazł pracę (jest kierowcą-magazynierem), Jana pracuje w kuchni w jednej z kawiarni, a chłopcy trafili do Gimnazjum nr 13. Teraz Tola ze świetnym wynikiem i świadectwem „z czerwonym paskiem” dostał się do klasy fizyczno-matematyczno-informatycznej IX Liceum Ogólnokształcącego.
- Nie mamy do czego wracać - tłumaczy rodzina Szmatowów.
W czasie wakacji jednak pojawił się poważny problem. W lipcu Rada ds. Uchodźców utrzymała w mocy decyzję Urzędu ds. Cudzoziemców o odmowie przyznania rodzinie statusu uchodźców. Na kilkunastu stronach uzasadnienia urzędnicy tłumaczyli m.in., że przemoc, z jaką spotkał się mąż Jany nie została wystarczająco udokumentowana, a na obszarach kontrolowanych przez rząd w Kijowie, „sytuacja pozostaje stosunkowo spokojna”.
Dziś w sieci - na stronach change.org i avaaz.org trwa zbiórka podpisów pod petycją „Pozwólcie naszej rodzinie zostać w Polsce” o przyznanie Szmatowom pozwolenia na pobyt ze względów humanitarnych. Grozi im bowiem deportacja, a to oznaczać może, że Tola - zamiast na wymarzone studia - trafi do wojska i do walki, a jego młodszy brat nie będzie mógł liczyć na rehabilitację po operacji, którą przeszedł ostatnio. Petycję popiera Centrum Wsparcia Imigrantów i Imigrantek, gdzie rodzina uczyła się polskiego i szukała pomocy w trudnych chwilach.
- We wspomnianej sprawie nie przedstawiono żadnych okoliczności lub dowodów wskazujących na to, że na obszarze kontrolowanym przez legalne władze ukraińskie cudzoziemcy byli lub będą prześladowani - tłumaczy pytany o Szmatowów Jakub Dudziak z Urzędu ds. Cudzoziemców, który dodaje, że powinni oni opuścić Polskę i zastrzega, że ewentualną szansą na pozostanie w kraju jest jedynie wydanie zgody na pobyt ze względów humanitarnych lub pobyt tolerowany przez Straż Graniczną.