Pamiętacie tę flagę z napisem PO, którą w trakcie debaty telewizyjnej Andrzej Duda postawił przed Bronisławem Komorowskim? Było to jednym z przełomowych momentów w kampanii wyborczej i zrozumiałym dla wszystkich gestem, który miał sklejać Bronisława Komorowskiego z jedną partią, rządzącym wówczas jego ugrupowaniem.
Powiedzenie, że „karma wraca”, znaczy, że pomimo naszej woli dawne nasze posunięcia powracają przeciw nam w akcie jakiejś dziejowej sprawiedliwości. To dlatego powiedzieć dzisiaj, że „karma wraca” w kontekście Andrzeja Dudy to dużo za mało, by opisać, co się dzieje z jego kampanią. Bo w gruncie rzeczy nic nie wraca, a sam prezydent i jego ludzie wysyłają światu sygnał: ta prezydentura była partyjna i następna taka będzie.
W tym duchu odbyła się wielka konwencja prezydencka Andrzeja Dudy. Żadnych nowych twarzy, żadnego zaskoczenia na widowni, tylko jeden prosty przekaz „nasz ci jest Andrzej”. Jeszcze mocniej wybrzmiało to po posiedzeniu Klubu Parlamentarnego PiS w Jachrance. Wszystko zostało opowiedziane na jednej fotografii: w prezydium zasiadło ośmioro działaczy PiS i członków rządu starannie ułożonych według wewnętrznej partyjnej hierarchii. Swoją drogą poszedł w świat sygnał, kto jaką ma wagę w partii władzy, czytelniejszy niż w niejednym opracowaniu naukowym. I właśnie w tym rządku partyjnym jedno z miejsc przypadło… urzędującemu prezydentowi. Temu samemu, który zarzekał się, że wraz z wyborami przestaje być człowiekiem partii.
Powiedzieć dzisiaj, że „karma wraca” w kontekście Andrzeja Dudy to dużo za mało, by opisać, co się dzieje z jego kampanią
Ostatnie gesty pokazują zresztą to, co było najwyraźniejszym bodaj rysem tej prezydentury: partyjność. Nawet opłatki bożonarodzeniowe z posłami i senatorami były organizowane tylko dla swoich. Poczucie, że ta prezydentura była nie taka jaka była obiecana i, że dodatkowo prezydent nie ma problemu, by to demonstrować stają się jego poważnym problemem. Do tego jeszcze nie służy prezydentowi naturalna w Polsce chęć zmiany, ludzka przekora, która powoduje, że w dziejach nowoczesnej Polski po 1918 roku tak naprawdę najdłużej rządzące ekipy utrzymywały się u władzy co najwyżej kilkanaście lat.
Andrzej Duda pomaga, by drzwi Pałacu Namiestnikowskiego otwarły się dla Małgorzaty Kidawy--Błońskiej
Można powiedzieć tak: wszystko to wina modelu polskiej prezydentury. Ani ci ona „niemiecka”, w której wiadomo, że głową państwa zostaje polityk przed emeryturą lub zasłużony, ale nie pierwszoligowy, ani nie „francuska” czy „amerykańska”, w której rządzi wszystkim ten jeden lider, na którego zwrócone są wszystkie oczy. Wiele znaczy w tym wszystkim człowiek: Aleksander Kwaśniewski z lewicy i Lech Kaczyński z prawicy pokazali w przeszłości, że prezydentura polska może być cięższej wagi. Prezydent Andrzej Duda na cięższą zbroję się nie zdecydował. W ten sposób pomaga, by drzwi Pałacu Namiestnikowskiego otwarły się dla jego głównej konkurentki - Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.