W jego mistrzowskich rękach drewno dostaje nowe życie
Jego przygoda z rzeźbą zaczęła się całkiem przypadkowo. Najpierw zrobił kilka ławek do kościoła, potem odnowił stary kredens. Tak mu się spodobało, że do dziś niemal w ogóle nie rozstaje się z dłutem, wykonując rzeźby, które zapierają dech w piersiach. Bo to w drewnie Marek Szyszko znalazł swoje powołanie.
Pierwszy taki moment przyszedł w wojsku, w którym pod koniec służby wraz z dwoma kolegami cierpiałem na nadmiar wolnego czasu. To była taka nuda, że aż nie da się tego opisać, gorzej niż w więzieniu - wspomina ze śmiechem Marek Szyszko. - Nasza jednostka była zlokalizowana w lesie i nie było co ze sobą zrobić. Ale jeden z kolegów kochał to miejsce. Był z wykształcenia leśnikiem i mówił, że gdyby nie te drzewa dookoła, to on by zwyczajnie zdurniał. Na co ja mu odpowiedziałem, że to ja zdurnieję przez ten las. I on wtedy rzucił hasło, by zacząć robić deseczki pod rogi koziołków. Wcześniej robiliśmy już lampki, wycinając elementy piłką włosową ze sklejki. Zorganizowaliśmy sobie dłutka, bo mieliśmy takie możliwości, a czas na dłubanie mieliśmy w zasadzie nieograniczony. I już wtedy poczułem, że to jest mój klimat i że mogę coś dalej robić w tym kierunku.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień