Marcin Gładych zmagał się z ciężką chorobą serca, ale nikt nie spodziewał się, że odejdzie tak szybko. Reżysera, między innymi takich filmów jak „Panoptikon” czy „Smugi”, wspominają przyjaciele i ci, którzy z nim pracowali.
„Od dzisiaj mogę się uśmiechać jak inni, którym się udało. Dzięki za wsparcie”- napisał Marcin Gładych 7 października na Facebooku.
Toruński filmowiec kilka tygodni temu przeszedł przeszczep serca w szpitalu w podwarszawskim Aninie. Z kolei kilka dni temu na festiwalu Tofifest można było zobaczyć jego ostatni film pt. „Smugi” o toruńskiej artystycznej rodzinie Smużnych. Odszedł 26 października w wieku 54 lat.
Pustka bez przyjaciela
- Straciłam przyjaciela i jestem zdruzgotana. W takiej sytuacji nie można powiedzieć nic rozsądnego. Jest pustka. Jaki był Marcin? Wspaniale ironiczny. Przypuszczam, że kręci tam u góry kolejny film i ma z nas niezły ubaw - mówi Joanna Scheuring-Wielgus, posłanka Nowoczesnej i przyjaciółka Marcina Gładycha.
O swojej przyjaźni z filmowcem mówi też dziennikarka Natalia Waloch-Matlakiewicz.
- Zdarza się, że kogoś poznajemy i nie musimy przechodzić żadnych etapów, pokonywać barier, tylko od razu się przyjaźnimy. Tak było ze mną i z Marcinem. Był niezwykły, inteligentny, błyskotliwy i po prostu mądry. Mówił mało i cicho, ale ludzie i tak go słuchali. Miał autorytet - opowiada Natalia Waloch-Matlakiewicz.
Dziennikarka pojawia się we wspomnianych „Smugach” . Podobnie jak Marcel Woźniak zagrała też w jego filmie „Panoptikon”.
Partia ze śmiercią
- Poznaliśmy się wiele lat temu, przy „Panoptikonie” włąśnie. Grałem pruskiego żołnierza handlującego bronią. Marcin zawsze motywował, nie przebierając w słowach. Mówił: jesteś młody, rób filmy, pisz. Na Facebooku wysyłaliśmy sobie ruchy szachowe. Nie przypuszczałem, że przegra partię ze śmiercią. To był wspaniały kompan i dobra dusza. Żałuję, że znaliśmy się tak krótko - wspomina Marcel Woźniak, pisarz.
Jednym z najbliższych współpracowników Marcina Gładycha był Jacek Banach. To on montował i kręcił wszystkie jego filmy. Montażysta w rozmowie z „Nowościami” opowiada o współpracy z filmowcem, za którą jest mu bardzo wdzięczny.
- Chciałbym podziękować Marcinowi za zaufanie, jakim mnie obdarzył. Doskonale się rozumieliśmy. Wystarczały mi dwa zdania, które powiedział i wiedziałem, o co mu chodzi. W ostatnim czasie robił cztery filmy naraz. Jednym z nich są „Kozy”, które wiem, że muszę po jego śmierci dokończyć. Marcinowi na tym bardzo zależało. Zdążyłem usłyszeć, że daje mi w tym zakresie wolną rękę - opowiada Jacek Banach.
Toruńska układanka
Marcina Gładycha wspomina też Jarosław Jaworski.
- Znaczenie Marcina Gładycha zrozumiemy dopiero za jakiś czas. Odkrywał bowiem dla nas takie miejsca w naszej historii, o których nie wiedzieliśmy. Dzięki niemu i jego filmom kolejne elementy układanki pod nazwą Toruń wracały na należne im miejsca. Dzięki filmowi „Panoptikon” wiem, że nasz areszt Okrąglak jest jednym z czterech na świecie „więzień idealnych”. Dzięki „Hakerom wolności” możemy być dumni z toruńskich naukowców walczących dzielnie z komuną. Dzięki „Smugom” odkryliśmy rodzinę Smużnych, która jest jednym z najfantastyczniejszych zjawisk w tym mieście - opowiada Jarosław Jaworski, animator kultury, związany z festiwalem filmowym Tofifest.