W piwnicy czuć było zapach śmierci. Ojcobójca skazany na dożywocie
Żeby zabić skatowanego ojca, Maciej M. założył mu na szyję chwyt Nelsona. Zmiażdżył ofierze krtań i kość gnykową. Chwilę po tym, jak słychać było charakterystyczny odgłos łamanego karku, Bogdan M. już nie żył.
Kamienica przy ulicy Świerczewskiego w Międzyrzeczu. Niewysoki, niepozorny dom zaledwie kilkadziesiąt kroków od komendy policji. Kilka metrów od miejsca zbrodni byłem 20 stycznia ubiegłego roku. Czułem zapach śmierci.
Dwa dni wcześniej kryminalni dokonali tu makabrycznego odkrycia. W piwnicy zakopane było ciało Bogdana M., którego policja szukała od marca 2014 roku. Tamtego styczniowego dnia mogłem do niej wejść. Nikt nawet jej nie zamknął...
Zwłoki zakopali w klitce
Piwnica znajduje się kilkanaście metrów od mieszkania, w którym doszło do zbrodni. Sprawcom wystarczyło wyjść z domu na korytarz. Zrobić dziesięć kroków i skręcić w prawo na schody. Nimi kolejnych parę kroków do klitki. Pamiętam, że nawet nie można było się w niej wyprostować. Sufit z półtora metra nad ziemią.
Wtedy, 20 stycznia, ziemia pod wykładziną była świeżo rozkopana. Widziałem dokładnie miejsce, w którym przez rok ukryte było ciało Bogdana M. Leżała tam jeszcze maseczka ochronna, którą ktoś używał pewnie przy wykopywaniu zwłok. Obok słoiki z przetworami. I opakowanie z odżywką. Syn Bogdana M. trenował amatorsko MMA. Jak mówił mi później spotkany na ulicy dwudziestokilkulatek, w sztukach walki miał być tak dobry, że on nigdy nie chciał z nim sparować.
Trudno to pojąć
Dwa dni przed tym, gdy zszedłem do „piwnicy śmierci”, 18 stycznia, była niedziela. - Była godzina 20, gdy nazjeżdżało się tu mnóstwo samochodów. O tym, że sąsiad nie żyje, dowiedziałem się od policji - relacjonował mi pan Ireneusz, do którego zapukałem dwie kondygnacje nad piwnicą. - Przez tyle miesięcy nawet nie było nic czuć.
- Trudno mi to wszystko pojąć - usłyszałem z kolei od pana Tomasza, który też mieszkał przy ulicy Świerczewskiego. Mnie też trudno to wszystko pojąć. I trudno wyobrazić sobie tak makabryczną zbrodnię. Gdy podczas procesu w Sądzie Okręgowym w Gorzowie poznawałem jej szczegóły, często przechodziły mnie ciarki.
15 kilogramami w twarz
Bogdan M. zginął w swoim własnym łóżku. W domu, do którego przyjeżdżał - jak mówiła mi rok temu pani Leonarda z sąsiedniej kamienicy - „ze dwa razy w miesiącu na kilka dni”. Zamordował go własny syn Maciej M. ze swoim kolegą Remigiuszem S. Zrobili to w nocy z 21 na 22 stycznia 2014 roku. Obaj są w tym samym wieku. Mieli wówczas po 31 lat.
Jak doszło do tej zbrodni, wiadomo dzięki Remigiuszowi S., niewysokiemu mężczyźnie w okularach. Był pod wyraźnym wpływem silniejszego fizycznie i psychicznie kolegi. Gdy upływały kolejne miesiące od zbrodni, a policja zaczęła odkrywać tropy morderców, wpadał w stany depresyjno-lękowe i trafił nawet do szpitala psychiatrycznego. To on zgłosił się na policję i to jego zeznania posłużyły do napisania aktu oskarżenia. To jego wersji wydarzeń zawierzył sąd pod przewodnictwem sędziego Rafała Kraciuka.
21 stycznia 2014 roku. Maciej M. bierze dwa odważniki do sztangi. Każdy po 7,5 kilograma. Wiąże je i siadając okrakiem na śpiącym ojcu, ciska nimi w twarz. Bogdan M. budzi się, próbuje się bronić, ale wtedy syn zaczyna go bić po głowie pięściami i łokciami.
Swoją rolę ma też Remigiusz S. Tłuczkiem do mięsa uderza w twarz ofiary. Bogdan M. zalewa się krwią. Jak zezna później Remigiusz S., ta bryzga po całym pokoju. Ale katowany mężczyzna cały czas żyje...
Żeby zabić ojca, Maciej M. wykorzystuje element sztuk walki. Zakłada mu na szyję chwyt Nelsona. Miażdży ofierze krtań i kość gnykową, która znajduje się w szyi. Chwilę po tym, jak słychać charakterystyczny odgłos łamanego karku, Bogdan M. już nie żyje.
Jak wyliczał w sądzie prokurator Sławomir Dudziak z Międzyrzecza, Maciej M. miał to zrobić z kilu powodów. Dlatego, że uważał ojca za życiową łamagę. Także dlatego, że ten nie lubił zwierząt. Nie chciał też opiekować się nim na starość. - Mając na uwadze taki przebieg zbrodni, powiedzieć, że Bogdan M. został zabity, to jakby eufemizm. Słowo zabity nie oddaje skali cierpienia, jakie zostało zadane w ostatnich chwilach życia - podkreślał prokurator Dudziak w mowie końcowej.
Na sali rozpraw Maciej M. siedział za pancerną szybą. Policja doprowadzała go skutego kajdankami także na nogach
Poeta ojcobójca
Ciało Bogdana M. mężczyźni zakopali w piwnicy i przysypali wapnem. Mieszkanie wysprzątali, a ciężarki wyczyścili silnym środkiem chemicznym, nie pozostawiając na nich śladów DNA ani swoich, ani ofiary. Po wszystkim syn zaczął rozpowszechniać informację, że ojciec wyjechał do pracy za granicę. Gdy jednak żona Bogdana M. nie mogła dodzwonić się do męża przez kilka tygodni, w marcu zgłosiła jego zaginięcie. Po dziesięciu miesiącach sąd w Międzyrzeczu aresztował Macieja M. i Remigiusza S. W trakcie procesu usłyszałem, że ten pierwszy wypełnia sobie czas w areszcie, malując i pisząc wiersze. Jakże kontrastowało to z tym, że na sali rozpraw siedział za pancerną szybą. A policjanci doprowadzali go w to miejsce skutego kajdankami także na nogach.
Nie ma emocji?
Gdy w ostatni czwartek marca sędzia Kraciuk ogłosił karę, zwrócił się do ojcobójcy w mocnych słowach. - Sąd zdecydował się wyeliminować pana ze społeczeństwa - mówił Maciejowi M. prosto w oczy. Chwilę wcześniej skazał go na dożywotnie więzienie z możliwością ubiegania się o warunkowe skrócenie kary najwcześniej po 25 latach (prokurator Dudziak chciał nawet, by był to czas o osiem lat dłuższy). Maciej M. słuchał tego bez cienia emocji na twarzy. Nie dostrzegłem też, by w tym czasie zapłakała obecna na sali jego matka.
Remigiusz S. został skazany na 12 lat więzienia. Obaj zostali też na dziesięć lat pozbawieni praw publicznych. Wyrok nie jest prawomocny. Dziś już wiem, że będzie zaskarżony do sądu apelacyjnego.
Za co jest kara dożywocia? Kodeks karny przewiduje ją za: wszczęcie wojny, ludobójstwo, zabijanie jeńców wojennych, pozbawienie niepodległości państwa lub oderwanie jego części. Dożywocie grozi też za zabójstwo, a także za zamach na prezydenta Polski.
Za co ta kara?
Dożywocie to wyrok, który w sądach słyszy się bardzo rzadko. W województwie lubuskim po raz ostatni było to - nomem omen - 20 stycznia 2014 roku, a więc dzień przed ojcobójstwem w Międzyrzeczu, w Sądzie Okręgowym w Zielonej Górze. Skazany został wówczas 23-letni Hubert G., który 21 października 2012 roku poderżnął gardło matce swojego kolegi, następnie obciął jej głowę i przyniósł w reklamówce na komisariat. Zrobił to z zemsty za to, że kobieta poszła na policję i doniosła na swojego syna, a więc jego kolegę, że ten znęca się psychicznie i fizycznie nad nią i jej mężem.
Jeśli chodzi o Sąd Okręgowy w Gorzowie, to tu po raz ostatni wyrok dożywocia zapadł dziesięć lat temu. Wtedy skazany został Jan K. spod Sulęcina. W maju 2005 roku zabrał on kobietę i jej ośmiomiesięczne dziecko z Templewka w gminie Bledzew i pod pretekstem zawiezienia ich do wynajętego dla nich mieszkania w Kęszycy Leśnej pojechał z nimi do lasu. Tam najpierw próbował udusić kobietę, a w końcu zabił ją lewarkiem. Później udusił dziecko, a zwłoki zakopał.
- Kara dożywotniego pozbawienia wolności zajęła miejsce kary śmierci - mówi mi Diana Książek-Pęciak, rzeczniczka Sądu Okręgowego w Zielonej Górze. - Należy jednak pamiętać, że każda sprawa jest inna - dodaje. Za morderstwo równie dobrze można wymierzyć karę 25 lat więzienia. Co zatem sprawia, że sędziowie sięgają po tę najsurowszą?
- Tę karę wymierza się w sytuacjach, gdy stopień zdemoralizowania sprawcy przestępstwa jest wysoki, a samo zabójstwo jest wyjątkowo okrutne na tle innych morderstw - tłumaczy mi Jerzy Synowiec, najbardziej znany gorzowski adwokat. Jego kolejne słowa uświadamiają, że bolesna w tej karze jest nie tylko jej długość.
- Ponieważ przy dożywociu o warunkowe skrócenie kary można się ubiegać dopiero po 25 latach odsiadki, skazani, którzy się na to decydują i wychodzą z więzienia, trafiają z niego wprost do domu pomocy społecznej. Gdy wychodzi się z więzienia, mając na przykład 70 lat, nie ma się już rodziny, u której można byłoby zamieszkać, bo przecież rodzice już bardzo często nie żyją - porusza czułą nutę Synowiec.
Jeśli kara dla Macieja M. zostanie utrzymana, o warunkowe jej skrócenie będzie mógł się ubiegać dopiero w 2040 roku. Wtedy będzie miał 57 lat.