10 marca z Nowej Soli wyruszy Droga Krzyżowa Niezłomnych, wzorowana na ekstremalnych drogach krzyżowych. Rozmawiamy o tym z ks. Waldemarem Kostrzewskim
Z jednej strony pustoszeją kościoły, a z drugiej coraz więcej osób chodzi na ekstremalne drogi krzyżowe. Jakość wiary się zwiększa u tych, którzy wierzą i chcą jeszcze mocniej przeżyć Wielki Post, czy to tylko moda na adrenalinę?
Coś w tym jest. Przeważnie idą ludzie młodzi. Poszukują adrenaliny, ale adrenaliny duchowej. Badania wskazują, że ci, którzy przychodzą dzisiaj do kościoła, chcą od Kościoła więcej. W latach 80. badano, ile ludzi chodzi do kościoła w Polsce. Wyszło, że 70-80 procent, ale do komunii przystępowało wtedy tylko 7 procent. A teraz, chociaż ludzi przychodzi mniej, to do komunii świętej przystępuje ponad 15 procent. To jest zauważalne dla nas, kapłanów, że ludzie są coraz bardziej zaangażowani i krytyczni. Wymagania wobec księży są dzisiaj większe. Ludzie przychodzą do kościoła po coś konkretnego i chcą to uzyskać. Myślę, że ta ekstremalna droga krzyżowa wpisuje się w tę zmianę, która następuje w Kościele. Dzisiaj człowiek, który chce coś przeżyć, chce to przeżyć bardzo mocno.
Jakie znaczenie dla chrześcijanina ma udział w ekstremalnej drodze krzyżowej?
Ta droga jest połączeniem trudu i wysiłku oraz przeżycia duchowego. Idziemy ponad 40 kilometrów w ciemności. To są bardzo trudne warunki. Ale chcemy w ten sposób bardziej doświadczyć Boga w cierpieniu, a także zrozumieć i odczuć, że Bóg tak dużo poświęcił dla nas. Oczywiście będzie to tylko namiastka tego, co dla nas zrobił Jezus z miłości. To jest dla mnie ten sens.
Droga ekstremalna może kojarzyć się z ciężkim sportem.
To trzeba podkreślić, żeby się czasem nie fascynować tylko formą. Jeśli zatrzymamy się tylko na tym, to uczestnictwo w takiej drodze krzyżowej nie ma sensu
– lepiej wtedy iść na siłownię i ćwiczyć przez całą noc. Ta droga ma przede wszystkim aspekt duchowy. Ma być połączeniem z drogą Jezusa. To nie jest trud dla samego trudu, bo nie o to chodzi, żeby poczuć się gorzej. Życie przynosi takie sytuacje, kiedy musimy dać coś z siebie. I to jest wtedy ten trud. Nie jest łatwo nam coś komuś dać, nawet nie chodzi o pieniądze, ale na przykład poświęcić komuś czas, odwiedzić w szpitalu, zrobić komuś zakupy. To jest poświęcenie, ale darowane z miłości. To taki paradoks ewangelii: człowiek, który w pewien sposób rezygnuje z siebie, w pewien sposób też umiera i w tym widzi rozwój swojego człowieczeństwa. Jezus umarł, przegrał i koniec? Nie, on po trzech dniach zmartwychwstał. Jezus uczy nas tej miłości altruistycznej. Kocham cię ze względu na to, kim jesteś, a nie to, co masz. Jak tę bezinteresowną miłość podtrzymywać? Ta droga się w to wpisuje. Biorę na siebie ten trud z własnej woli. Nikt mnie nie zmusza. To ja chcę czegoś więcej.
Skąd wziął się pomysł na drogi krzyżowe na długich trasach w nocy?
To jest nowe zjawisko. Pomysł wyszedł od księdza Jacka Stryczka, tego, który ma „Szlachetną paczkę”. Rozmawiał ze studentami, którzy chcieli coś takiego przeżyć. Trzeba to podkreślić, że to jest ruch oddolny. Ludzie sami poczuli taką potrzebę. My jako kapłani odpowiedzieliśmy na to. Wiele ruchów oddolnych potrafiło zmienić mentalność Kościoła oraz patrzenie na świat i duchowość. Pierwszy raz taka droga odbędzie się w Nowej Soli. Ojcowie kapucyni, organizując drogę krzyżową, nawiązali do żołnierzy niezłomnych, którzy poświęcili swoje życie za ojczyznę.
Ponad 40 kilometrów w nocy i w ciszy. Nie każdego stać na taki wysiłek.
Ta droga jest adresowana szczególnie do młodych ludzi. Jeśli ktoś czuje, że nie wytrzyma, nie ma co się forsować. Są też inne formy wyrzeczenia. Na takiej drodze krzyżowej panuje całkiem inny klimat niż na pielgrzymce, która jest radosna. Idziemy w kompletnej ciszy. Nawet między sobą nie można rozmawiać. Jest tylko czas na zatrzymanie się na stacjach. Udział w takiej drodze krzyżowej pomaga poznać samego siebie, swoją wytrwałość i charakter. Dzisiaj chrześcijanin, jeśli chce być chrześcijaninem, to musi coś z siebie dać.