W latach PRL chowaliśmy krzyż podczas pielgrzymki
W środę, 2 sierpnia, około 4000 tysięcy pielgrzymów z Rybnika i okolic wyruszy w trasę 72 Pieszej Rybnickiej Pielgrzymki do Częstochowy. W drodze na Jasną Górę, na przedzie każdej z grup wysoko w górze niesiony będzie krzyż, a pielgrzymi będą śpiewać głośno religijne pieśni. Nie zawsze tak było.
- Gdy w 1958 roku szliśmy do Częstochowy, w większych miastach chowaliśmy krzyż. Ktoś miał go przy swoim boku. Byliśmy gotowi na to, że gdy ktoś nas zaczepi, będziemy mówić, że idziemy na wycieczkę, a nie pielgrzymkę. Takie były czasy. Obawiano się reakcji władz - wspomina ksiądz Paweł Szolonek, pierwszy z duchownych, który oficjalnie poprowadził Pieszą Rybnicką Pielgrzymkę na Jasną Górę.
Chociaż za rok rozpoczęcia pielgrzymki z Rybnika przyjmuje się rok 1946, to na początku były to pielgrzymki świeckie, bez udziału duchownych.
Dopiero w 1957 roku razem z pielgrzymami poszedł ksiądz Henryk Wyleżoł. - Jednak nie szedł on jeszcze oficjalnie, nie prowadził wiernych, raczej dołączył do pielgrzymki organizowanej przez mieszkańców, osoby świeckie - wyjaśnia ks. Paweł Szolonek.
Proboszcz Durczok nie bał się władzy
Dodaje, że w owym 1957 roku, gdy proboszczem w parafii św. Antoniego w Rybniku został ksiądz Sylwester Durczok, po raz pierwszy informacja o pielgrzymce została wygłoszona z ambony. Wcześniej ludzie organizowali się sami, po cichu.
- W następnym roku ksiądz proboszcz Durczok poprosił mnie, bym już oficjalnie poprowadził pielgrzymkę. Był zdecydowany, nawet troszkę surowy. Potrafił nie bać się władzy. Powiedział: „idziecie z krzyżem, będzie ksiądz widoczny, a gdyby ktoś się doczepił, każdy mówi, że idzie prywatnie” - wspomina ks. Paweł Szolonek.
Dodaje, że do 1956 roku na czele pielgrzymki w ogóle nie niesiono krzyża. A potem, jak już był, gdy pielgrzymi szli przez większe miasta, najczęściej go chowano. Ludzie się bali. W czasach PRL pielgrzymka nie była mile widziana.
- Pamiętam, że rano, kiedyśmy mieliśmy już wyruszać z Rybnika w trasę, przyszła wiadomość, że nie ma zgody na pielgrzymkę. Wiadomość anonimowa przyszła, że trzeba jak najszybciej się znaleźć poza granicami Rybnika - wspomina duchowny.
Biegiem do granic miasta
- Wyruszyliśmy natychmiast, bez specjalnej mszy pielgrzymkowej (chociaż msza poranna w parafii św. Antoniego i innych trzech rybnickich parafiach się odbyła), bez zgody. Trzeba było jak najszybciej opuścić Rybnik. Niemal biegiem do granic miasta. W Wilczej jest taka kapliczka, tam wyznaczyliśmy sobie punkt, do którego musimy jak najszybciej się dostać. Gdy dotarliśmy można było tu trochę odsapnąć - wspomina ks. Szolonek.
Z księdzem na trasie było wiernym trochę lżej. Nie tylko dlatego, że każdego dnia odprawiał nabożeństwo. Ksiądz Szolonek załatwił… furmankę, która zabrała część bagaży. - Byłem katechetą w Wielopolu i Ligocie przez 4 lata i tu i tu. Byłem najmłodszym wikarym, dlatego wysłali mnie na te peryferia. Ale dzięki temu znałem ludzi. Alojzy Michalik z Wielopola miał furmankę. Poprosiłem, żeby jechał z nami. Potem przez lata woził bagaże - wspomina ksiądz Szolonek. - Pamiętam, że mieliśmy jeszcze inny sposób przenoszenia bagaż y - na kije się wieszało bagaże, jak ktoś był słabszy to mu je noszono - wspomina ksiądz.
Tłumaczy, że w owym czasie dobrym duchem pielgrzymki , był Jan Grolik, który wszystko organizował. - Już nie żyje. Mieszkał na Wyzwolenia. On wyznaczył, gdzie noclegi, jaką trasą iść, a nawet gdzie odprawiać nabożeństwa. Pierwszy raz jak ja szedłem, to go słuchałem, bo on wszystko znał już z poprzednich lat - wspomina ksiądz Szolonek. Dodaje z uśmiechem, że pan Grolik był też specjalistą od… skoków do wody. - Przed Częstochową był jakiś zbiornik wodny. Tam odpoczywaliśmy. Jan robił salta do wody - uśmiecha się duchowny.
Gdy po trzech dniach pielgrzymi z Rybnika dotarli do Częstochowy, nie odprawiano dla nich wielkiej „mszy zakończeniowej” na Jasnej Górze. Tylko przed Cudownym Obrazem ksiądz Szolonek odprawił skromne nabożeństwo. - Dostałem wtedy od wiernych obraz świętego Antoniego, otrzymałem go w podziękowaniu od całej grupy pielgrzymów. Tam został kupiony i poświęcony i od tamtej chwili towarzyszył mi przez 60 lat mojego kapłaństwa - mówi ks. Szolonek, który w czerwcu w Lyskach, obchodził jubileusz 60-lecia święceń kapłańskich.