Dlaczego każdy człowiek zdolny jest do zabicia innej osoby - wyjaśnia dr Maciej Szaszkiewicz, psycholog pracujący w krakowskim Instytucie Ekspertyz Sądowych.
Zachowania odbiegające od normy, tego co powszechnie akceptowane, mogą być przejawem zaburzeń psychicznych albo manifestacją postaw i poglądów.
Zacznę prowokacyjnie: czy każdy z nas byłby w stanie zabić?
A ja odpowiem wprost: tak. Najlepiej świadczą o tym liczby: trzy czwarte wszystkich zabójstw to zabójstwa na tle emocjonalnym, a więc takie, które nie są podyktowane premedytacją, planowaniem z zimną krwią czy tzw. złym charakterem. Zabójstw na tle rabunkowym czy seksualnym jest znacznie mniej, a najmniej - na tle patologicznym.
Patologicznym?
Czyli urojeniowym. Ktoś, dajmy na to, widzi w pani antychrysta i uważa, że zabijając panią, zbawi świat.
Dlaczego fakt, że większość zabójstw jest popełnianych na tle emocjonalnym, świadczy o tym, że każdy z nas ma w sobie mordercę?
Bo takie zabójstwa na ogół wynikają z jednorazowego, życiowego zapętlenia: poczucia zagrożenia, zagubienia, lęku, gwałtownych spiętrzeń emocji, których doświadczamy bardzo rzadko, niekiedy tylko raz w życiu. Różne sytuacje życiowe mogą wygenerować takie zapętlenie. Więc każdy człowiek, jak tu jesteśmy na świecie, pod wpływem tych wyjątkowych, niezwykle silnych emocji, może zabić, choć nie miał takiego zamiaru. Już nie mówię nawet o takich przypadkach jak samoobrona, gdy na przykład zaszczuta, bita, poniżana żona w końcu sięgnie po nóż i zdecyduje się zabić.
Z tych zabójców działających na tle emocjonalnym większość wybiera na swoje ofiary bliskich?
Przeważnie wybiera osoby znane, to znaczy takie, z którymi wiążą się silne emocje. W tym najczęściej nie ma wielkiej historii: ot, ktoś był w złej formie, nie radził sobie z życiem, więc wściekł się doraźnie, z kimś się pokłócił, pobił, wreszcie zabił.
Czyli w afekcie?
Niekoniecznie. To, że ktoś się wściekł, nie znaczy jeszcze, że działał w afekcie. Afekt to takie natężenie emocji, że człowiek nie jest w stanie się kontrolować. Mówi się: nie jest sobą. Tak jest rozsierdzony, że ogarnia go biała gorączka, przestaje się kontrolować. Dlatego w takich wypadkach stosuje się złagodzenie kary lub wręcz uniewinnienie.
Czy są miejsca lub środowiska, gdzie do zabójstw dochodzi częściej?
Tak, częściej do zabójstw dochodzi w zamkniętych środowiskach, gdzie jest słaba wymiana informacji i kontaktów ze środowiskiem zewnętrznym: w jednostkach wojskowych, na statkach handlowych, w zakonach...
W zakonach?!
Pewnie, że tak. W środowiskach zamkniętych jest największe natężenie agresji i przemocy. Rozróżnia pani agresję od przemocy?
Powiedziałabym, że agresja jest emocją, a przemoc - działaniem z niej wynikającym.
Skąd pani to wie?
Znikąd. Intuicja językowa.
Moi studenci nigdy tego nie wiedzą, jak pytam ich na pierwszych zajęciach. Trudno mieć zresztą o to do nich pretensje, bo w większości podręczników te dwa terminy są używane wymiennie. A to różnica. Jeśli ja sobie myślę: „nienawidzę swojego szefa i chętnie bym go udusił w ciemnej ulicy, skopał i zabił”, to dopóki tych myśli nie ujawnię, choćby w warstwie werbalnej, to one nie są przemocą. Ale ewidentną agresją - owszem.
Jaki jest najczęstszy motyw zabójstw z zimną krwią?
Ekonomiczny. Choć bywają i motywy mieszane, gdzie w grę wchodzą i emocje, i inne czynniki. Świetnym przykładem jest zbrodnia z zemsty; czasem planowana latami, starannie, ze szczegółami, na chłodno. Mamy jeden drastyczny przypadek, który wydarzył się kilkanaście lat temu w okolicach Krakowa - przypadek tak zwanej Skóry. Uczestniczyłem w tym śledztwie. Syn zabił ojca z zemsty rodzinnej.
Myślałam, że mówiąc o „Skórze” miał pan na myśli zabójstwo studentki, której ciało znaleziono w Wiśle i której oprawcy do dziś nie odnaleziono.
To dwa różne zabójstwa, które zostały ze sobą na chwilę połączone na etapie śledztwa. Opowiem w skrócie. Zacznijmy od zabójstwa 23-letniej studentki. Ktoś zdjął z niej skórę i wyrzucił do rzeki na Zabłociu. Osobno znaleziono skórę, osobno - nogę. Reszty ciała nie było. Pojawiły się więc pytania: czyja to w ogóle skóra i kto ją wrzucił do rzeki? I czy potrzebował jakiejś wewnętrznej części jej ciała; kości, mięśni, wnętrzności, skoro niczego oprócz kończyny już nie było? Czy może jednak był jakiś inny powód? Jeśli mamy do czynienia z seryjnym zabójcą - a takiego szukaliśmy - to wiemy ze statystyki, że po pierwszym zabójstwie kolejną zbrodnię popełnia średnio po roku. A tymczasem po pół roku koło Wieliczki znaleziono ofiarę zabójstwa, z której twarzy była zdjęta skóra.
A więc śledczy zaczęli łączyć te dwie sprawy?
Automatycznie. Bo przypadków zdjęcia skóry z człowieka po zabójstwie było w całej historii polskiej kryminalistyki może pięć - a tu były dwa, tak blisko siebie, w czasie i w przestrzeni. Od początku jednak mówiłem, że mamy do czynienia z innym sprawcą. I tego spod Wieliczki udało się od razu znaleźć. Ale on, mówiąc delikatnie, nie był najinteligentniejszy.
Proszę o tym opowiedzieć.
Chodziło o zemstę rodową. To była rodzina Kazachów polskiego pochodzenia. Ojciec, ofiara, wyjechał z Kazachstanu, by w Polsce zarabiać pieniądze i przesyłać je bliskim, a później ich tutaj ściągnąć. Ale on zamiast tego poderwał tu jakąś babę, ściągnął tylko swojego ojca, a żonę zostawił, pozbawiając rodzinę honoru - rodzina więc postanowiła się zemścić i oddelegowała tu syna, by dokonał zemsty rodowej. Złożyli się na bilet dla niego. Po kilku latach wspólnego mieszkania w Polsce młody Kazach, nazwijmy go W., po prostu zabił swojego ojca, po czym odciął mu głowę, zdjął z niej skórę i nałożył ją na siebie, na okrętkę zszytą.
Słucham?!
On sobie wymyślił, że jak założy tę skórę - a do tego kurtkę i czapkę ojca - to pójdzie najpierw odwiedzić dziadka, żeby ten myślał, że jego syn żyje. Odciętą głowę i resztę ciała wrzucił w pokrzywy, zakładając, że jak znajdą zwłoki bez skóry na głowie, to ich nie zidentyfikują. A ojca przecież widzieli - więc wyjdzie na to, że to jego, młodego W., ciało.
Co za logika!
No tak. Myślał, że później ujawni się w Warszawie; jak feniks z popiołu, człowiek znikąd, bez życiorysu - bo przecież jak umarł, to już go nie ma, zabity został.
I co w tej Warszawie chciał robić?
Planował założyć jednoosobowe biuro przyjmujące zlecenia na płatne zabójstwa. I w tym przebraniu, w skórze ojca, poszedł przez wieś do przystanku PKS, skąd miał wyruszyć w świat. Ale wcześniej podszedł do dziadka i mówi: „Cześć ojciec”. A dziadek: „Cześć synu, właśnie idę do gminy węgiel załatwić”. Tyle że naprawdę dziadek poszedł na policję - bo od razu zauważył, że coś jest nie tak z jego twarzą. Policja dopadła młodego zabójcę już na przystanku PKS.
Sprawa zabójstwa studentki była bardziej skomplikowana?
Tak. To był jeden z tych nielicznych przypadków mordercy seryjnego, który popełnił tylko jedną zbrodnię.
Myślałam, że seryjny morderca - już z samej definicji - zawsze popełnia ich więcej.
Niekoniecznie. Może coś go powstrzymać przed kolejnymi zbrodniami w serii: może umrzeć, zachorować, trafić do więzienia, nawet za inne przestępstwo. Może zmienić tryb życia i wyjechać za granicę, może po ludzku się zakochać i zapragnąć zmienić swoje życie. Morderca tej młodej kobiety z całą pewnością był zabójcą seryjnym. Już sam fakt, że było to zabójstwo na tle seksualnym, nadaje mu wymiar seryjny, jakby cykliczny.
?
Nie jest tak, że jak raz mam stosunek seksualny, to już mam seks z głowy do końca życia. Nie - czuję tę potrzebę znowu i znowu. Ludzka seksualność ma charakter cykliczny. I jeśli ktoś już raz wejdzie na patologiczną ścieżkę zabójstw na jej tle, to tak łatwo jej nie opuści. A zdejmowanie skóry z nagiej kobiety nie może być niczym innym podyktowane, jak zwierzęcymi instynktami seksualnymi.
Studentka została najpierw zgwałcona?
Niekoniecznie. Zabójstwo na tle seksualnym nie musi wiązać się z gwałtem. Morderca studentki oddzielił skórę od tkanek skalpelem, z niezwykłą precyzją. Pomijając paskudztwo tego czynu, jego amoralność, to technicznie było to niezwykle trudne do wykonania.
Do dziś nie wiadomo, kim był morderca. Czy zatem była to zbrodnia doskonała?
Zbrodnia doskonała, tak jak potocznie się mówi, to zabójstwo tak perfekcyjnie przeprowadzone, że nie da się wykryć sprawcy. Większość zabójców się ujmuje, a w tych wyjątkowych przypadkach, w których się to nie udaje, dzieje się to z różnych powodów - na czele z błędami w śledztwie - ale nigdy dlatego, że nie pozostawiają po sobie żadnych śladów.
Zabójcy zawsze zostawiają ślady?
Szczególnie seryjni. Bo im więcej przypadków w serii, tym więcej materiałów do analizy przez profilerów - coraz więcej informacji do nas napływa, coraz więcej wniosków się nasuwa, pętla się zaciska. Jeśli jedno zabójstwo zostało popełnione w punkcie X, a drugie w punkcie Y, to jeśli obok nich biegnie rzeka, droga, tory albo inne ciągi komunikacyjne, to prawie na pewno trzecie zabójstwo będzie tu, również przy tym ciągu, w podobnej odległości.
Może zostawiają ślady, bo podświadomie chcą być zdemaskowani?
Dobrze pani kombinuje. A oprócz tego ogólną ludzką słabością jest rutyna. Jeśli coś poszło nam dobrze, to staramy się to powtórzyć - to nasza ludzka natura. I to gubi seryjnych morderców, działających na tle seksualnym.
Czy patrząc na takich ludzi, od razu widzimy, że coś z nimi jest nie tak? Wyglądają i zachowują się jak zboczeńcy?
Niekoniecznie. Profilerzy wyróżniają dwa typy seryjnych zabójców na tle seksualnym: zdezorganizowany i zorganizowany. Zabójca zdezorganizowany nie ma wzorowo ułożonego życia, stałych partnerek, uporządkowanych dochodów. Odczuwa potrzeby seksualne, ale ich nie spełnia - na ogół takie myśli rodzą się w głowach mężczyzn w wieku około 27 lat, bez wcześniejszych doświadczeń seksualnych. Taki mężczyzna - w swoim wewnętrznym dyskursie - myśli sobie tak: inni mają seksu ile chcą, a ja nigdy nie miałem - przecież mnie też się należy. I w końcu taki mężczyzna czuje się upoważniony do napaści na kobietę, by spełnić swoje fantazje. Myśli o zabójstwie jak o akcie wyrównania nierówności społecznej.
A typ zorganizowany?
Taki często ma żonę, dzieci, dobre stanowisko. I od czasu do czasu, dla urozmaicenia, jak myśliwy (czasem tak nawet ich się nazywa) wyrusza na ekscytujące polowanie: łapie dziewczynę, porywa, gwałci, przetrzymuje, w końcu zabija.
Ich partnerki, dzieci, pracodawcy i przełożeni o niczym nie wiedzą?
Oczywiście, że nie wiedzą.
Kobieta budzi się codziennie obok swojego mężczyzny, troskliwego ojca ich dzieci i kochającego partnera i nie domyśla się nawet, że leży w łóżku z seryjnym mordercą?!
A dlaczego miałaby się domyślać? On nie wtajemnicza jej w szczegóły. Taki mężczyzna, często biznesmen, ma taki, a nie inny tryb życia: jeździ po Polsce, nawiązuje kontakty zawodowe. A ona w to nie ingeruje. Potem, gdy prawda wychodzi na jaw, taka kobieta jest zdumiona. Często nie wierzy. Mieliśmy przypadek człowieka, który zabił pięć osób. Żona, nawet jak już go aresztowali, dalej wierzyła, że to nieporozumienie.
Dziwi się pan? Też bym wierzyła.
Normalny mechanizm. Do tej kobiety dotarło, że to nie są zwykłe oczernienia, dopiero jak mąż napisał do niej z aresztu list, podając instrukcję: pójdź tam a tam, kup pistolet automatyczny, zapakuj do worka foliowego, kontrolę przy wejściu do budynku (we Wrocławiu, bo tam to było, policja, prokuratura i sąd znajdują się w jednym) ominiesz w taki sposób, tego strażnika poczarujesz tak, a worek z pistoletem wrzucisz do spłuczki na piątym piętrze. Bo tam, na piąte piętro, ten człowiek był dostarczany z celi na przesłuchanie. Powiedziałby, że chce sikać, i po sprawie. Nie wyszło mu, bo jego żonie zapaliła się czerwona lampka i jednak przyszła z tym listem na policję.
Ten człowiek planował zabić siebie czy przesłuchujących?
Przesłuchujących. Mnie i koleżankę. Trochę śmierć nas łokciem trąciła.
Niesamowite, że są ludzie, którzy potrafią zabić, by osiągnąć satysfakcję seksualną.
Problem zabójców tego typu polega na tym, że oni wcale jej nie osiągają. Sytuacja zabójstwa, gdzie jest dużo krzyku, płaczu, krwi, brutalności, wcale nie sprzyja koncentracji seksualnej.
Czyli, mówiąc wprost, seryjni mordercy nie mają orgazmu?
Taki człowiek wcześniej, w fantazjach, wyobraża sobie, jak to będzie zdobywcą: zastraszy, zdominuje, będzie nakazywał, po czym przeżyje akt seksualny, dreszcze orgazmu, on i ona. A okazuje się - bo zawsze się tak okazuje - że jest inaczej. I w tym momencie część z nich myśli: kurczę, to nie był dobry pomysł. Odchodzi i cieszy się, jeśli go nie złapali.
A część?
Część myśli przeciwnie: coś poszło nie tak, więc kolejnym razem będzie inaczej. I znów dochodzi do tego niby-aktu i do zabójstwa. A tu znowu klapa. Ale przy kolejnym razie w prasie i w telewizji zaczyna się odbijać lęk społeczny, z tytułów bije: grasuje morderca z Kozłówka. Ludzie się boją i on zaczyna czerpać inną satysfakcję: z tego, że jest nieuchwytnym, wodzącym policję za nos, zabójcą. I zaczyna odnajdywać rozkosz nie w tym, że zaspokoił popęd seksualny - bo nie zaspokoił - tylko w tym, że jest kimś ważnym. Całe życie był poniewierany, nieszanowany; tak przynajmniej mu się wydaje. I nagle jest gwiazdorem, myśli z dumą: policja w całym kraju się zastanawia, gdzie jestem! Ale żeby ten stan utrzymać, musi zabijać dalej. Na to nakłada się jeszcze jeden dziwny mechanizm: w każdej niemal serii sprawca odpuszcza jednej ofierze. Pozwala jej uciec, nie zabija.
Bo?
Najczęściej zabójca ekscytuje się myślą, że dominuje do końca nad ofiarą, że wszystko może z nią zrobić. Może ją zabić i może darować jej życie - jak Bóg.
Więc jak jednej życie daruje, to tym bardziej przekonuje się o swojej omnipotencji?
Tak.
I to go gubi?
I to go gubi, bo taka ocalała osoba może bardzo dużo powiedzieć o mordercy.
Czy seryjni mordercy czują w ogóle wyrzuty sumienia?
Pojęcie wyrzutów sumienia jest psychopatom obce - a większość z seryjnych morderców to ludzie o zaburzeniach psychopatycznych. Wydaje im się, że dobre jest tylko to, co może przysłużyć się im. Jeśli wyrażają żal, to nie dlatego, że uważają, że zrobili coś złego - ale dlatego, że coś im się nie udało. Ludzie o zaburzeniach psychopatycznych często sprawnie wchodzą w relacje z innymi, zakładają rodziny, osiągają zawodowy sukces, są postrzegani jako życzliwi, ciepli, serdeczni - ale naprawdę inni ludzie służą im jedynie do realizacji własnych celów.
Po czym jeszcze poznać psychopatów?
Kolejną charakterystyczną cechą jest ich przeświadczenie, że zawsze to inni są winni. Psychopaci nie są zdolni do autorefleksji. Takiego człowieka można bardzo łatwo obrazić. Jak pani ktoś powie: „głupia jesteś”, to pani wzruszy ramionami. A psychopata się wścieknie. Oni mają niesłychanie zawyżony poziom zadraśnięcia poczucia honoru. Niektóre kobiety giną, bo dały swojemu psychopatycznemu partnerowi do zrozumienia, że nie jest prawdziwym mężczyzną, że nie może zaspokoić jej seksualnie.
„Suko, to twoja wina, że nie wyszło nam w łóżku”?
Właśnie tak.